Najnowsze wpisy, strona 194


Nauka 
mar 16 2009 What The Bleep ?! Down The Rabbit Hole 5/14...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
mar 16 2009 Kształtująca przyczynowość
Komentarze: 0

Już w latach siedemdziesiątych brytyjski biochemik dr Rupert Sheldrake zaczął się interesować bardzo drażliwym tematem. Na tyle drażliwym, że naukowcy woleli dotychczas zajmować się czymś innym. Ale nie Rupert Sheldrake. Zajmował się on czterema podstawowymi problemami biologii, które podstępnie ukrywają się pod z pozoru jasno zdefiniowanymi zasadami. Pierwsza z nich to: „Występowanie form charakterystycznych i specyficznych (u organizmów żywych)", następne brzmią zwyczajnie: „Regulacja systemu", „Regeneracja" i „Reprodukcja". A gdzie problemy? W pierwszej zasadzie przechodzi się skromnie do porządku dziennego nad tym, że już samo powstawanie specyficznych form stanowi absolutną zagadkę; w drugiej, trzeciej i czwartej nad niezaprzeczalną niewytłumaczalnością wymienionych procesów. Różnorodność form materii (ożywionej czy nieożywionej) mogłaby wyjaśnić jedynie koncepcja wszechświata pełnego niewidzialnych planów konstrukcyjnych, można powiedzieć, szablonów dla wszelkich form i zachowań. Większość nie odważyła się posunąć do takiej koncepcji; jednak nie Rupert Sheldrake. Wprawdzie istniały już wyjaśnienia, ale były one niezadowalające pod względem filozoficznym albo naukowym. Nie wolno zapominać, że wspomniane cztery fenomeny są pojmowane w kategoriach skutku i przyczyny. Forma nie może powstać „z niczego", system nie reguluje się „bez impulsu", a regeneracja i reprodukcja nie następują „bez powodu". I tu już dochodzi do gwałtownych konfliktów z przyjętymi poglądami. Filozofowie albo zwolennicy dawniejszych dyscyplin mają ułatwione zadanie. Mówią o sprawczych czynnikach albo siłach życiowych itd. Niczego się w ten sposób nie poddaje rzeczywistej analizie, ale dziecku można przynajmniej nadać imię. Naukowcy powołują się na programy genetyczne, chemiczne czy fizyczne, a więc w gruncie rzeczy mechanistyczne, które w zasadzie działają jak programy komputerowe. Wynikają stąd przy bliższym rozpatrzeniu natychmiast poważne problemy, brakuje bowiem programisty. Jeśli przytoczyć argument, że analogia między programami genetycznymi a normalnymi programami komputerowymi jest nietrafna, ponieważ program genetyczny można byłoby porównać tylko z samoistnie się organizującym i odnawiającym programem komputerowym, trudność polega na tym, że takich programów (komputerowych) nie ma. A nawet gdyby były, to programista nie stałby się przez to zbędny. Byłby potrzebny, tylko wcześniej. Jakkolwiek podchodzić do tego zagadnienia, to w taki czy inny sposób wszystko się sprowadza do jednej elementarnej zasady podstawowej, której nie da się tak łatwo zbyć mówieniem o ewolucji, programach genetycznych itd. Greccy mędrcy antyczni mieli coś podobnego na myśli, używając terminu entelechia. Rozumie się przez to, że coś nosi swój cel już w sobie. Nie dość na tym - jeśli normalna droga rozwoju zostaje zakłócona, to system dąży do ostatecznego celu innymi drogami. W przyrodzie ożywionej zasadę tę spotyka się wszędzie, trzeba tylko przyznać, że tak jest. Przykładem są instynkty zwierząt (nie wyłączając Homo sapiens jako ssaka wszystkożernego, który według Schopenhauera odróżnia się od reszty fauny jedynie wyprostowaną postawą i złym charakterem). Reakcje instynktowne mogą być przekazywane za pośrednictwem pamięci kolektywnej gatunku i prędzej czy później upowszechniają się jako wrodzony zwyczaj całego gatunku. Parapsycholog W. Carrington porównuje zachowanie instynktowne do tkania