Komentarze: 0
Tajemnica która nas otacza
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
27 | 28 | 29 | 30 | 01 | 02 | 03 |
04 | 05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 |
11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 |
18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 |
25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 |
"Nie narodził się jeszcze i nigdy się nie narodzi taki człowiek, który by poznał prawdę o bogach i wszystkim, co jest na ziemi. Jednak gdyby nawet był ktoś taki i zdołał choćby raz dokładnie trafić w sedno, to sam by o tym nie wiedział. Możemy bowiem jedynie snuć domysły". (Xenophanes) Zburzona iluzja "tu i teraz" Rafael Gonzales z Miami, 54-letni właściciel sklepu, zerwał się zlany potem z niespokojnego snu. Okropny koszmar, który nawiedził go we śnie, wprawił go w śmiertelny lęk. Pełen grozy przypominał sobie niezwykle realistyczny obraz ostatnich sekund własnego życia, przerwanego przez jego byłego pracownika Roberto Avareza, który go we śnie obrabował i z zimną krwią zastrzelił. Gonzales nie wiedział, że jego dni są policzone. Miał przed sobą jeszcze tylko tydzień życia. Kiedy nocne koszmary straciły moc w jasnym świetle poranka, biznesmen opowiedział swoim pracownikom treść snu. Sześć dni później znaleziono go martwego. Pewien spóźniony klient zauważył, przyszedłszy po godzinach urzędowania, że spod zamkniętych na klucz drzwi sączy się krew. Rafael Gonzales został obrabowany i brutalnie zamordowany. Trzy strzały oddane z najbliższej odległości sprawiły, że nie miał żadnych szans. W sklepie brakowało małej metalowej kasetki z zawartością około 400 dolarów, którą znaleziono pustą na ulicy. Sprawca nie pozostawił żadnych śladów - a przynajmniej nic takiego, czego zazwyczaj szuka policja. Mimo to zagadka kryminalna została szybko rozwiązana. Pisze o tym Andy Arostegui, szef policji kryminalnej z Miami: W czasie rutynowego przesłuchania pracowników zamordowanego dowiedzieliśmy się o koszmarnym śnie, jaki miał pan Gonzales. Normalnie nie zwracamy uwagi na takie sprawy, ale z braku jakichkolwiek innych tropów zajęliśmy się sprawdzeniem także i tej wskazówki. Faktycznie okazało się, że jedyny odcisk palca, który został na kasetce, pochodzi od 22- letniego Roberto Avareza, który już przyznał się do winy. Brytyjski historyk Arnold Toynbee zapewnił sobie nieśmiertelność w panteonie nauki dziesięciotomowym dziełem A Study of History. Jego dynamiczna teoria cyklicznego rozwoju kultur dzieli i dzisiaj jeszcze historyków na dwa przeciwstawne obozy. O ile Oswald Spengler odrzucił pogląd Anglika, że dzieje kultury są ścisłym procesem akcji i reakcji, to liczni inni historycy przypisują przełomowe znaczenie historii kultury Toynbee. Mniej znaną sprawą są „pęknięcia czasu", które przeżył Arnold Toynbee i które w ten czy inny sposób niewątpliwie wywarły wpływ na jego rewolucyjną pracę. Dnia 23 kwietnia 1912 r. historyk ten wspiął się na cytadelę Monemvasia w Grecji. Kiedy przedzierał się przez krzaki, porastające spękane mury obronne, aby przyjrzeć się starym armatom ze spiżu, nagle przeniósł się w czasie. Był wieczór owego dnia roku 1715, kiedy to forteca broniona przez wojska weneckie wpadła w ręce Turków. Wokół historyka zwycięscy zdobywcy zabierali się właśnie do