Komentarze: 0
Tajemnica która nas otacza
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
30 | 31 | 01 | 02 | 03 | 04 | 05 |
06 | 07 | 08 | 09 | 10 | 11 | 12 |
13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 |
20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 |
27 | 28 | 29 | 30 | 01 | 02 | 03 |
Znany specjalista od spraw jazzu i autor bestsellerów Joachim-Ernst Berendt stosuje pojęcie „Tao słuchu", które chyba nie przypadkiem kojarzy się z Tao fizyki Fritjofa Capry. W swoich audycjach Nadha-Brahma, należących do najbardziej popularnych pozycji kulturalnego programu radia Südwestfunk, podkreślał on spirytualne i kreatywne znaczenie słuchu z zachodniego i wschodniego punktu widzenia. Zdaniem Berendta człowiek zachodu musi się stać „człowiekiem słyszącym", aby przezwyciężyć kryzys duchowy i materialny, w którym się znalazł nasz sterowany z zewnątrz świat. Organizując liczne odczyty, warsztaty i seminaria w Europie i USA Joachim-Ernst Berendt głosi filozofię „słyszę - więc jestem" i propaguje praktykę audytywnego wejrzenia w głąb siebie. Według niego słyszenie jest równoznaczne z uduchowieniem. Ta droga jest pociągająca dla wielu ludzi i ma różne odgałęzienia. Niewątpliwie „dźwięk i muzyka są drogowskazem do usłyszenia własnego głosu wewnętrznego" (tak sądzi Joachim-Ernst Berendt), jednak nie można lekceważyć mocy samego słowa. Nie należy jej rozumieć w sensie manipulacji (jak np. w reklamie), ale ezoterycznomagicznym. We wczesnej fazie rozwoju na zachodni krąg kulturowy wywarł wpływ ważny system metafizyczny, znany jako Kabała. Nauki kabalistyczne przekazywano przez setki lat z ust do ust, ściśle zgodnie ze znaczeniem słowa „kabała". Elementy tej nauki po raz pierwszy zostały opublikowane w formie książkowej w XII w. Na tych dziełach kabalistycznych opierały się magiczne systemy zachodu, które pojawiły się w średniowieczu. Szczególną pozycję wśród magicznych form dźwiękowych zajmują kabalistyczne „imiona siły". Powstała pod koniec XVIII w. w Polsce kabalistyczna sekta chasydów czyniła użytek ze „świętych słów". Jej założyciel i pierwszy przywódca, „mistrz Boskiego Imienia", rabbi Israel Baalszemtow, był pierwszym z szeregu wtajemniczonych, którzy mieli czynić znaki i cuda. Ożywienie zachodniej tradycji okultystycznej przez zakon Złoty Świt, jego odnogę Stena Matutina i inne tajne towarzystwa szło w parze z renesansem kabalistycznej mocy słów, „języka Henocha" i systemów pokrewnych. Na wschodzie nie było tylu fluktuacji. Od tysięcy lat nie kwestionowany istnieje tam stały i nader złożony system filozoficzny magicznych słów, znany jako mantra-joga. W tekstach tantrycznych bywa on często określany jako „girlanda liter" albo podobnie. Mantry były to pierwotnie wersy z Wed sanskryckich, stosowane jako zaklęcia albo formuły czarnoksięskie. W wąskim rozumieniu jednak za mantry uważa się takie fragmenty Wed, które nie są oznaczone jako Brahmany (objaśnienia). W literaturze ezoterycznej mantra oznacza słowo, które się stało ciałem, dostępne postrzeganiu zmysłowemu przez magię. W medytacji mantry przeważnie powtarza się w milczeniu. Ponieważ w wielu tradycjach mistycznych istota bóstwa jest tożsama z jego nazwą, powtarzanie mantr może prowadzić do zjednoczenia z bóstwem. Nierzadko guru (mistrz) przekazuje chela (uczniowi) osobistą mantrę, która musi być zachowana w tajemnicy. Pojęcie mantry jest jednak jeszcze bardziej obszerne. We wspomnianej już technice jogi nucone są w rytualny sposób tak zwane słowa pierwotne albo pradźwięki - jak OM - w celu zbliżenia się do samadhi (najwyższego spełnienia, 8 stopnia). W całości ta bardzo znana mantra brzmi: „Om namah Shiwaya" (Om, skłaniam się ze czcią przed Sziwą, wewnętrznym Ja). Ta niewielka dygresja na temat magicznych tradycji wschodu i zachodu pokazuje, jakie znaczenie słowo - ale również dźwięk, jak zaraz się dowiemy - miało od zarania ludzkości i ma nadal. Znaczenie to istniało prawdopodobnie już w owych dniach zamierzchłej prehistorii, kiedy neandertalczyk i człowiek z Cro-Magnon chrząkaniem rzucali sobie nawzajem wyzwanie. Wprawdzie doszukiwanie się podstaw tajemnej mocy słowa w epoce, w której rzeczywiste słowa jeszcze nie istniały, zakrawa na sprzeczność, jednak nią nie jest. Jak stwierdzili lingwiści