pajęczyny, prowadzącego do włączenia indywiduum (w tym przypadku pająka) w szerszy system. Jeszcze dalej idzie zoolog Alister Hardy. Jego zdaniem, wspólne wszystkim doświadczenie spełnia funkcję uwewnętrznionego szablonu. Jeśli doprowadzić rozumowanie do ostatecznej konsekwencji, to entelechia okazuje się, można powiedzieć, zaprogramowanym procesem pamięci. Gatunek rozwija się zatem, przybierając swoją ostateczną postać, ponieważ korzysta z pamięci wszystkich wcześniejszych stadiów rozwojowych - każdej fazy ewolucji czy też rozwoju indywidualnego. To rzeczywiście śmiała myśl, ale nie pozbawiona sensu, choć wymagająca wyjaśnienia. Ostatecznie jeszcze nie powiedzieliśmy, dlaczego te cztery wspomniane problemy biologii mają tak zasadnicze znaczenie. Rozważmy problem formy. Z pozoru robi on niewinne wrażenie, nie widać tu żadnych sprzeczności. Wprawdzie na Ziemi aż się roi od niezliczonych form, a reszta wszechświata z pewnością nie jest pod tym względem uboższa, ale w czym tu właściwie problem? A konkretnie, czy ich istnienie, tak samo jak ich różnorodność nie są dostatecznym dowodem na to, że po prostu właśnie im udało się powstać? Jak najbardziej, tylko jak mogło do tego dojść? Wydaje się, że zadawanie takich pytań to dzielenie włosa na czworo. Ostatecznie dobrze znane są takie zjawiska jak dobór naturalny i mutacje. Ich działanie wyjaśnia, w jaki sposób forma się krystalizuje przechodząc długi łańcuch faz rozwoju i osiągając aktualnie ostateczną postać. Są to sprawy złożone, ale nie tajemnicze. Jeśli z tego punktu widzenia zbadamy sposób funkcjonowania fundamentalnych procesów w dziedzinie elementarnej biologii, to ze zdumieniem przekonamy się, że nie wszystko tu jest tak całkiem proste. Demonstrują to poglądowo, co prawda ku frustracji biologów klasycznych, makrocząsteczki (np. proteiny), których polipeptydowe łańcuchy (produkty rozszczepienia białkowej przemiany materii) łączą się w skomplikowane formy trójwymiarowe. W licznych eksperymentach doprowadzano czynnikami chemicznymi proteiny (cząsteczki białka) do rozwinięcia się. Po ustaniu oddziaływania i przywróceniu pierwotnego środowiska chemicznego cząsteczki te powracały do swojej normalnej struktury. Co ciekawe, osiągały one zawsze ten sam strukturalny „cel ostateczny", mimo że stany wyjściowe i etapy pośrednie były różne. Ten stabilny stan końcowy nie musi być jedyną możliwą strukturą minimalnej energii (tak się określa stabilne, idealne stany równowagi, do których dążą struktury zgodnie z zasadami termodynamiki). Z obliczeń wynika, że istnieją niezliczone inne stadia końcowe takiego samego poziomu energii i że są one równie prawdopodobne. Mimo to występuje zawsze tylko to jedno, wstępnie zaprogramowane. Dziwne. Istnieje obszerna literatura specjalistyczna poświęcona „problemowi minimum multiplum" związanego z rozwinięciem protein. Można by wysunąć zarzut, że taki przykład z głębin wnętrza komórki jest o wiele mniej poglądowy niż na przykład równie tajemnicza sprawa uformowania nogi muchy albo segmentu owocu. Zarzut ten jednak nie wytrzymuje krytyki. W rzeczywistości w przypadku tworów prostych widać o wiele wyraźniej, niż w przypadku złożonych, zróżnicowanych układów komórek, że nieustanna powtarzalność określonej (niekoniecznej) struktury jest niewytłumaczalna. Cóż więc proponuje Sheldrake, aby za jednym zamachem wyjaśnić wszystkie problemy spośród wymienionych na wstępie? I na czym polega związek z wiedzą ezoteryczną? Ów brytyjski biochemik i naukowcy będący jego zwolennikami twierdzą, że istnieje „kształtująca przyczynowość", która za pośrednictwem przestrzeni i czasu decyduje o tym, co jak ma wyglądać.