burzenia umocnień i niszczenia dział, co prawda nie w trakcie szturmu, ale dla zagwarantowania pokoju, ponieważ twierdzę poddano w wyniku pertraktacji. Dwa miesiące później Arnold Toynbee doświadczył następnego przeskoku w czasie. Z najwyższego punktu twierdzy Mistra patrzył na równinę Sparty na Półwyspie Peloponeskim. Nie spodziewając się niczego złego jadł czekoladę, błądząc wzrokiem po ruinach. Nagle otaczający go świat uległ zmianie. Znalazł się w samym środku krwawej łaźni, ludzie umierali przy nim z krzykiem, jakby rozwarły się wrota piekła. Były to okrutne dni odwetu w greckiej wojnie wyzwoleńczej toczonej w dwudziestych latach ubiegłego wieku. Bezcielesny, a mimo to w pełni świadomy Toynbee był widzem rzezi, która nastąpiła po zdobyciu Mistry i pociągnęła za sobą śmierć większości mieszkańców twierdzy. Historyk był do głębi wstrząśnięty obrazem tej minionej, a teraz na nowo przeżywanej grozy. Niezwykle silnie odczuwał bestialstwo ludzi i bezdenną otchłań zła, będącego sprężyną napędową większości działań. Nigdy już nie zdołał się wyzwolić od tego wrażenia; według jego własnych słów przeżycie z Mistry skłoniło go do podjęcia pracy nad monumentalnym dziełem A Study of History. O godzinie 8.30 rano dnia 3 czerwca 1964 r. Juliet Rhys Williams, wiceprzewodnicząca Economic Research Council i była prezes BBC, spożywała śniadanie z dwiema córkami w swoim domu w londyńskiej dzielnicy Belgravia. Rozmawiano o wstępnych wynikach wyborów w USA. Lady Williams usłyszała właśnie przez radio, jakim wynikiem zakończyła się w Kalifornii walka między senatorem Barry Goldwaterem a gubernatorem Nelsonem Rockefellerem. Miała jeszcze w uszach głos komentatora, który szczególnie podkreślał wczesne uzyskanie wyników, ponieważ były to pierwsze na świecie wybory, w których obliczanie głosów w pełni wykonały komputery. Napływały kolejne meldunki, w tle słychać było gwar, Nelson Rockefeller przyznał się do porażki, a senator Goldwater nie mógł udzielić wywiadu, bo poszedł do fryzjera, żeby ochłonąć. Była to zupełnie zwyczajna audycja radiowa, normalna w każdym szczególe. Nienormalny był tylko jeden drobiazg: pierwsze doniesienia wyborcze zostały nadane przez amerykańską sieć CBS siedem godzin po rozmowie Lady Williams z jej dwiema córkami. Angielska BBC wlokła się zresztą w ogonie i jeszcze o godzinie 17.30 tego dnia donosiła, że Nelson Rockefeller jest zdecydowany przetrwać. W 1642 r. w Anglii pewien mały pamflet wzburzył umysły. Wywołał on takie poruszenie, że król Karol I powołał komisję do zbadania zawartych w nim twierdzeń. Pod kierunkiem pułkownika Lewisa Krike'a komisja śledcza udała się na miejsce zdarzenia do Edgehill w pobliżu Keinton w hrabstwie Northamptonshire, gdzie odbyła się jedna z wielkich bitew wojny domowej, toczonej między królewską dynastią Stuartów a parlamentem, w której wyniku została proklamowana republika pod przywództwem purytanina Olivera Cromwella. Wspomniany pamflet pod tytułem A great Won der in Heaven, shewing the lale Apparitions and Prodigious Noyse of War an Battles, seen on Edge-Hill, neere Keinton, in Northamptonshire informował, że nad opuszczonym pobojowiskiem unosił się zgiełk bitwy i było widać jej obraz. Świadkowie relacjonowali tumult walki, a ci, którzy przeżyli bitwę, rozpoznawali swoich