Najnowsze wpisy, strona 195


mar 13 2009 Rozwijające eksperymenty myślowe - element...
Komentarze: 0

Choć zabrzmi to dziwnie, zachowanie zwyczajnych owiec angielskich może być przejawem działania ukrytej, ze wszech miar ezoterycznej siły podstawowej, do której poznania chcemy się ostrożnie przybliżyć. W Wielkiej Brytanii przed bramami w ogrodzeniach pastwisk leżą kraty z metalowymi rolkami. Nie stanowią one przeszkody dla ruchu pojazdów rolniczych, ponieważ można po nich bez trudu przejechać; natomiast owce nie wydostają się na zewnątrz, ponieważ nie lubią chodzić po rolkach. Zasada ta przez wiele lat funkcjonowała w najlepsze ku pożytkowi hodowców owiec oraz producentów krat i metalowych rolek. Było tak do momentu, w którym jedna z owiec wpadła na pomysł - jak na owcę doprawdy odkrywczy - aby położyć się i przetoczyć po kracie. Krótko potem zaczęło się dziać coś dziwnego: we wszystkich okolicach Wysp Brytyjskich inne owce wpadły na ten sam pomysł. Zaczęła się prawdziwa masowa ucieczka. To, co dla tych trawożerców jeszcze poprzedniego dnia stanowiło nieprzekraczalną barierę, straciło swoją odstraszającą moc. Owce toczyły się i toczyły. A niech im tam będzie na zdrowie; ale gdzie tu związek z wiedzą ezoteryczną? Wyniknie on niemal automatycznie, kiedy będziemy kontynuować podstawowe poprzednie rozważania. Jeśli potraktować wiedzę ezoteryczną jako „środek transportu" ku nowym odkryciom i ku lepszej samorealizacji, to ezoteryczne teorie i techniki można uznać za dźwignię zmiany biegów, drążek sterowy itd. naszego wyimaginowanego pojazdu. Za sterami zasiada jednak duch ludzki. On jest najbardziej witalną częścią tej całości, bez niego nawet najbardziej skomplikowana budowla myśli ezoterycznej pozostanie powłoką bez krwi. Aby zrozumieć istotę wiedzy ezoterycznej, trzeba zaakceptować zasadę, że nie można jej rozpatrywać abstrakcyjnie, w oderwaniu od ludzi, którzy się nią posługują. Gdyż zastosowanie należy do wiedzy ezoterycznej samej w sobie. Ta zasada wcale nie jest tak wyjątkowa. Abstrakcyjna nauka naszych czasów także przyjmuje niewzruszenie założenie, że eksperyment bez eksperymentatora (posiadającego ducha) jest bez sensu albo też, że eksperymentator współdziała w powstawaniu rezultatu eksperymentu. Do wiedzy ezoterycznej odnosi się to w równej mierze. Już astrologia pokazuje, jak to trzeba rozumieć: rysunek horoskopu sam w sobie jest interesującą grafiką; jednak dopiero w ręku doświadczonego astrologa staje się precyzyjnym instrumentem. Roli tego czynnika ludzkiego nie zmienia także wydobywanie na jaw ukrytych zasad natury. Trudno więc odmówić sensu spekulacjom, czy np. synchroniczność mogłaby stanowić nieznaną i trudno zrozumiałą bazę astrologii. Dzięki nim zainteresowani teorią zyskują impulsy do nowych przemyśleń, praktycy mogą zostać zachęceni do eksperymentowania, a zwolennicy i przeciwnicy astrologii otrzymają nową amunicję „innego kalibru". Niezależnie od wszystkiego, sednem sprawy, czynnikiem decydującym i napędem jest i pozostanie człowiek. Bez jego udziału - który musi oznaczać coś więcej niż tylko zrytualizowane wypełnianie instrukcji -nic się nie uda. Ta myśl przenika wszystkie sfery wiedzy ezoterycznej. Jeśli raz ją przyjmiemy, to w trakcie zapoznawania się z treścią tej książki zrodzi się wizja świata, która prezentuje to, co zbadane, i co nie zbadane („to, co serio" i „fantastyczne") już nie jako nieubłaganych wrogów, ale różniących się od siebie partnerów. Taka wizja świata prawdopodobnie o wiele bardziej odpowiadałaby dwulicowej naturze rzeczywistości niż sztuczny podział na naukowców i filozofów, który, co dziwne, traktuje się jeszcze w dodatku jako postęp. Jak będziemy się przybliżać do takiej wizji