hjdbienek : :
Clipy 
mar 15 2009 Indiańska Starszyzna - Wszyscy Stanowimy...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
Nauka 
mar 15 2009 What The Bleep ?! Down The Rabbit Hole 4/14...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
mar 15 2009 Wiedza o wszechświecie
Komentarze: 0

Niekiedy naukowcy sugerują mimo woli , że posiadamy dostęp do ogółu wiedzy o wszechświecie. Przykładem może być fragment pewnego listu Alberta Einsteina do francuskiego matematyka Jacquesa Hadamarda. Badał on proces twórczy u matematyków i poprosił Einsteina, aby ten wypowiedział się, o ile to możliwe, na temat własnego myślenia. Twórca teorii względności i zupełnie nowej wizji wszechświata potrafił poddać analizie także swoje własne procesy poznawcze. Einstein pisał między innymi: „Nie wydaje się, aby w procesach myślowych jakąkolwiek rolę odgrywały słowa czy język. Jednostkami psychicznymi, które wydają się służyć za elementy myśli, są niewątpliwie mniej lub bardziej jasne znaki i obrazy, które można świadomie reprodukować i kombinować. W moim przypadku wymienione elementy mają naturę wizualną, a niektóre także mięśniową". (Zapamiętajmy to ostatnie - uwaga autora.) Niemiecki psycholog Max Wertheimer w swojej książce Productive Thinking poświęca szczególną uwagę Einsteinowi. Wspomina pewną rozmowę, w której słynny fizyk dał wyraz swemu przekonaniu, że zawsze ma uczucie, „iż idzie w jakimś kierunku, w stronę czegoś konkretnego" . Wyłania się zatem następujący, fragmentaryczny obraz: Nasze mózgi, co bardzo prawdopodobne, wcale nie są tylko organicznymi komputerami, ale tajemniczymi mikroświatami, w których dzieje się więcej, niż śniło się szkolnej wiedzy. Nie wyłączając nagłego pojawiania się nieoczekiwanych, „obcych" treści, informacji i koncepcji. Dla wyjaśnienia wielu spraw nie wystarcza pięć zmysłów. Nauka snuje spekulacje - choć czyni to z wielką ostrożnością - na temat kolejnej siły podstawowej: albo nowej, piątej siły, albo jednej siły generalnej, obejmującej wszystkie inne. Wszystko to brzmi dość nieskładnie. Na razie. Może uda się powiązać luźne nici. Wyobraźmy sobie, że nasz umysł mógłby ewentualnie, wszystko jedno w jaki sposób, wchodzić z czymś w interakcję (z piątą siłą, wiedzą kosmiczną - nazwy są tu naprawdę nieistotne). Możliwe, że nie za każdym razem to zauważamy że wszystkimi konsekwencjami, czasem wcale nie zauważamy tego świadomie. Niekiedy jednak tak jest. W takich przypadkach np. automatycznie powstaje pieśń albo dochodzi do nagłego olśnienia. Mówimy wtedy o szóstym zmyśle, wiedzy spontanicznej albo telepatycznej, intuicji, natchnieniu... Niektórzy z nas rozpoznają (intuicyjnie albo przez uprawianie najróżniejszych specjalności) ukryty potencjał i starają się go zagospodarować. Na przykład za pomocą technik ezoterycznych. Zanim przejdziemy do ich omówienia, musimy jeszcze podeprzeć zasadnicze rusztowanie naszego rozumowania, i to już u samej podstawy: Jak w ogóle miałoby się realizować to wzajemne oddziaływanie między duchem a siłą kosmiczną (którą też trzeba dopiero zbadać)? Może drogą rezonansu. W fizyce pojęcie to oznacza drgania układu, wymuszone przez drgania zewnętrzne o częstotliwości równej lub bliskiej częstotliwości drgań własnych układu. Zjawisko to może występować w wielu odmianach: rezonans akustyczny w instrumentach