towarzyszy. Komisja przesłuchała te osoby, wśród których byli liczni oficerowie i jeden sędzia pokoju. Wszyscy przysięgali, że mówią prawdę. Do tych zaprzysiężonych zeznań dołączyli swoje członkowie komisji, którzy także kilkakrotnie mieli do czynienia ze sprawami niewytłumaczalnymi. Fenomen ten trwał trzysta lat. Ostatnie zeznanie świadka pochodzi z poprzedniego stulecia, a złożył je wielebny John Dering. Jesienią 1987 r. James Pease, kierownik Bauer Contemporary Ballet Company z Milwaukee, opowiedział angielskiemu pisarzowi Colinowi Wilsonowi zdarzenie z roku 1972. W roku tym Susi Bauer, późniejsza żona Jamesa Pease, wyjechała do Nowego Jorku kontynuować studia tańca. Oto relacja Jamesa Pease, o której zgodności z prawdą może zaświadczyć jego brat Mitchell: Tydzień po wyjeździe z Milwaukee [Susi] poszła w nocy z butelką wina do swojej sypialni; nastawiła płytę i usiadła obok łóżka na podłodze. Czuła się nieszczęśliwa. W tym czasie mój brat i ja skończyliśmy skromną kolację przed telewizorem. Mitch siedział na tapczanie, a ja rozpierałem się wygodnie na krześle, siedząc plecami do jadalni. Nagle kątem oka zobaczyłem coś dziwnego: w drzwiach jadalni stała Susi, jak gdyby chciała przyjść do nas. Trwało to ułamek sekundy, dopóki sobie nie uprzytomniłem, że przecież Susi jest w Nowym Jorku, nie mogła więc być w naszym pokoju. Moje zmieszanie było tak widoczne, że Mitch odwrócił wzrok od telewizora i spytał, co się ze mną dzieje. Odpowiedziałem coś w rodzaju: „Mógłbym przysiąc, że Susi właśnie chciała do nas wejść". Przestaliśmy o tym myśleć i wróciliśmy do oglądania telewizji. Wtedy zadzwonił telefon, to była Susi z Nowego Jorku. Zupełnie wytrącona z równowagi powiedziała dosłownie: „Byłam u was", na co ja odpowiedziałem: „Wiem". Potem zaczęła po kolei opowiadać, jak mieliśmy ustawione meble, gdzie siedzieliśmy, jakich sztućców i naczyń używaliśmy i gdzie je - nie zmyte - zostawiliśmy, gdzie były puszki z piwem i że Mitch postawił telewizor na stole, przy którym jedliśmy. Opisała, w jakiej pozycji siedział Mitch przed telewizorem, trzymając nogi na stole. Powiedziała też, że kiedy „była u nas", brałem właśnie do ręki puszkę piwa. Po zastanowieniu stwierdziłem, że wszystko się zgadzało. Susi opowiadała, że siedząc obok łóżka, wpadła w rodzaj transu, a jej duch opuścił ciało i szybował w pokoju. Kiedy spojrzała z góry na samą siebie, uświadomiła sobie, że wyjazd do Nowego Jorku był jej własną decyzją. Nie było zatem powodu do depresji, wręcz przeciwnie, to śmieszne, że czuła się tak podle. Poza tym, jeśli już zupełnie nie mogła tu wytrzymać, to był już czas po temu, aby coś na to poradzić. W tym momencie zdała sobie sprawę, że właśnie wchodzi do naszego pokoju w Milwaukee; chwilę później przyszło jej jednak do głowy, że to niemożliwe - i znowu znalazła się w Nowym Jorku. Takich zdarzeń jest bez liku, zbadano tysiące przypadków. Badacz tych zjawisk, Robert Crookall, wypełnił opisami dziewięć grubych tomów. J.C. Poynton wyselekcjonował 122 poważne przypadki z opisów nadesłanych na ogłoszenie w pewnej gazecie południowoafrykańskiej. Angielka Celia Green w ten sam sposób zgromadziła 326 wiarygodnych przykładów. Przeprowadzono nawet badania statystyczne, dochodząc do wniosku, że co dziesiąty człowiek przynajmniej jeden raz