i antropologowie, ale także badacze mózgu i biofizycy, podstawowa struktura ludzkiego języka jest do pewnego stopnia z góry zaprogramowana przez budowę mózgu. Z tego względu we wszystkich językach można znaleźć podobne struktury elementarne; co prawda można to stwierdzić jedynie przy zastosowaniu analiz matematycznych i symulacji komputerowych. Możemy bez oporów zaakceptować fakt, że istnieją cechy wspólne między wszelkimi językami czy narzeczami. Małe dzieci posługują się prawdziwie uniwersalnym, wspólnym całej ludzkości językiem pierwotnym, zanim przyswoją sobie język rodziców i utracą tę zdolność. Ten osobliwy proces wydobyły na światło dzienne badania bliźniąt, inne dzieci bowiem w niemowlęctwie nie mają identycznych rozmówców. Już w przedszkolu zanika zdolność wyrażania się w „języku pierwotnym". A jednak spuścizna naszej najwcześniejszej historii tkwi w nas głęboko i najwidoczniej możemy wywoływać filogenetyczne programy, wspomnienia i zdolności. Być może dokonuje się to z pomocą „słów siły" i „pradźwięków". Najnowocześniejsze badania wykazują, że takie słowa i dźwięki odgrywają wielką rolę w przekazach telepatycznych, tylko tu się je określa jako archetypy. Znamy już to pojęcie, ukute przez C.G. Junga dla określenia oceanu nieświadomości zbiorowej. Nie mamy zamiaru w żaden sposób podważać tego wyobrażenia. Niewątpliwie rozwój Homo sapiens spowodował, że nasze aparaty do myślenia nie mogą być w pełni indywidualne. Wyjaśnia to, dlaczego pewne impulsy (barwy, dźwięki itd.) wyzwalają takie same reakcje u japońskiego wybitnego menedżera i u australijskiego aborygena. Psychologia mówi o bodźcach neutralnych kulturalnie, w wyabstrahowanej formie spotyka się je w testach, określanych jako culture fair. „Okablowanie" naszych mózgów na najgłębszym poziomie jest tak jednolite, że pewne ciągi skojarzeń mają jednakowy przebieg w każdym z nas - to źródło wspomnianych archetypów. W gruncie rzeczy wszystko to są sprawy oczywiste. Gdyby było inaczej, zamiast ludzkiej wspólnoty liczącej ok. 5,5 miliarda członków istniałoby 5,5 miliarda oddzielnych światów bez jakiejkolwiek możliwości kontaktu. Taki wariant jest zresztą czystą teorią, ponieważ gatunek składający się z tak absolutnych indywidualistów musiałby się wkrótce zaliczać do obumarłych gałęzi drzewa ewolucji - o ile w ogóle mógłby powstać. Nie ma więc żadnych naukowych argumentów przeciwko tezie, że tajne komórki naszego ducha czekają tylko na to, by je otworzyć słowami siły albo pradźwiękami. Nie jest tajemnicą, że dźwięk może przybierać wiele postaci, mieć wiele aspektów i potężną moc. Ultradźwięki są w stanie spowodować wielkie zniszczenia (być może zdarzało się to już w prehistorycznych czasach, wystarczy wspomnieć trąby jerychońskie). Infradźwięki (dźwięki o niskiej częstotliwości, poniżej granicy słyszalności) mogą doprowadzić ludzi do szaleństwa. Nawet nasz skromny zakres słyszalności w okolicach 10 000 herców wystarcza, by zalał nas potop dźwięków, których nikt nie jest w stanie przetworzyć. Tak więc przeszło 90 procent z nich wędruje od razu do podświadomości, gdzie czeka w stałej gotowości, by znowu wybuchnąć po wyzwoleniu przez bodziec skojarzenia. Doszliśmy zatem do punktu, w którym należałoby przekazać wielką obfitość praktycznych instrukcji. To jednak - znowu - rozsadziłoby ramy tej publikacji. Kto chce się głębiej zapoznać z magią słów i dźwięków i korzystać z niej, ten ma do dyspozycji bogatą ofertę literatury fachowej i wszelkiego rodzaju materiałów informacyjnych. W tym miejscu zamierzaliśmy przedstawić w podstawowych zarysach tylko jeden z aspektów ezoterycznej pomocy w życiu i zapanowania nad swoim losem. Ludzie ukierunkowani na wrażenia słuchowe odkryją tu być może swoją drogę i pójdą nią dalej. W związku z tym jeszcze jedna wskazówka: przy stosowaniu słów czy też dźwięków siły istotną sprawą jest właściwa intonacja, a więc już nasz własny głos powinien przy ich wydawaniu drgać z taką mocą i nieść taki „ładunek energii", jak to tylko możliwe. Także i to można ćwiczyć. Zniżamy głos starając się zarazem wytworzyć jasność we własnym duchu, pozostawiając w nim miejsce tylko na odpowiednie słowo siły (pradźwięk) i wszystko, co się z tym wiąże. Jeśli to się nam udało, to możemy wykorzystać jeszcze jedną