muzycznych, rezonans elektromagnetyczny w odbiornikach radiowych itd. Może miniwszechświat zawarty w naszych własnych czaszkach w określonych warunkach wpada w rezonans z określonymi drganiami wielkiego wszechświata pełnego gwiazd i galaktyk, a więc jest w stanie coś stamtąd odbierać. Trudno to wykluczyć, ale co tam może być do odbioru? Może informacje - co już sugerowaliśmy. Może gdzieś w głębi atomów drzemią zaklęte informacje. Tajna siła przyrody i prefabrykowana wiedza, o której od tysięcy lat mówią mędrcy, myśliciele, filozofowie i ezoterycy jako o wiedzy kosmicznej, świadomości kosmicznej a która dzisiaj jest rozszczepiana na bity czy bajty. Jak to możliwe, aby wszechświat był przepojony wiedzą, tym na razie nie będziemy się zajmować która sprawia, że wszechświat jawi się ostatecznie raczej jako jedna tytaniczna myśl niż jako olbrzymie nagromadzenie promieniowania i materii. Na razie oszczędzimy sobie dogłębnych analiz i pozostaniemy przy suchych faktach. Suche fakty? Czy nie jest już zbytnim zuchwalstwem mówić o faktach w kontekście tych bardzo śmiałych rozważań? Przecież nie sposób znaleźć nawet naukowej poszlaki przemawiającej za istnieniem kosmicznego oceanu informacji, a cóż dopiero mówić o dowodach. A może jednak? Słynny neurofizjolog i badacz mózgu sir John Eccles sugeruje istnienie w przestrzeni i czasie formujących, kształtujących, a w każdym razie określających strukturę pól, które oddziałują na psychikę człowieka. Pisze on: Hipoteza neurofizjologiczna twierdzi, że „wola" modyfikuje określoną czasoprzestrzenią aktywność sieci neuronów przez oddziaływanie uwarunkowanych przez czasoprzestrzeń „pól wpływów". To oddziaływanie dochodzi do skutku przez jedyną w swoim rodzaju funkcję postrzegania aktywnej kory mózgowej. Z czasem stanie się jasne, że „wola" (albo „wpływ duchowy") sama wykazuje cechę pewnego rodzaju struktury przestrzenno-czasowej, która jej dopiero umożliwia taką ingerencję. Wkracza on tym samym -choć formułuje bardzo powściągliwie swoje myśli - na tereny, na których nakładają się na siebie psychologia i parapsychologia, graniczące z fizyką kwantową, koncepcją kitu kosmicznego i innymi egzotycznymi teoriami nowoczesnej fizyki. Teoriami, które - jeśli pójść konsekwentnie tropem rozumowania ich twórców - sprawiają, że wszechświat jawi się jako super-super-supermózg. Nasze skromne aparaty do myślenia zawierają wiedzę, dlaczego więc nie miałby jej zawierać „kosmiczny mózg", jeśli już zgodzimy się na takie wyobrażenie. Co prawda, jest ono niemal nie do podważenia, o tomożemy być spokojni. Tak więc możemy przyjąć bez emocji nawet śmiałą koncepcję rezonansu. Wychodzi jej naprzeciw mało znana specjalna dyscyplina psychologii, określana nazwą interakcjonizmu. Postuluje ona, że treści pamięciowe są rejestrowane sposobami niefizycznymi (de facto nikt nie ma pojęcia, jak one rzeczywiście są rejestrowane) i w rezultacie mogą przechodzić z osoby na osobę jak „rezerwuar pamięci" albo są powiązane ze sobą od mózgu do mózgu w przestrzeni i czasie, tworząc ogromny wspólny zasób. Nie wolno przemilczać faktu, że spekulacje te są dość śmiałe. Może i śmiałe, ale nie zuchwałe. Niestrudzeni badacze odkryli bowiem w ubiegłym dziesięcioleciu naturalną zasadę, która we frapujący sposób kojarzy się ze wspomnianymi wyobrażeniami. Nosi ona nazwę pola morfogenetycznego.