świata? Krok po kroku. Zajrzeliśmy na razie w karty astrologii i poznaliśmy przy tej okazji teorię synchroniczności. Pozwala ona snuć przypuszczenia, na jakiej zasadzie może się sprawdzać horoskop. Po dokładnym przyjrzeniu się jednak stwierdzamy, że to, czego się dotąd dowiedzieliśmy, nie jest jeszcze zbyt imponujące. Mimo wszelkich teorii i nawet przy należnym uwzględnieniu eksperymentalnego dowodu Alaina Aspecta - sensacyjnego przynajmniej w kręgach naukowców - że wszystko jest ze wszystkim związane, sprawa pozostaje nadal dość nieokreślona i nieuchwytna. Wielu aspektów wiedzy ezoterycznej dotychczas nawet nie musnęliśmy. Tak się przynajmniej wydaje. Co najwyżej zyskujemy wyobrażenie o niejasnej teorii, która może być podstawą horoskopów (i astrologii), ale to już wszystko. W gruncie rzeczy i bez tego było cały czas wiadomo, że intuicja decyduje o tym, który spośród astrologów odnosi sukcesy (jeśli nawet i to także było wiadomo tylko „czysto intuicyjnie"...). Czy trafiliśmy więc z powrotem do punktu wyjścia? Tak nie jest. Odsłoniliśmy wierzchołek zasypanej piramidy myśli ezoterycznej i stwierdziliśmy brak sprzeczności z prawami natury. Wyśmienicie - ale co teraz? Wszystko jeszcze w gruncie rzeczy jest bardzo niejasne. Zarówno synchroniczność, jak powiązanie przez podobieństwo nie mają uchwytnej formy. Szukajmy więc dalej, a konkretnie, przyjrzyjmy się z bliska technikom ezoterycznym, na przykładzie których można by się dowiedzieć, czy istnieją jeszcze głębsze, bardziej elementarne i uniwersalne zasady. Zasady, które stanowią podłoże nawet tak metafizycznych koncepcji jak synchroniczność czy aspekt Aspecta.

hjdbienek : :
Clipy 
mar 12 2009 Celine Dion -Think Twice
Komentarze: 0

hjdbienek : :
Nauka 
mar 12 2009 What The Bleep ?! Down The Rabbit Hole 1/14...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
mar 12 2009 Wyrafinowane Instrumentarium
Komentarze: 0

Tutaj rozważymy wiedzę ezoteryczną - nie tylko astrologię - w zwierciadle nauki i zetkniemy się z interesującymi koncepcjami nowej fizyki, które są bardziej fantastyczne od magii. Synchroniczność i prawo serii będą tam przedstawione raz jeszcze pod innym, poszerzonym kątem widzenia. Na razie powiemy tylko tyle: W 1964 r. fizyk John S. Bell wystąpił z teorią „kosmicznego kitu". Przyjmował przy tym za punkt wyjścia myślowy eksperyment Alberta Einsteina, Nathana Rosena i Borysa Podolskiego (zwany eksperymentem E-P-R), zakładający istnienie szybszej od światła, bezprzyczynowej i niczym nie ograniczonej łączności wszystkich cząstek elementarnych (a więc także większych obiektów i procesów). Istnienie takiej ukrytej sieci powiązań musiałoby wprawdzie rozsadzić obraz kosmosu, usunęłoby jednak równocześnie niewygodne sprzeczności (zwłaszcza po prostu wypierany ze świadomości paradoks statystyczny, który kwestionuje samodzielne istnienie izolowanych jednostek - od cząstek elementarnych przez cząsteczki gazów aż do kolumn samochodów i galaktyk; nikt bowiem nie umie powiedzieć, skąd poszczególne cząstki „wiedzą", kiedy i gdzie powinny się znaleźć, aby jako całość ujawnić zachowanie statystyczne). To, co przez dziesiątki lat stanowiło przedmiot sporu między najróżniejszymi dyscyplinami fizyki teoretycznej i praktycznej, mogło w 1982 r. zyskać jednoznaczny dowód doświadczalny, przeprowadzony przez francuskiego fizyka Alaina Aspecta wspólnie z J. Dalibardem i G. Rogersem. Mówi się odtąd o „aspekcie Aspecta", który jednoczy przestrzeń i czas, wszystko z wszystkim w nierozerwalną, harmonijną całość o bardzo głębokich powiązaniach. Naukowcy spojrzeli odtąd na wszechświat inaczej -ezoterycy widzieli go takim zawsze... Co właściwie daje nam ta wiedza? W porządku, najbardziej