metodę dla wzmożenia efektu: „wibracje siły". Znane są cztery rodzaje tej metody, oparte na rytmie, wysokości dźwięku, samogłoskach i spółgłoskach. W dwóch pierwszych można się posługiwać instrumentami, w dwóch pozostałych głosem. Rytm jest kluczem do określonych stanów emocjonalnych i nie tylko (bębnienie szamanów). Może być regularny lub nieregularny. Podświadomość reaguje częstokroć bardzo silnie na dźwięki lub ich sekwencje, które dla świadomości na jawie są skrajnie nieznośne. W muzyce synkopowanie albo łamanie rytmu (akcentowanie nuty albo akordu normalnie nie akcentowanego) stanowi silny impuls wyzwalający specyficzne stany ducha. Muzyka, jaką zna człowiek Zachodu, jest zbudowana na podstawie jednego dźwięku wzorcowego, tak zwanego kamertonu. Według tego dźwięku stroi się np. każdy fortepian. Wschodnia muzyka mantr jest o pół tonu niższa i opiera się na prostym następstwie dźwięków wznoszących się lub opadających ćwierćtonami, toteż nie wpada nam w ucho tak jak muzyka Zachodu. Mimo to również Europejczyk powinien się z nią zapoznać, gdyż magiczna intonacja i śpiew tradycyjnym, pełnym głosem i według zwykłej gamy zazwyczaj nie wywiera wrażenia. „Dysharmonijne" tony muzyki mantr i ich nucenie mogą, jak się wydaje, szeroko otworzyć wewnętrzne furtki postrzegania, które w innym przypadku uchylają się rzadko i w najlepszym razie tylko trochę. A oto jeszcze jedna wskazówka praktyczna, która zmieści się w zakreślonych ramach. Chodzi o użycie naszego osobistego imienia; nie mamy przy tym na myśli imienia człowieka otrzymanego na chrzcie, ale niezależne od niego określenie osobowości. Może to być przezwisko albo pojęcie szczególnie silnie kojarzące się z daną osobą. Zazwyczaj najłatwiej jest uzyskać jasność co do własnego imienia określającego osobowość, jednak z biegiem czasu wykształci się w nas także pewna zdolność przydzielania bliźnim takich imion, które w wielu przypadkach będą trafne. Angielski poeta Alfred Tennyson (1809 - 1892, podziwiany mistrz filozoficznej liryki i surowo przestrzegający formy przedstawiciel klasycyzmu), wypowiadając swoje osobiste imię głośno i z natężeniem zapadał w stan przypominający rodzaj transu. W stanie tym przeżywał wyższe aspekty samego siebie, które to nadzwyczajne doświadczenie wyraził w wierszu The Ancien! Sage. Kolejnym wzmocnieniem jest „wibracja bezpośrednia". Należy spróbować skłonić słowo siły - dla uproszczenia na początek swoje osobiste imię - by z powrotem wpłynęło w nasz organizm. Wydaje się to trudniejsze, niż jest w istocie. Ręce to części ciała bardzo dobrze nam znane; należy odwrócić dłoń stroną wewnętrzną do góry, spojrzeć na nią i wyobrazić sobie, że wibrujące imię znajduje się na środku dłoni. To ćwiczenie nie od razu się uda. Jest ono, przyznajmy, nieco dziwne. Po pewnym czasie jednak będzie nam szło jak z płatka. Wtedy będziemy mogli naszą siłę wibracji skoncentrować na innych regionach ciała, czole, splocie słonecznym, żołądku itd. W ten sposób sterowaną wibracją można uzyskiwać dobroczynne, ożywcze, a nawet lecznicze działanie (później również bez użycia słowa siły albo imienia). Naturalnie, nie zalecamy leczenia za pomocą takiej wibracji np. perforacji ślepej kiszki, jednak technika ta może się walnie przyczynić do poprawy naszej ogólnej kondycji i podniesienia siły życiowej. Kiedy osiągniemy ten szczebel, to będziemy już dość daleko na naszej drodze. Wiele osób nie będzie może umiało w sposób pewny określić, czy większa jest ich wrażliwość na bodźce akustyczne, czy optyczne. Często się zdarza, że ktoś spontanicznie mówi, iż jest wzrokowcem albo słuchowcem, ale po poważnym zastanowieniu traci pewność. Proste ćwiczenie pomoże uzyskać jasny obraz sytuacji. Należy wyobrazić sobie jakiś dźwięk i dać mu powoli wybrzmieć do końca, podobnie jak cichną widełki do strojenia. Dobrze jest przykryć ucho małym naczyniem, na przykład filiżanką, i stopniowo słabnący dźwięk rzutować na tło szumu krwi albo doprowadzić do zaniku sam szum krwi (ćwiczenie to wyda nam się bardziej znajome, jeśli zastosujemy muszlę, o ile jest pod ręką). Jeśli nie przyjdzie sukces mimo zawziętego treningu, to prawdopodobnie nie mamy predyspozycji słuchowych. W takim przypadku powinniśmy się zdecydować raczej na wkroczenie w inną krainę.