hjdbienek : :
Clipy 
mar 14 2009 Liza Minelli - Losing My Mind
Komentarze: 0

hjdbienek : :
Nauka 
mar 14 2009 What The Bleep ?! Down The Rabbit Hole 3/14...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
mar 14 2009 „Jak w górze, tak na dole"
Komentarze: 1

O co w tym wszystkim właściwie chodzi? To proste: astrologia przykładnie odzwierciedla zdanie „Jak w górze, tak na dole", a nowa fizyka ubrała je w szatę wzorów i teorii (jeśli nawet nie to akurat miała na celu). Może inne metody ezoteryczne, które - jak można przypuszczać - są w jakiś sposób ze sobą powiązane, pozwolą odkryć, dlaczego „w górze" jest tak jak „na dole"... Zanim nazwiemy je po imieniu, musimy wziąć niewielki rozbieg. Nowoczesna nauka zna cztery podstawowe siły (elektromagnetyczną, jądrową mocniejszą i słabszą oraz grawitację), które są (lub powinny być) odpowiedzialne za wszystko, co się dzieje we wszechświecie, nie wyłączając zjawisk przebiegających wewnątrz atomu. Gdy fizycy zawzięcie starają się stworzyć jednolitą teorię pola, którą Einstein rzekomo zabrał ze sobą do grobu, a która mogłaby z tych czterech sił podstawowych uczynić jedną, to ezoterycy (i niektórzy spośród naukowców) kroczą inną drogą. Poszukują oni piątej siły. Naukowcy uważają wprawdzie taką wersję raczej za rozwiązanie doraźne, przyznają jednak, że takie protezy stosuje się także w „normalnej" fizyce (np. wprowadzenie nieskończoności w równaniach). Od czasu do czasu zdarza się, że nagle nabierają realnych kształtów sztuczne, wyimaginowane wielkości, jak np. neutrino, którego istnienie zakładano, aby nadać nazwę deficytowi energii w przypadku słabego rozpadu jądrowego, a które dzisiaj ma swoje miejsce w szeregu cząstek elementarnych. Można tu dostrzec pewną paralelę między wyobrażeniem piątej siły, wykraczającej poza przyjęte cztery, a przysłowiowym szóstym zmysłem poza pięcioma normalnymi. Przyznajemy, że to tylko gra słów, ale jednak niezupełnie pozbawiona sensu. Trzeba się tylko zdobyć na odwagę wyznawania nieortodoksyjnych idei. Nasz mózg - a ściślej nasz umysł, gdyż to niekoniecznie to samo - jest tworem złożonym. Nikt nie rozumie, w jaki sposób funkcjonuje, a gdyby ktoś zechciał twierdzić, że mózg został zbadany, byłoby to tym samym, co mówienie o podboju kosmosu po wylądowaniu na Księżycu. Już sama tylko liczba możliwych połączeń między przeszło 100 miliardami komórek naszego aparatu do myślenia przewyższa o niebo całkowitą liczbę atomów we wszechświecie. Jednocześnie mózg rejestruje niewiarygodnie słabe bodźce (choć często są one przekazywane bezpośrednio do sfery podświadomości i wcale ich nie zauważamy -przynajmniej nie pierwszoplanowo). Szczególnie dobitnie dowodzi tego fakt, że ośrodki wzrokowe mózgu reagują już na jeden jedyny kwant światła. Równie wielkie wrażenie wywiera fakt, że ludzie są w stanie dalej myśleć bez przeszkód, mimo że ich mózg został podzielony, częściowo zniszczony albo na skutek najróżniejszych przyczyn całkowicie utracił zdolność funkcjonowania. Istnieje ogromna liczba opisów takich nie wyjaśnionych przypadków, a medycyna i biologia stoją (znowu) przed zagadką. Przyjmijmy teraz dalsze założenie, że nasze mózgi wykonują funkcje wymykające się naszej świadomości albo rejestrowane przez