egzotyczne koncepcje nowoczesnej fizyki doprowadziły do sformułowania zasad - czy jakkolwiek zechcemy to nazwać - które mogłyby wydobyć astrologię (i inne nauki ezoteryczne) z kąta, do którego wygnano sztuki magiczne. No i co z tego? Czy przez to łatwiej zostać dobrym astrologiem? Na pewno nie. Podstawą jest na pewno co najmniej minimum zdolności. Podobnie jak w przypadku wszystkich innych sztuk. Ale wspomniane uzdolnienie (a przeważnie posiada je w jakiejś mierze każdy, kto się czymś interesuje) może jak wszelkie inne być wspomagane albo tłumione. Dla astrologa sprzyjająca jest na pewno jak najszersza baza zrozumienia i akceptacji. Kto rysuje horoskopy jak maszyna, ten może i jest dobrym rzemieślnikiem-ezoterykiem, ale właśnie w tej dziedzinie potrzeba o wiele, wiele więcej. Oczywiście, musieliśmy przeorać podstawy sporządzania jednego z najważniejszych typów horoskopów, aby przyswoić sobie elementarne procedury. Do rysowania horoskopów to jeszcze nie całkiem wystarcza, ale można już zaczynać pracę. Przy wykorzystaniu innych dzieł fachowych czysta technika wkrótce nie będzie już stanowić problemu. I tak zresztą prace wstępne wykonują kieszonkowe kalkulatory albo programy komputerowe. Była to, jak wspomnieliśmy, szkoła podstawowa. Początek został zrobiony. Albowiem gotowy formularz horoskopu to tylko początek. Trudny etap dopiero nastąpi i powyższe wywody miały być przygotowaniem do niego. Jak to? Czyż nie wystarcza się zdecydować na jedną szkołę astrologiczną, jeden typ horoskopu, jedną interpretację? W zasadzie tak, ale nie powinno się nigdy tracić orientacji w całości zagadnienia, aby ująć kwestię prowokacyjnie. Astrologia jest -trzeba było do tego dojść własną pracą - sztuką wprawdzie ezoteryczną, ale nie sprzeciwiającą się naturze. Odzwierciedla ona w gruncie rzeczy niepojęte wydarzenia kosmiczne, ale także rozgrywające się wewnątrz atomów w naszych mózgach (albo w naszym duchu, jeśli ktoś woli nie wyrażać się tak materialistycznie). Procesy, które u zarania ludzkości mogliśmy jeszcze postrzegać bezpośrednio, ale już od tysięcy lat nie jesteśmy do tego zdolni. Chyba że mamy „wehikuł" do ich aktywizacji, coś w rodzaju „szczudeł" (co prawda to określenie bardzo niedoskonałe). W każdym razie najwidoczniej astrologia - podobnie jak inne dyscypliny wiedzy ezoterycznej - jest takim środkiem pomocniczym. Posługując się nim, można jednocześnie zaglądać w ciemną otchłań czasu i przestrzeni oraz w ukryte sfery własnej jaźni. Zawsze jednak powinno się zachowywać otwartość. Kto stanie się zaprzysięgłym zwolennikiem jednego systemu, ten może odnosić sukcesy - a nawet prawdopodobnie będzie je odnosił, jeśli rzeczywiście trafił na swój system. My nie jesteśmy w takim położeniu. Dla nas na razie nie istnieje jeden określony system, wszystko jest jeszcze otwarte i płynne, zanim się zdecydujemy na wybór. Wtedy „nasz" system nagle okaże się tym, który faktycznie się sprawdza. Skojarzenia z hipotezą obserwatora fizyki kwantowej, która dopiero przez obserwację wydobywa i umacnia określoną rzeczywistość spośród całego szeregu prawdopodobnych, nie są ani przypadkowe, ani nie zamierzone. Z tego względu również różnice zdań w obrębie astrologii są właściwie bez sensu. Symbole mają rzeczywistość właśnie subiektywną i w tych granicach oddziałują całkowicie realnie. Dlatego jest możliwe, że stwierdzenia astrologii znajdują potwierdzenie w statystyce mimo stosowania najróżniejszych systemów. W ostatecznej instancji to człowiek jest decydującym czynnikiem sprawczym w technikach ezoterycznych - i nie tylko tam. Dr Brian Josephson, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie mechaniki kwantowej i wynalazca rewolucyjnych złączy Josephsona, na