Niemiecki mistyk Jakob Böhme wskazywał na to, że nie wolno ograniczać przeżywania mistycznego do momentów nadzwyczajnych, ale że powinno ono przenikać każde działanie, obserwację i odczucie. W grupach doświadczania samego siebie nie powinno się uczyć niczego innego jak odwrotu od automatycznego, niezaangażowanego trybu życia i zwrócenia się ku świadomemu odczuwaniu i rozumieniu tego, co dzieje się w naszym własnym wnętrzu nawet przy najbardziej trywialnej codziennej pracy. Nie jest to proces, który dokonuje się z dnia na dzień. Można go z pewnością przyspieszyć, ale nie jest to sprawa dla każdego. Reinhold Messner odkrył niewątpliwie owo ukryte Ja, o którym mówią nauki ezoteryczne, okultystyczne, filozoficzne i religijne wszystkich kultur; świadczy o tym jego pełna zachwytu relacja ze zdobycia najwyższej góry świata (bez tlenu): „Mój rozum jest jakby wyłączony, martwy. Ale moja dusza jest bardziej przepuszczalna, wrażliwa, jest teraz wielka i uchwytna. Moja świadomość jest jasna i klarowna, choć nie całkiem dociera do mnie, gdzie jestem. Stojąc w rozproszonym świetle, z wiatrem za plecami, doznaję nagle czegoś w rodzaju wszechogarniającego uczucia. Nie jest to uczucie dumy, że dopiąłem swego i jestem lepszy niż wszyscy, którzy tu przed nami byli, ani wszechmocy. Jest to tylko tchnienie szczęścia w głębi głowy i piersi". Ten opis kojarzy się ze sprawozdaniem z wyczynu sportowego. Komponenta ezoteryczna wydaje się w najlepszym przypadku „produktem ubocznym". Nie mając zamiaru insynuować słynnemu himalaiście żadnej postawy duchowej, można jednak powiedzieć, że „produktem ubocznym" z pewnością ona nie jest. Kto zna tomik o nieciekawym tytule Biologische Basis religiöser Erfahrung autorstwa fizyka i filozofa Carla Friedricha von Weissäckera i Hindusa Gopi Kriszny, ten to zrozumie. W 1937 r. Kriszna przeżył w czasie medytacji to, co znał dotąd tylko ze starych przekazów: przebudzenie siły kundalini (mocy wężowej). (Zachodnim odpowiednikiem jogi kundalini jest pochodzący od Złotego Świtu „rytuał środkowej kolumny", należący do kanonu zachodnich systemów magicznych.) W trakcie długiego ćwiczenia Hindus poczuł, jak ogarnia go coraz większy spokój, traci poczucie kontaktu z ziemią, a zarazem oczyma duszy widzi kwiat lotosu w promienistym blasku. Takie doświadczenia często się zdarzają w czasie medytacji, jednak na tym się nie skończyło. Gopi Kriszna opowiada: „Nagle rozległ się ryk jakby wodospadu i poczułem strumień płynnego światła wpływający do mózgu przez rdzeń kręgowy. Światłość stawała się coraz bardziej promienna, a huk coraz głośniejszy. Odniosłem wrażenie, że się kołyszę poczułem, że wyślizguję się z ciała, całkowicie spowity poświatą. Niepodobna dokładnie opisać tego przeżycia. Ciało, które zazwyczaj stanowi bezpośredni przedmiot własnej percepcji, zostało w oddali , stałem się samą świadomością, bez żadnych granic, zanurzony w morzu światła…". Można by odrzucić to mistyczne przeżycie przebudzenia jako subiektywne wrażenie, gdyby nie jego praktyczne skutki. W Gopi Krisznie zbudziło się bowiem wiele ezoterycznych (paranormalnych) zdolności, które są w sposób jednoznaczny udokumentowane. Najbardziej godna uwagi - i najłatwiejsza do weryfikacji - była zdolność rozumienia nieznanych języków. Takie talenty PSI są określane w terminologii jogi jako siddhi i reprezentują jedną stronę nauki czakranów. Nie będziemy się nimi zajmować explicite, gdyż istnieje wiele poważnych dzieł fachowych na ten temat, w których osoby zainteresowane mogą znaleźć odpowiednie informacje. Zamiast tego powiemy, że Gopi Kriszna doznał „przeżycia progowego", jakie zna nie tylko wschodnia wiedza ezoteryczna. Centralną rolę odgrywa w nich zawsze światło. Żyjący w drugiej połowie drugiego wieku po Chrystusie Apulejusz z Madaury tak opisuje swoje wtajemniczenie: „Doszedłem aż do granicy między życiem a śmiercią, wstąpiłem na próg Proserpiny, a przebywszy wszystkie żywioły, zawróciłem. W najgłębszej ciemności o północy ujrzałem słońce w pełni najjaśniejszego blasku". Także Jakob Böhme (1575 - 1624), szewc ze Zgorzelca, który w wieku 25 lat przeżył przemianę mistyczną, a drogę ezoteryczną pojmował jako sposób realizacji