nią tylko bardzo mgliście. Pokazują to liczne osobliwe talenty - łączone wspólnymi określeniami, takimi jak ESP (extrasensory perception - postrzeganie pozazmysłowe), parapsychologia, zdolności okultystyczne itd. Nie dość na tym, fenomenom tego rodzaju nie da się już zaprzeczyć, jeśli nawet konsekwentnie podejmuje się takie próby. Powoli zarysowuje się myśl, że nasze zapoznane „supermózgi" odgrywają istotniejszą rolę w scenariuszu makro- i mikrokosmosu, niż pierwotnie sądzono. Jest ona bliska koncepcjom wiedzy ezoterycznej. Tu trzeba drążyć; chodzi o jeden z „szóstych zmysłów", który wykazuje jednoznacznie (także) cechy ezoteryczne. Mamy na uwadze wspomnianą już intuicję. Prezentuje ona stale naszej zdumionej świadomości całkowicie gotowe, dojrzałe i nierzadko bardzo złożone myśli, których procesy rozwojowe pozostają w ukryciu. Oczywiście istnieje mnóstwo teorii na temat nieświadomych procesów wszelkiego rodzaju, które nagle jako kompletna inspiracja wydostają się na powierzchnię (myśli). A jednak żadna z tych teorii nie jest do końca zadowalająca i nie może objaśnić wszystkiego. Naukowcy przyznają, że często wiemy więcej, niż powinniśmy. Ponieważ jednak wiemy o mózgu tyle co o powierzchni Jowisza - a więc niesłychanie mało - nie będziemy się mieszać do dyskusji nowoczesnych badaczy mózgu na temat, jak mogą przebiegać takie procesy. Wielka jest wprawdzie pokusa, by rozpatrzeć najróżniejsze „modele mózgu", ale nie posuniemy się w ten sposób do przodu na naszej drodze. Trzymajmy się stwierdzenia, że w naszych głowach dzieją się niezbadane rzeczy. I że być może mamy dostęp do informacji „z zewnątrz". Jaka jest ich natura, tym na razie nie będziemy się zajmować. Teraz niech wystarczy skonstatowanie, że one istnieją. Pokażemy to na podstawie dwóch znamiennych przykładów wybranych spośród wielu. Rafael informował, że widział oczami duszy swój nieśmiertelny obraz Madonny sykstyńskiej ze wszystkimi szczegółami, zanim przystąpił do pracy, i że namalował swoją inspirację. Jeszcze dziwniejsza jest historia Battle Hymn of the Republic, owej porywającej pieśni, która zdaniem Abrahama Lincolna uratowała Unię (stany Północy). Ten zapewne najsłynniejszy prezydent USA nie mógł powstrzymać łez, słysząc ją po raz pierwszy. Okoliczności powstania pieśni były nie mniej dramatyczne niż jej słowa, które już wkrótce miały się znaleźć na ustach setek tysięcy żołnierzy armii Północy. W nocy 18 listopada 1861 r., kiedy wydawało się, że szala zwycięstwa w amerykańskiej wojnie domowej nieuchronnie przechyli się na stronę Konfederatów (stanów Południa), Julia Ward Howe nieoczekiwanie zbudziła się z głębokiego snu. Poprzedniego wieczora obserwowała przez okno znanego hotelu Willard w Waszyngtonie nie kończące się kolumny ciężko pobitych oddziałów Północy. Przygnębiona i zmęczona długą jazdą pociągiem z Bostonu padła na łóżko. I oto na krótko przed świtem zbudziła się przy biurku w pokoju hotelowym. Nie pamiętała, kiedy wstała z łóżka, a to, co robiła przy biurku, najwidoczniej już od jakiegoś czasu, było dla niej kompletnym zaskoczeniem - pisała. Nie rozumiała treści zapisywanych słów, ale układały się one w rymy. Było to dziwne, bo rymowanie zawsze przychodziło jej z trudem, całkiem inaczej