przeżył podobne doświadczenie. W latach sześćdziesiątych psycholog Charles Tart badał młodą dziewczynę wykazującą objawy niezwykłej postaci schizofrenii (rozdwojenia jaźni). Pacjentka, którą nazywał Miss Z., podawała, że od dzieciństwa regularnie opuszcza własne ciało. Charles Tart przyjął klasyczną drogę terapii, polegającą na zaparciu się siebie i analizował twierdzenia dziewczyny. Prosty eksperyment miał uprzytomnić Miss Z., że nie może naprawdę czytać w ciemności; według jej własnych słów miała taką zdolność w chwilach, kiedy opuszczała ciało. Dziwnym sposobem jednak mogła z powodzeniem to robić. Psycholog nie dawał za wygraną. W jego laboratorium pacjentkę podłączono do przyrządów pomiarowych, podczas gdy Charles Tart w innych pokojach poukrywał kartki, na których były wypisane długie numery. Wszystko na nic się nie zdało: Miss Z. zdołała dokładnie podać te liczby. Gdyby ktoś chciał wyrazić statystycznie prawdopodobieństwo przypadkowego uzyskania takiego wyniku, to musiałoby się ono wyrażać współczynnikiem 1 do liczby z tyloma zerami, że nie zmieściłyby się na wszystkich stronach tej publikacji. Lepiej pogódźmy się z wnioskiem, że teraźniejszość i przyszłość, tu i teraz, są ograniczeniami, które nałożyliśmy sobie sami. Podobnie jak wiele innych.
Uczyniliśmy zatem pierwszy krok. Jeśli po nim mają nastąpić dalsze, trzeba mieć jasność co do kierunku, w którym będziemy podążać. Wiedza ezoteryczna podsuwa tu całą gamę przeróżnych możliwości. Już w przypadku astrologii i radiestezji (wahadełko i różdżka) i wróżb (I-Cing i tarot) widzieliśmy jasno, ile praktycznej pomocy w życiu mogą dać te techniki. Każda z nich, stosowana prawidłowo i z rozwagą, może nie tylko sprzyjać osobistemu szczęściu, ale i dopomóc w rozwikłaniu kwestii, co w ogóle należy przez nie rozumieć. W starannie uporządkowanej bibliotece ezoterycznej mogą się znaleźć setki tomów prezentujących możliwości ezoteryczno-spirytualnej pomocy w życiu: od chiromancji do różnych typów osobowości, które mogą być zaszyfrowane w liczącym sobie tysiące lat symbolicznym systemie eneagramu, od energii czakranów do wzbudzania zdolności jasnowidzenia, od zaklęć czarnoksięskich do najwyższej inicjacji, od eliksiru miłości do znalezienia przeznaczonego nam partnera, z którym podzielimy nie jeden, ale kilka żywotów, od odkrycia źródła siły w naszej podświadomości do magicznych technik oddychania, od tłumaczenia snów do postrzegania aury, od podróży astralnych do wzywania osobistego ducha opiekuńczego, od szamańskich zaświatów do łączenia się z energią kosmiczną, od rozsypywania runów do mocy druidów, od leczenia duchem do ewokacji magicznej, od magii liczb do terapii zapachowej, od mocy kamieni szlachetnych do indiańskich zwierząt siły, od energii piramidy do promieni ziemi, od doświadczenia ponownych narodzin do tajemniczych sobowtórów... Ta paleta, choć wydaje się tak bogata, zawiera jedynie ułamek ezoterycznych technik, metod, systemów i nauk, o których można byłoby się dowiedzieć we wspomnianej starannie uporządkowanej ezoterycznej bibliotece. Absurdem byłaby chęć zaprezentowania na tym miejscu odfiltrowanego koncentratu takiego bogactwa. Nie, poprzestańmy na krótkiej, ale treściwej części zatytułowanej Wiedza ezoteryczna pomaga w życiu. Udało nam się oprzeć