samego siebie, dostąpił „oglądania słońca o północy" w 1600 r.: „O tym rzec, co to za światłość i czego potwierdzenie, ten jeno może, kto odkryje Centrum naturae. Ale żaden rozum tego nie sięgnie". Takie progowe przeżycia mają największe znaczenie w wielu inicjacjach mistycznych, o ile nie we wszystkich (dość wspomnieć o doświadczeniu śmierci w inicjacji szamańskiej). Oczywiście, dotarcie do takiej płaszczyzny jest długotrwałe, o ile w ogóle się powiedzie. Od postawienia pierwszego kroku na ścieżce wiedzy ezoterycznej do inicjacji (wtajemniczenia) droga jest długa i kręta, wielu nie udaje się jej przebyć. Zajmijmy zatem pozycję startową i zbadajmy możliwości, jakie się otwierają przed jednostką - czy chce ona z gruntu przeorientować ezoterycznie całe swoje życie, czy „tylko" żyć sensowniej i szczęśliwiej. Osoba zainteresowana odczuje z początku niewątpliwie zmieszanie ze względu na mnogość i ogromne skomplikowanie systemów magicznych. Jeśli to jej nie zniechęci i przystąpi do poszukiwań zrozumienia istotnych zasad i podstawowych pojęć, to najdosłowniejszy mistyczny mrok się rozjaśni. Może się pojawić - i w wielu przypadkach się pojawi - rodzaj intuicyjnego wyczucia magii. Większość tradycji magicznych ma świadomość, że robi wrażenie niezgłębionych, i zaleca adeptom, by zaczynali od studiowania najważniejszych zasad, na których opiera się gmach magii. Jeśli zostaną one raz przyswojone, to poszczególne elementy teorii i praktyki magicznej jakby same z siebie zajmą przeznaczone dla siebie miejsca. Można rozpoznać cechy wspólne wszystkich systemów magicznych. My możemy ominąć podstawowy szczebel. Myśl wszechogarniającej harmonii, kosmicznej jedności i wzajemnej korelacji między mikro- a makrokosmosem („Jak w górze, tak na dole") jest nam już dobrze znana, podobnie jak trójwymiarowa ograniczoność naszych mózgów. Ezoterycy, przyrodnicy i narkomani chcą ją przezwyciężyć w jednakowej mierze -tylko różnymi drogami. Mag dąży do osiągnięcia wyższej zdolności postrzegania i poznawania, która pojawia się w trakcie jego ćwiczeń najpierw w postaci krótkich błysków olśnienia. W miarę postępów treningu magicznego czas ich trwania będzie się przedłużał. Wreszcie stanie się możliwy dowolny dostęp do wyższych duchowych płaszczyzn świadomości. To jest ostatecznym celem. Można do niego dążyć różnymi drogami i można się w każdym czasie zatrzymać, jeśli mamy wewnętrzną pewność: „To jest to, czego chciałem!" Podstawowym warunkiem każdej pracy magicznej jest zdolność wytwarzania obrazów mentalnych. Wielu ludzi z natury ma taką umiejętność. Wykorzystują to techniki terapeutyczne, jak na przykład znane „katatymiczne przeżycie wizyjne" czy wyższy szczebel treningu autogenicznego. Kto nie należy do utalentowanych, ten jednak może się nauczyć sztuki imaginacyjnego myślenia obrazowego. Każdy sam będzie wiedział, jak to zrobić. Przeważnie wystarcza błądząc myślami uświadamiać sobie obrazy wyłaniające się z podświadomości. Potem powinniśmy się ostrożnie starać je pogłębić, nie czepiając się ich jednak kurczowo. Bez obawy, można się tego szybko nauczyć; reszta jest treningiem. W niektórych przypadkach mogą występować podświadome „przeciwreakcje": bóle głowy, nudności, skrajna dekoncentracja itd. Krótko mówiąc: nasze Ja czuje, że jego spokój jest zakłócony. Woli pozostać w dotychczasowych zwykłych ramach i odwieść nas od naszego zamiaru. Nie wolno mu ustąpić, trzeba posuwać się dalej; nie inaczej niż przy nauce gry na instrumencie albo obcego, być może „niesympatycznego" języka. Wytrwałość prowadzi do celu także w magii. Pewnego dnia nawet najbardziej krnąbrna podświadomość zaakceptuje nowe wzory myślenia i wyobrażenia. Tym samym pokonana zostanie pierwsza, zapewne najtrudniejsza przeszkoda. Teraz możemy wybrać swoją metodę i zacząć ćwiczenia. Przedtem podamy jeszcze ważną wskazówkę dotyczącą zaawansowanego etapu szkoły podstawowej. Istnieją dwa rodzaje wytwarzania obrazów mentalnych: można albo świadomie dążyć do ich tworzenia, albo wprawić się w spokojny, bierny stan, otwierający do nas dostęp obrazom rodzącym się w naszej podświadomości. Jeśli wewnętrzny obraz został przez nas stworzony albo wyłonił się z defilującego