początku lat sześćdziesiątych badał osobliwy fenomen. Chodziło o to, że europejscy i amerykańscy fizycy prowadzący doświadczenia dotyczące zachowania się cząstek elementarnych mimo całkowicie identycznych warunków doświadczeń regularnie dochodzili do diametralnie przeciwstawnych wyników. Było to po prostu niemożliwe, a jednak się zdarzało. Dr Josephson ostatecznie doszedł do wniosku, że wykluczające się nawzajem wyniki testów są rezultatem przeciwstawnych oczekiwań amerykańskich i europejskich naukowców. Nie udało się dowieść, że nie ma racji. Tak więc wygląda niezniszczalna prawda „świata samego w sobie", którą można zmierzyć i zważyć. Otóż właśnie nie można. Z tego punktu widzenia nie można również obalić pierwszego naukowego studium o astrologii przez choćby nie wiedzieć ile późniejszych prac o przeciwnej wymowie. Jego autorem był C. G. Jung, który nie chciał poprzestać na pięknej teorii. Zbadał on horoskopy urodzeniowe 180 par małżeńskich i odkrył wiele charakterystycznych prawidłowości co do wzajemnych oddziaływań pozycji planet, aspektów, ascendentów itd. Nie mógł ich wyjaśnić „normalny" przypadek, podobnie zresztą jak wyników innych badań, świadczących o ponadprzeciętnym braku trafności treści horoskopów. Także takie permanentne błędy nie są „normalne". (W parapsychologii funkcjonuje nawet pojęcie braku zdolności paranormalnych - PSI-missing- kiedy testowana osoba osiąga szczególnie słabe wyniki w odgadywaniu np. zakrytych kart.) Krótko mówiąc, wszystko, co odbiega od statystycznego rozkładu, sygnalizuje istnienie paranormalnej komponenty. Niech każdy sam wyciągnie wnioski, co może być przyczyną, że określony astrolog szczególnie konsekwentnie chybia celu (być może jednak nie znalazł jeszcze swojego systemu...). Podsumujmy więc: Nie można generalnie powiedzieć, który system astrologiczny jest „prawdziwy", czy powinno się przywiązywać szczególną wagę do węzłów księżycowych, domów kątowych, następujących czy upadających, jakie właściwości należy konkretnie przypisać poszczególnym planetom i domom, czy o określonej interpretacji powinny decydować kwadratury, szczęśliwe punkty, tranzyty czy jeszcze może co innego. Paleta możliwości jest szeroka. I jak z każdej palety trzeba najpierw wybrać z niej to, co nam odpowiada. Dopiero wtedy można mieć sukcesy w pracy. Jeśli dokona się niewłaściwego wyboru, stanie się ona udręką. Astrologia nie jest małą tabliczką mnożenia, ale równie wielowarstwowym co wyrafinowanym instrumentarium, którym trzeba się posługiwać z wyczuciem - i intuicyjnie. Inaczej pojawią się fałszywe tony. Dlatego najpierw powinniśmy się wsłuchać we własne wnętrze. Na wykładzie o astrologii usłyszałem raz zdanie, które prawdopodobnie więcej mówi o istocie tej prastarej sztuki niż wiele grubych ksiąg. Wykładowca powiedział: „Jestem astrologiem już od dwudziestu lat i dopiero teraz nagle uświadomiłem sobie wyzwanie, które kryją w sobie sekstyle. Po prostu to odkryłem!" Zdanie to, wyrwane z kontekstu, jest banalne i niejasne i wcale nie przekonuje. Jeśli jednak przyjąć pozbawione uprzedzeń podejście do astrologii, to równie spontanicznie zrozumiemy, że człowiek ten po dwudziestu latach znalazł kolejny element swojego systemu. O ile mi wiadomo, odnosił on wiele sukcesów jako astrolog i jest tak nadal (być może nawet odnosi ich teraz więcej niż przedtem). Sądzę zatem, że wyrobiliśmy sobie wstępnie pojęcie, czym może być astrologia, niezależnie od tego, czy jest ona europejska, indyjska czy chińska, czy odnosi się do ciał niebieskich, drzew czy czegoś innego, oraz według której spośród najróżniejszych szkół jest zorientowana. Możemy teraz przystąpić do włączenia w budowlę wiedzy ezoterycznej kolejnych elementów...