niż w tej chwili. Jej pióro ślizgało się po papierze, słabo widocznym w półmroku, niczym zdalnie sterowane. Po spisaniu zagadkowego wiersza - czy cokolwiek to było - osłabiona kobieta znowu padła całkiem wyczerpana na łóżko. Kiedy późnym przedpołudniem odzyskała przytomność umysłu, odkryła swoje nocne dzieło. Był to wiersz, dzięki któremu jej nazwisko miało przejść do historii. Oczywiście, nie mogła o tym wiedzieć. Choć prawie nie była w stanie wyobrazić sobie, że sama napisała ten wiersz, to jednak tak jej się spodobał, że posłała go do miesięcznika „Atlantic Monthly". Utwór wydrukowano w numerze z lutego 1862 r. za honorarium w wysokości czterech dolarów. Jak się okazało, Battle Hymn of the Republic pani Howe trafił dokładnie w swój właściwy czas i miejsce (próżno dociekać, czy zrządził to przypadek, czy coś innego ). W każdym razie wiersz ten do tego stopnia zafascynował pewnego czytelnika, że miał go przy sobie, kiedy dostał się do niewoli w Winchester i przewieziono go do szpitala polowego dla jeńców w Libby. Czytelnikiem tym był kapelan Charles McCabe ze 112 regimentu ochotników z Ohio. Intuicyjnie (!) zorientował się, że ten wiersz to wprost na miarę skrojony tekst do melodii John Brown 's Body, o wiele bardziej porywający od jej pierwotnego tekstu. Zaśpiewał Battle Hymn swoim towarzyszom, którzy z entuzjazmem przyłączyli się do śpiewu, aż drżały kraty w oknach. Po zwolnieniu z niewoli kapelan McCabe opowiadał w pewnym teatrze swoje przeżycia i wspomniał o pieśni, która tak zachwyciła jego i jego towarzyszy. Kiedy ją zaintonował, nagle zaczęli śpiewać wszyscy widzowie. Obecny w teatrze prezydent Lincoln zerwał się z miejsca ze łzami w oczach i prosił, aby ją jeszcze raz zaśpiewać. W ten sposób nieśmiertelne słowa: I have seen Him in the watchfires of a hundred circling camps... Glory, glory, halleluja - His truth goes marching on..., stały się częścią historii Stanów Zjednoczonych Ameryki, a w rezultacie i świata. Jeszcze w 1910 r., mając 91 lat, Julia Ward Howe upierała się, że nie ona jest autorką tych słynnych słów. „One się same napisały" - twierdziła, a chyba to najlepiej wiedziała. Zaskakujące - prawda? W przeciwieństwie do przypadku Rafaela, mamy tu do czynienia ze skanalizowaniem informacji, wiedzy - czy jakkolwiek jeszcze zechcemy to nazwać - która dla odbiorcy jest w pewnym sensie obca. Trochę to przypomina sprawę znanych materiałów Seta, a jednak niezupełnie. Wydaje się, że duch pani Howe połączył się z jakimś (w przeciwieństwie do Seta biernym) źródłem informacji, które miało na podorędziu Battle Hymn of the Republic. Dlaczego stało się to akurat wtedy, gdy było najbardziej potrzeba, to na razie inna sprawa. Po raz pierwszy jednak natrafiamy w tej sprawie na coś w rodzaju bezpośredniego przewodu łączącego nas z wiedzą kosmiczną (która w przekonaniu starożytnych filozofów i mędrców Dalekiego Wschodu istniała zawsze). Jest to koncepcja, do której dziś dopełzają najróżniejsze dyscypliny naukowe z przeróżnych punktów wyjścia (doprawdy trudno to nazwać dochodzeniem).

hjdbienek : :
Clipy 
mar 13 2009 Kantpol teledysk E.Kluczniok
Komentarze: 0

hjdbienek : :
Nauka 
mar 13 2009 What The Bleep ?! Down The Rabbit Hole 2/14...
Komentarze: 0

hjdbienek : :