przed nami szeregu obrazów, to w obu przypadkach powinniśmy zbadać jego szczegóły, w pełni korzystając z wyobraźni. Już z tej pierwszej fazy można wyciągnąć korzyść dla codziennego życia. Jeśli w czasie medytacji na temat określonych przedmiotów albo treści szczególnie uporczywie pojawiają się trudności albo nieustannie o czymś zapominamy, gdy wszystko inne mamy jasno przed oczyma duszy, to widać z tego, że natrafiliśmy na podświadomy kompleks. Psychoanaliza traktuje takie blokady jako ważne wskazówki, od czego zacząć terapię. Początkujący magik może postąpić podobnie. Nierzadko można się uwolnić od lęków, nerwic, uczucia przygnębienia i podobnych przez uświadomienie sobie, co je spowodowało albo co się z nimi wiąże. Chcemy jednak posunąć się dalej. Jedna z instrukcji Hermetycznego Zakonu Złoty Świt brzmiała: „Przemień pozytywnym aktem woli wizję (senną) w widzianą i przeżywaną rzeczywistość świadomości na jawie". Do tego potrzebne są już wprawdzie solidne środki pomocnicze i metodyczne postępowanie. Sprawdzoną techniką jest koncentrowanie się na prostym, niezbyt wielkim obiekcie. Prosty rulon wykonany z papieru albo tektury może nam to bardzo ułatwić. Obserwujemy przez niego wybrany obiekt na zmianę raz jednym, raz drugim okiem albo obydwoma oczyma jak przez lornetkę, jeśli rura ma dostatecznie dużą średnicę lub jest uformowana owalnie. Tak jest nawet najlepiej. Po pewnym czasie koncentracji odwracamy spojrzenie i patrzymy swobodnie w dal. Wtedy zjawia się powidok oglądanego przedtem przedmiotu, wytworzony przez naszego ducha i zmysł wzroku. To prosta sztuczka psychologiczna, ale bardzo pomocna. Nie miejsce tu, aby przedstawiać całą gamę ćwiczeń rozluźniających i pomagających się skoncentrować, jakie podsuwa psychologia, dynamika grupowa, joga, medytacje itd. Kto chce poznać szczegóły na ten temat, ten może sięgnąć do bogatej literatury przedmiotu. Nam wystarczy lapidarne stwierdzenie, że zdolność koncentracji przeważnie idzie w parze ze zdolnością do rozluźniania się i na odwrót. Niektóre techniki świadomie wiążą ze sobą te dwa aspekty. Chętnie stosowana w psychologii metoda Jakobsona polega po prostu na tym, by po przyjęciu wygodnej pozycji, najlepiej leżącej, przez krótką chwilę maksymalnie napiąć każdy z mięśni ciała, od małego palca u nogi do skóry na czole. Naturalnie, nie można rozluźniać każdego mięśnia z osobna, ale można tu zrobić więcej, niż wydawałoby się możliwe. Po tym kilkuminutowym ćwiczeniu następuje rozluźnienie. Stosuje się jeszcze klasyczne medytacje rozluźniające. Siadamy prosto; jeśli mamy wystarczającą elastyczność, to zalecana jest jedna z pozycji jogi (wspomagają one tak zwaną „swobodną fluktuację świadomości"). Staramy się odsunąć od siebie wszystkie wrażenia zewnętrzne i pozwalamy się nieść. Ciało rozluźnia się, pojawia się wewnętrzna równowaga. Zaczynamy czuć pracę własnych narządów (zauważamy, że serce bije, krew pulsuje itd.). Oddech staje się świadomy (prawidłowe oddychanie jest jednym z kluczy do wielu technik ezoterycznych). Koncentrujemy się na oddychaniu; trzymając otwarte usta czujemy, jak wdychane powietrze wpływa do płuc, wypełnia całe ciało, przenika każde włókno bytu. Ważne jest, by oddychać głęboko i równomiernie. Wkrótce będziemy głośno i wyraźnie słyszeli własne oddechy - jak głęboki strumień życia, którym oddech (prana) jest w istocie, a nie tylko z czysto medycznego punktu widzenia. Teraz koncentrujemy myśli na jakimś temacie (ta metoda znowu pochodzi z psychologii, dynamiki grupy i pasuje do tego kontekstu). Wybieramy jakieś słowo, najlepiej pozytywne, harmonijne pojęcie o głębokim znaczeniu, na przykład „harmonia", „jedność", „światło", „miłość", „spełnienie", Ściśle zgodnie z naszą osobistą skalą wartości. Komu nie odpowiada to ćwiczenie, dla tego może być bardziej odpowiednia droga hinduistyczna. W pełni rozluźnieni, mając „opróżnionego" ducha i w myślach szum tła, z zamkniętymi ustami nucimy jakiś dźwięk, na tyle głośno, abyśmy mogli sami go usłyszeć. Poczujemy, jak nasze ciało zaczyna wibrować i odpowiada echem. Można uzyskać efekt wzmocnienia, wyobrażając sobie jednocześnie, że do każdej komórki ciała z osobna wlewa się światło, aż