hjdbienek : :
Clipy 
mar 11 2009 Andre Rieu (Love Theme From Romeo & Juliet)...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
mar 11 2009 Richard Dawkins - Wykład w Berkeley (napisy...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
mar 11 2009 Synchroniczność
Komentarze: 0

Pojęcie archetypów ma naturę psychologiczną. Zakłada ono, że w każdym z nas - w wyniku ewolucji naszego gatunku - istnieją pewne z góry określone struktury (archetypy), powodujące, że w danej sytuacji Eskimos będzie postępował tak samo jak Hindus czy manager z Wall Street i że zbudzą się w nich obu te same skojarzenia. Można powiedzieć, że są to podstawowe dyspozycje człowieka. Nie mają one bezpośredniego związku z astrologią (pomijając ten aspekt, że być może są odpowiedzialne za jednolitość symboliki wszystkich epok i kontynentów; jako przykłady można wymienić zodiak, religie astralne itd...). O wiele ważniejsza rola przypada synchroniczności. Jej zasadniczą treść można w uproszczeniu określić słowami: Istnieje związek między zjawiskami podobnymi do siebie. Wydaje się, że brzmi to zagadkowo i niezbyt naukowo; ta ocena byłaby jednak równie niesprawiedliwa, co przedwczesna. Jung zakłada istnienie głębokiej zasady porządkującej, na której opiera się rzeczywistość; zasada ta, wyzwolona z ograniczeń przestrzeni i czasu, stwarza ową wieczną i nieskończoną jedność kosmosu, której tak zawzięcie poszukują fizycy kwantowi naszych dni. Zdarzenia, które zbywamy określeniem „dziwne przypadki" i odkładamy ad acta, mogłyby stanowić poszlaki przemawiające na korzyść tej fantastycznej teorii. Któż z nas nie słyszał o takich zdarzeniach? Mówimy wtedy często o „prawie serii", co nie oznacza niczego innego, niż znajdowanie pseudoracjonalnej nazwy dla spraw niewytłumaczalnych. Służy to chyba łatwiejszemu zapominaniu o takich osobliwościach jak np. następująca: Słyszymy przez radio jakieś nazwisko, a potem chcemy przez telefon porozmawiać z przyjacielem. Wykręcamy jednak niewłaściwy numer i uzyskujemy omyłkowo połączenie z osobą, która nazywa się tak samo jak nieznajomy wymieniony w radiowych wiadomościach. Podobnych przypadków jest bez liku; są i takie, które dotyczą słynnych osobistości. Do dziś na przykład pozostaje zagadką, co mogło skłonić Napoleona Bonapartego w dzieciństwie do napisania w szkolnym zeszycie złowróżbnych słów: „Mała Wyspa św. Heleny". Jeszcze dziwniejszy wydaje się inny epizod z życia cesarza Francuzów. U szczytu kariery Napoleon przejeżdżał konno z eskortą oddziału wojska przez okupowaną Austrię. Zachwycony sielankowym krajobrazem niedaleko Baden koło Wiednia, spontanicznie powiedział do towarzyszącego mu marszałka Berthier: „To musiałoby być wspaniałe zakończyć życie w tym miejscu, w Dolinie św. Heleny" . Napoleon miał na myśli - nie wiedząc, gdzie akurat się znajduje - opiewaną przez poetów dolinę św. Heleny, przez którą przepływa rzeka Schwechat. Jej nazwa pochodzi od małego kościoła pod wezwaniem św. Heleny. A więc jednak! Czyż to nie zaskakujące? W porównaniu z tak brzemiennymi w następstwa historycznymi synchronicznościami codzienne przypadki tego rodzaju wydają się banalne, choćby były nie wiedzieć jak