pokusie zanurzenia w ogromnym oceanie ezoterycznej pomocy życiowej, przy czym w najdosłowniejszym sensie tego słowa grunt usunąłby się nam spod nóg. Zamiast tego zawarliśmy znajomość z kilkoma podstawowymi zasadami, poznaliśmy elementarne techniki, które dopiero pozwalają skorzystać z ezoterycznej pomocy w życiu, i może odebraliśmy kilka wskazówek, jak efektywniej pracować z tym, co już znane (astrologia, wróżby i radiestezja). Ezoterycy, okultyści i filozofowie wschodu i zachodu są zgodni w jednym punkcie, że prawidłowe nastawienie jest połową sukcesu, cokolwiek mielibyśmy na celu. W tej części publikacji staraliśmy się nieco to ułatwić i naświetlić w kilku punktach ezoteryczną myśl przyświecającą z pozoru mechanistycznym ćwiczeniom. Przypomnimy jeszcze jedną maksymę ezoteryczną: „Droga jest celem". Nierzadko pomocą, której zawsze szukaliśmy, może być już samo zajmowanie się sprawami dalekimi od codziennych frustracji, rozczarowań w pracy zawodowej i kontaktach z ludźmi w ogóle, a z partnerem w szczególności, i od wszelkich innych przeciwności losu. Nie dość na tym, to, co dla niektórych w pewnym momencie mogło być ucieczką, nieoczekiwanie staje się spełnieniem, a to, przed czym starali się uciec, traci na znaczeniu. Z jakimkolwiek podejściem ktoś się zbliża do wiedzy ezoterycznej, czy jest to osoba rozpaczliwie poszukująca swojej drogi, czy łowca poznania, mądrości i nowych horyzontów - każdy znajdzie gotową odpowiedź. My jednak pragniemy teraz poznać odpowiedź na ostatnie, prowokujące pytanie, które brzmi: „Czy wiedza ezoteryczna może się stać nauką jutra?"
W reklamie istnieją tak zwane „obrazy tachystoskopowe". Metoda ich stosowania, obecnie zabroniona ze względu na działanie hipnotyczno-manipulacyjne, polega na wplataniu do reklamówki albo filmu zdjęć pokazywanych przez tak krótką chwilę, że świadomość ich w ogóle nie zauważa, dochodzą natomiast do podświadomości. Wspomniane obrazy, które, co zrozumiałe, przedstawiają przede wszystkim zachwalane produkty albo nazwy producentów, stają się wbrew naszej woli częścią naszej osobowości i niewiele możemy na to poradzić. Nie jest to zbyt miła świadomość. W szkołach magii, zajmujących się rozwijaniem naszej wizualnej jaźni, stosuje się systemy z pozoru przypominające tę technikę manipulacji, jednak ze znakiem odwrotnym. Na przykład medytacjom na temat glifu (symbolicznego rysunku) kabalistycznego Drzewa Życia towarzyszą nagle zaczynające świecić albo rozbłyskujące barwy, więcej, barwy są podstawątej medytacji. Często nie docenia się doniosłości tej sprawy, choć poza tym waga kolorów w magii praktycznej jest poza dyskusją. Istnieje wiele publikacji o wzajemnym oddziaływaniu między psychiką a kolorami. Znany szwajcarski psychoterapeuta Max Luscher opracował test kolorów, nazwany od jego nazwiska, którego prostota i precyzja nie przestają zadziwiać; prowadzi się terapie barwami i stosuje się określone kolory lecznicze w walce przeciwko uporczywym chorobom. Wzrokowiec może pogłębić swoją wrażliwość na odbiór koloru kilkoma ćwiczeniami, które same w sobie nie noszą jeszcze magicznego charakteru. Jeśli będziemy się przez dłuższy czas wpatrywać w kolorowy obrazek, najlepiej prosty motyw utrzymany w jednej barwie podstawowej, np. czerwonej, a następnie nagle skierujemy wzrok