zyskamy poczucie, że promieniejemy jasnością. Nucenie dźwięku znane jest z jogi. Dla brahmanów mistyczną mantrą jest święty dźwięk OM, który symbolizuje esencję całego wszechświata. Jest on nucony A-U-M, co odzwierciedla zarazem zasadę trójcy, zakorzenioną nie tylko w kulturach zachodu. U Hindusów „trzech w jednym" to Brahma, Wisznu i Sziwa - władcy stworzenia. Wracajmy jednak do praktyki. Wszystkie te ćwiczenia służą wewnętrznemu przygotowaniu i przyzwyczajeniu do przesuniętego postrzegania, które towarzyszy praktyce ezoterycznej, o ile się ją uprawia poważnie. Przedstawione metody nie mają wiążącego charakteru, ale winny tylko zasugerować czytelnikowi możliwy sposób postępowania. Nikt nie musi wpatrywać się w przedmioty przez rurę ani niewolniczo wypełniać proponowanych instrukcji. Z reguły wystarcza postępować w sposób zgodny z naszą naturą. Komu bardziej odpowiada na przykład koncentrowanie się na płomieniu świecy (to również przyjęte ćwiczenie), niech stosuje tę metodę. Jeśli w zadowalający sposób opanowaliśmy pierwszy szczebel, to można pójść o krok dalej. Również na to nie ma stałej recepty. Niektórzy specjaliści, jak na przykład W. E. Butler, uważają za dobrą drogę dalszego rozwoju wyrobienie w sobie tak zwanego „słuchu imaginacyjnego". Przywołujemy wspomnienie głosu dobrze znanej osoby. Wydaje się, że to proste, ale komuś nie wyćwiczonemu nastręcza to więcej problemów, niż można by oczekiwać. Bez cierpliwości i tu nic nie wskóramy. Jeśli potrafimy już w duchu usłyszeć obcy głos, łączymy z nim określone treści, to znaczy każemy danej osobie coś powiedzieć. Z początku musimy jeszcze sami formułować te przemowy w duchu. To my decydujemy, co powie wyimaginowany rozmówca, jednak tylko początkowo. Po pewnym czasie, w miarę ćwiczenia, władzę przejmie nasza podświadomość. Na życzenie możemy całkowicie wiernie słyszeć głos określonej osoby, a to, co mówi, przychodzi samo z siebie. Wystarczy, aby ćwiczący już tylko słuchał. Weszliśmy na teren zjawisk magicznych, w danym przypadku w domenę „bezpośredniego głosu", jak się nazywa ten fenomen w spirytualizmie.
Powtórzmy jeszcze raz dla wprowadzenia się w odpowiedni nastrój: metafizyczna treść wiedzy ezoterycznej wskazuje, że oprócz świata materialnego istnieje inna rzeczywistość, której nie można tak po prostu uchwycić. Aby mieć w niej swój udział, musimy dosłownie zamknąć oczy na świat zewnętrzny. Tylko uwaga: Jeśli to zrobimy z pozycji słabości i niepewności, to grożą nam niebezpieczeństwa - utrata poczucia rzeczywistości, zależność, rozkład normalnej formy życia i utrata osobistego bezpieczeństwa. Następuje ucieczka w mglisty świat, sklecony na podstawie własnych i cudzych życzeń albo wzorów, który z inną rzeczywistością wiedzy ezoterycznej ma równie wiele wspólnego, co serial Dallas z codziennością Teksasu. Całkiem inaczej mają się sprawy, jeśli ktoś należycie zakorzeniony w świecie zewnętrznym, stawiający czoło losowi, zacznie podróż do wewnątrz z pozycji siły. Wiedza ezoteryczna może być wielką pomocą, ale nie jest polisą na życie, a już na pewno nie taką, która nie wymaga opłacenia składki. Jak się zdaje, istnieją dwie podstawowe metody zbliżenia się do innej rzeczywistości. Jedną z nich jest magiczne zawładnięcie i manipulacja światem, czego doświadczył Carlos Castaneda i co później praktykował. Inna polega na oczekiwaniu, przyjmowaniu i zgodzie na bieg wydarzeń. Taką drogę większość ezoteryków traktuje jako tę właściwą. Podajemy to tylko dla informacji; nie wiąże się z tym naturalnie żadna ocena. Płynne są także granice oddzielające na przykład ezoterykę od psychologii. Psychologowie posługują się technikami ezoterycznymi, a okultyzm nie może się wyprzeć bliskiej więzi z Freudem i Jungiem. Krótka forma psychoterapii, znana pod nazwą focusing, mogłaby być także traktowana jako ezoteryczna technika medytacji w celu doświadczenia samego siebie i rozwiązania problemu. Objaśnienie tej metody nie zabierze wiele czasu. Trzeba usiąść lub położyć się, zamknąć oczy i poczekać, aż opadnie wewnętrzne napięcie. Potem zaczynamy mentalny dialog: Jak się czuję? Nie należy odpowiadać od razu, ale odczekać, aż odpowiedź przyjdzie sama, jakakolwiek