niezwykłe. Na przykład „sprawa budyniu rodzynkowego", przypadek z pokaźnego zbioru wprost naszpikowanego synchronicznością, który zgromadził austriacki biolog Paul Kammerer, prowadzący badania statystyczne na przełomie wieków. Największe wrażenie wywarła na nim historia o budyniu rodzynkowym, który przez wiele dziesiątek lat prześladował pewnego Francuza nazwiskiem Dechamps. W dzieciństwie Dechamps został poczęstowany przez niejakiego pana de Fortgibu w Orleanie porcją budyniu rodzynkowego. Dziesięć lat później Dechamps, siedząc w pewnej restauracji w Paryżu, postanowił zamówić budyń rodzynkowy. Okazało się to jednak niemożliwe, ponieważ, jak mu powiedziano, cały budyń był przeznaczony dla pana de Fortgibu. Wiele lat później Dechamps został zaproszony na przyjęcie, gdzie jadł budyń rodzynkowy. Jedząc go, powiedział do przyjaciół, że brakuje tu tylko pana de Fortgibu. W tym momencie otworzyły się drzwi i wszedł bardzo już stary, stojący nad grobem człowiek. Był to pan de Fortgibu, znany Dechampsowi z dzieciństwa; nie był zaproszony na przyjęcie i zjawił się nieoczekiwanie wśród biesiadującego towarzystwa, gdyż podano mu niewłaściwy adres. Wobec takich „wiązek wydarzeń" również Kammerer wysuwał koncepcję istnienia powiązań nie przyczynowych, składających się na harmonię, na której opiera się natura. Albert Einstein uważał wnioski Kammerera za „oryginalne i wcale nie absurdalne". Tak więc wróciliśmy do badaczy tajemniczych przypadków o światowej renomie. W pierwszym szeregu kroczy C.G. Jung. Szeroko znany jest „incydent ze skarabeuszem", który się wydarzył w czasie sesji terapeutycznej u CG. Junga z udziałem pewnej młodej kobiety. Opowiadała ona, że we śnie ukazał się jej taki chrząszcz (Cetonia aurata). Wtedy rozległo się stukanie do okna; kiedy psychiatra spojrzał w tamtym kierunku, przez okno wlatywał właśnie skarabeusz. Nie tak często przytaczane, ale znacznie dziwniejsze wydarzenie miało miejsce w trakcie dyskusji między Freudem a Jungiem w 1909 r. Freud negował właśnie z pasją postrzeganie pozazmysłowe, kiedy w jego biblioteczce nastąpiła eksplozja. „To był katalityczny fenomen eksterioryzacji" - powiedział Jung, na co Freud odrzekł: „Cóż za nonsens". Jung nie dawał się zbić z tropu. „Na dowód mojego twierdzenia przepowiadam, że za chwilę jeszcze raz rozlegnie się podobny łoskot" - oświadczył. Zaraz potem z biblioteczki Freuda zagrzmiała druga detonacja. Po tym wydarzeniu nie kontynuowano tematu (można o tym przeczytać w autobiografii Junga Wspomnienia, sny, myśli, spisanej przez Anielę Jaffe). Synchroniczność, prawo serii, jakkolwiek zechcemy to nazwać, stale powraca myśl o istnieniu ukrytych powiązań... Zwłaszcza urodzony w 1875 inżynier lotnictwa i pisarz J.W. Dunne starał się opracować koncepcję „seryjnego czasu", która w wielu punktach przypomina teorię Junga. Jest godne uwagi, że impulsem, który skłonił Dunne'a do pracy nad tą koncepcją, były jego własne przepowiednie, potwierdzone później przez wydarzenia (ostrzelanie nadmorskiego miasta Lowestoft w Anglii w czasie pierwszej wojny światowej, wybuch wulkanu Mont Pelee na Martynice itd.). Jak się zdaje, mamy tu do czynienia z jednym z tych przypadków, w