na białą płaszczyznę, to będzie się nam wydawało, że widzimy na jej tle przed chwilą obserwowaną figurę, co prawda w barwie dopełniającej. Jeśli przedmiot był czerwony, to będzie go widać jako zielony na białym tle. Jest to znany efekt fizjologiczny. Można jednak pójść jeszcze dalej. Jeśli narysujemy koło albo wielokąt, podzielimy tę figurę na kilka czerwonych czy też zielonych segmentów i w środku każdego z nich umieścimy mniejszą figurę w barwie dopełniającej, to otrzymamy rysunek, który mógłby wyglądać mniej więcej tak jak przedstawiony poniżej (nie musi mieć dokładnie takiej formy jak ten, ważna jest zasada przemienności barw dopełniających). Rysunek ten jest zatem naszym instrumentem medytacji, naszą mandalą. Samo ćwiczenie wymaga wytrwałości i skupienia. Wpatrujemy się w koło (wielokąt), koncentrując się przy tym na jednej z dwóch barw. Jest to męczące i po pewnym czasie prowadzi do chwilowej dekoncentracji. Spojrzenie ześlizguje się z motywu, pojawia się nieostrość widzenia. W tym momencie dochodzi, można powiedzieć, do przebijania tej z barw, w którą się nie wpatrywaliśmy. Jeśli wybraliśmy kolor czerwony, zaświeci się zielony, zaraz jednak znowu czerwony, zielony, czerwony itd. Zacznie się wibracja barwna, koło (wielokąt) zacznie jak gdyby pulsować życiem. Takie oscylacje kolorów mają głęboki wpływ na tajemne komórki naszej psychiki. Na późniejszym etapie można rysunek wprawić w obrót, co spowoduje intensyfikację, pogłębienie i rozszerzenie efektu zmiany osobowości. Pamiętajmy, że tego ćwiczenia nie wolno mylić z terapią kolorów. Jest ono raczej jedną z wielu różnorodnych form medytacji, za pomocą których można się uwrażliwić na wszechobecne i docierające do nas z zewnątrz drgania. Dodatkowym czynnikiem jest znaczenie specjalnych kolorów w ezoteryce, odpowiednio do danej tradycji ezoterycznej. Byłoby przesadą, gdyby stwierdzić, że tych kilka przykładów pozwala uznać szczebel podstawowy za załatwiony. Wręcz przeciwnie, istnieją niezliczone formy medytacji ukierunkowane wizualnie lub akustycznie, które nam pozwalają na życzenie wprowadzić się w stan otwartej albo poszerzonej świadomości. Szczegółowo opisane metody miały tylko pokazać, jak powinna wyglądać zasada postępowania. Każdy może na swój użytek wypracować osobistą formę, całkowicie różną od tego, co tu przedstawiono. Decydującym czynnikiem jest i pozostanie wywołana przez to wewnętrzna przemiana. Jeśli nawet nie pójdziemy dalej, „zadowalając się" nabytą zdolnością medytacji, to już przez to samo można skierować swoje życie ku lepszemu. Potwierdzi to każdy, kto wcześniej przytłoczony problemami, życiem w pośpiechu, dręczony wątpliwościami, samotnością i przekonany o bezsensie życia, zdołał potem zmobilizować siły do wkroczenia na drogę naprawy przez zatopienie się w sobie. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przerastające go troski zmalały, znikły lęki, a pełen pogody spokój zajął miejsce ustawicznej gonitwy. Mógłby ktoś teraz wysunąć zarzut, że w tym wszystkim nie ma nic prawdziwie „magicznego". Medytacja... mantry... autosugestia... mandale... typy barw... trening autogeniczny, wydaje się, że te pojęcia są sobie równoważne. W gruncie rzeczy tak też jest, gdyż w centrum znajduje się zawsze ten sam czynnik: nasz duch i jego ukryte siły.