miałaby ona być. Nie trzeba z nią dyskutować, ale ją po prostu zaakceptować, przyjąć. Następnie podejmujemy problem: Co mnie w tej chwili najbardziej trapi? Kiedy problem się skrystalizuje, nie trzeba weń wnikać, ale raczej intensywnie odczuwać własne emocje, wyzwolone przez określenie problemu. Ulegając emocji, zastanowić się nad nią. Zapytać siebie: Co jest główną sprawą w tej emocji? Odczekać na słowa albo obrazy rodzące się z tej emocji i pytania o jej naturę. Wejść w słowa (albo obrazy) i rozważyć: Czy te słowa (obrazy) pasują do mojej emocji? Jeśli nasze ciało odczuwa, że wszystko do siebie pasuje i jest prawidłowe, właściwe, należy jeszcze przez około jedną minutę oddawać się swojej emocji. Następnie kazać ciału odpowiedzieć na pytanie: Jak bym się czuł, gdyby wszystko było w porządku? Gdy tylko reakcja stanie się odczuwalna, w naszym ręku znajdzie się początek nici przewodniej. Zacznie się otwierać brama do naszego wnętrza - a tym samym w ten czy inny sposób także do większej, obszerniejszej rzeczywistości. Niektórym czytelnikom przypomni się już wspomniane „programowanie neurolingwistyczne" (NLP). Nie ma w tym sprzeczności. Wiele dróg prowadzi nie tylko do Rzymu, ale także ku nowym (wewnętrznym) lądom. Wspomniany już w związku z tarotem monachijski psycholog Jurgen vom Scheidt, który nie uważa praktyk ezoterycznych za „nie dość dobre" dla celów swojej terapii, napisał w 1979 r. dla programu nocnego Radia Bawarskiego scenariusz siedmioodcinkowego serialu na temat „ezoterycznych dróg doświadczania samego siebie". Program spotkał się z nieoczekiwanie żywym oddźwiękiem. Wielu słuchaczy prosiło o teksty pragnąc praktycznie doświadczyć samego siebie drogą ezoteryczną. Takim sposobem na koniec tego samego roku odbyło się seminarium trwające pięć i pół dnia o wiedzy ezoterycznej i ezoterycznych praktykach. Wzięło w nim udział czternaście osób. Przewodniczyli Jurgen vom Scheidt i jego koleżanka Ruth Zenhausern. Na materiały robocze tej grupy składały się: mosiężne wahadełko, I-Cing, talia kart do tarota autorstwa Aleistera Crowleya (malowana przez Friedę Harris) i inna, według projektu Arthura Edwarda Waite'a (wykonana przez Pamelę Colman Smith). Po zakończeniu seminarium wszyscy uczestnicy byli zgodni, że nie tylko dowiedzieli się więcej o sobie samych, ale także poczuli „wielką moc" wiedzy ezoterycznej (tematem końcowej sesji był heksagram I-Cing MOC WIELKIEGO, który uzyskała w odpowiedzi na swoje zapytanie Ruth Zenhausern). Tak więc to nietypowe dla dynamiki grupowej seminarium zakończyło się równie niekonwencjonalnie, jak przebiegało. Zazwyczaj dominuje bowiem płaszczyzna osobistych relacji; rodzące się interakcje nierzadko decydują o biegu rzeczy. Kulminacją końcowej sesji tygodnia doświadczania samego siebie jest zazwyczaj prawdziwy wybuch intensywnej wymiany myśli. W tym przypadku było inaczej. Do ostatniej minuty uczestników zajmowało doświadczenie ezoteryczne, archetypiczna symbolika nieświadomości zbiorowej i silne osobiste procesy poznawcze, czy raczej przeżycia. A ponadto... Każda spośród obecnych czternastu osób uznała przynajmniej jedną ze stosowanych metod ezoterycznych za „swoją" i powzięła decyzję, by nadal się nią zajmować. Seminarium stanowiło jedynie początek. Oboje kierownicy grup odkryli w sobie bardzo silny stosunek do tarota - dla nich karty zaczęły się świecić! I tak również można się wspinać po szczeblach wiedzy ezoterycznej. Jurgen vom Scheidt reasumuje następująco doświadczanie samego siebie. Można tego dokonywać na różne sposoby; najprostszy podział przyjmuje po prostu kryterium liczby osób uczestniczących: 1. Pojedynczo, w samotności. 2. Po dwóch (z partnerem, osobą zaufaną, terapeutą). 3. W grupie (miejsce pracy, towarzystwo, grupa doświadczania samego siebie). 4. W dużych grupach (wspólnoty jednakowych przekonań). Oczywiście istnieją także inne kryteria klasyfikacji, na przykład dziedzina, której dotyczy doświadczanie samego siebie: - medycyna; - filozofia/religia; - pedagogika; - polityka. Jurgen vom Scheidt podkreśla jeszcze ezoteryczne doświadczanie samego siebie, które może się posługiwać określonymi środkami pomocniczymi (horoskop, wahadełko itd.).