których „mag" szuka wytłumaczenia dla swoich własnych zdolności. Wróćmy do tematu. Początkowo C.G. Jung starał się wraz z austriackim fizykiem Wolfgangiem Pauli (laureatem Nagrody Nobla i odkrywcą nazwanej od jego nazwiska zasady wykluczenia, która jest jednym z głównych filarów teorii kwantowej) opracować coś w rodzaju nowej zasady przyczynowości. Nie było to proste. Wreszcie wyłoniła się -zrazu niejasna – koncepcja „związku równoczesności i znaczenia". Koncepcja taka byłaby naturalnie w wysokim stopniu ezoteryczna, a ponadto pozwalałaby nawet na usprawiedliwienie symboliki astrologicznej przez analityczną psychologię (tu również znowu wchodziłyby w grę archetypy). Krótko mówiąc, astrologia mogłaby być - także - kolektywnym, historycznym rozpoznawaniem elementarnych struktur podstawowych we wszechświecie. Jak dotąd, można to jeszcze przyjąć. W końcu i psychologia nie jest nauką o zjawiskach wymiernych i łatwo dających się powtarzać. Rodzi się nieuchronnie pytanie, czy synchroniczność może również wytrzymać próbę w kategoriach nagiego przyrodoznawstwa, czy też musi pozostać koncepcją w mniejszym lub większym stopniu filozoficzną. Na pierwszy rzut oka spełnia ona tylko jedno kryterium nowoczesnej nauki, to mianowicie, które sformułował Niels Bohr: jest zwariowana. Kiedy Jung tworzył jej zarys, nie mógł się powoływać na żadne dowody - a jedynie na wspomniane osobliwości i sprzeczności. Postulowana przezeń zasada związków bezprzyczynowych, redukująca przestrzeń i czas do zera, wyjaśnia „prawo serii i przypadku" jak również prekognicję z punktu widzenia teorii poznania, nie czyni tego jednak matematycznie. Brakowało jeszcze kroku wychodzącego poza teorię. Jesteśmy skłonni zakładać, że nigdy nie uda się go zrobić, skoro wydaje się niepodważalne, że na przykład w przypadku przesyłania informacji w przeszłość (prekognicji) nie wchodzi w rachubę żaden mechanizm przyczynowy, a jednocześnie proces ten ze wszech miar należy do synchroniczności (i wiedzy ezoterycznej). Przed Einsteinem, Bohrem, Schrodingerem i innymi gigantami fizyki takie koncepcje pozostawały jedynie grą słów - nawet jeśli pochodziły z ust C.G. Junga. Teraz sprawa wygląda inaczej. Dzisiejsza matematyka zna bezprzyczynowe, bezczasowe równania, których autorami są tacy naukowcy jak David Bohm i John S. Bell, a które dostarczają matematycznego oparcia dla idei C.G. Junga (mimo że nie to było ich pierwotnym celem). Większość tych równań -które opisują całkowicie realne zachowanie się fal, cząstek elementarnych, atomów itd. - obowiązuje bowiem wszechświat na różnych płaszczyznach porządku: wszechświat C.G.Junga. Znany nam wszechświat, zawierający następstwo czasowe, przestrzeń, przyczynę i skutek,jest - jak się zdaje - tylko jednym z aspektów odkrytego teraz większego wszechświata. My tylko najpierw zauważyliśmy takie zjawiska jak przyczynowość i ograniczenie w przestrzeni. To wszystko.

hjdbienek : :
Clipy 
mar 10 2009 Urszula - Malinowy Król - full
Komentarze: 0

hjdbienek : :
mar 10 2009 Richard Dawkins - Wykład w Berkeley (napisy...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
mar 10 2009 HOROSKOP URODZENIOWY (RADIKS) I SŁONECZNY...
Komentarze: 0

Po tym wprowadzeniu, omawiającym praktykę sporządzania horoskopów, zajmiemy się o wiele bardziej w gruncie rzeczy interesującym aspektem astrologii: jej duchem, filozofią, a więc „nauką samą w sobie". Musimy w tym celu przypomnieć sobie, jaka jest natura poznania ludzkiego. Jest ona równie wielowarstwowa, jak natura Homo sapiens, co wyraźnie odzwierciedla astrologia. Horoskopy nie są budowaniem zamków na lodzie, ale czymś bardzo skomplikowanym. Istnieją różne podejścia, punkty widzenia i metody interpretacji, które mogą prowadzić na manowce - nie trafiając w sedno idei astrologii. Sztuka stawiania horoskopów ma wiele twarzy i daje różnorodne możliwości analizy. Specjalizacja w tym zakresie przypomina nierzadko obecne rozbicie nauki na dyscypliny szczegółowe, których przedstawiciele nieraz prawie już nie mogą zrozumieć się nawzajem. Wie o tym wielu astrologów. Jeszcze więcej problemów ma przed sobą osoba nie wtajemniczona, która chce się zaznajomić, na razie wstępnie, z astrologią. Jeśli uwikła się wyłącznie w praktykę, to zazwyczaj będzie mieć przed sobą tylko ślepe uliczki. Znajdzie się w podobnej sytuacji, jak kosmonauci we wspomnianym opowiadaniu s-f Roberta Sheckleya Ask afoolish Question, którzy nie otrzymują odpowiedzi, ponieważ nie umieją „właściwie" zapytać (to znaczy nie znają już połowy odpowiedzi). Tytułem wprowadzenia zaznajomiliśmy się z podstawami praktyki. Teraz musimy się nauczyć „właściwie pytać", gdyż to jest istotą astrologii. Może nawet przy tym niejeden sceptyk odrzucający wiedzę ezoteryczną odczuje sceptycyzm wobec własnego sceptycyzmu, kiedy odkryje, że astrologia to coś o wiele więcej niż tylko skomplikowany system obliczeń, które - na pozór - niewiele mają wspólnego z faktami astronomicznymi. To podłoże astrologii, które stanowi jej istotę, jak dotychczas jedynie w niewielkim stopniu wydobyliśmy na światło dzienne. Nie ma w tym nic dziwnego, skoro przecież na początku chodziło o poznanie techniki. Natomiast teoria astrologii stanowi system wiedzy łączący, a raczej jednoczący w sobie pierwiastki duchowe i wymierne. Trzeba mieć tego świadomość, gdyż już tu między innymi rodzą się nieporozumienia, błędne interpretacje i otwarte ataki czasów nowożytnych. Jeśli zajmować się tylko „rzemiosłem" astrologii, to nieuchronnie przeoczy się to, co istotne. Co prawda, niełatwo jest się ustrzec od niebezpieczeństwa uwikłania się w sprawy powierzchowne. Choć astrologia ma to samo pochodzenie co astronomia, to jednak nie jest archaiczną mechaniką nieba. Jest wyrazem ludzkiej tęsknoty za zrozumieniem, co się kryje za dostępną obserwacji rzeczywistością (która, jak dziś wiemy, i tak nie może być uważana za istniejącą). Jest to jednocześnie tęsknota za sensem wszystkiego, za powiązaniem wydarzeń kosmicznych z osobistymi, za podporządkowaniem chaosu zasadzie. W gruncie rzeczy już od zarania starożytności zaczęło się rozszczepienie obrazu świata na monolityczne dziś kompleksy tego, co „uchwytne" i „nieuchwytne". Ironią losu jest, że właśnie w naszych czasach kompleksy te zaczynają pękać, a w swoim obecnie dostrzegalnym jądrze ujawniają zaskakująco cechy drugiego kompleksu. Można by niemal wysunąć prowokacyjną tezę o dualizmie (natura jin i jang) ludzkiego poznania w ogóle, spekulując - jeszcze bardziej prowokacyjnie - czy ten dualizm z kolei nie jest prawem natury. Pozostańmy jednak przy temacie, który jest wystarczająco złożony. Jeśli cofniemy się do początków, to okaże się, że wczesna astronomia zrodziła kalendarz, rachubę czasu, klasyczną astronomię, a wreszcie astrofizykę. Natomiast wczesna astrologia rozwijała się w kierunku magii kabalistycznej i dzisiejszej astrologii osobowości, która w ostatecznej konsekwencji nie jest zbyt odległa od akceptowanej psychologii indywidualnej. Przykładem mogą być osobliwości takie jak znany kalendarz Majów... No proszę, z tym się wcale nie liczyliśmy. Najwidoczniej psychologia - nieważne, z jakiego powodu -została starannie oczyszczona z elementów magiczno-ezoterycznych. Rzadko się zdarza, aby psychologowie choćby tylko wspominali ten fakt. Wyjątkiem jest C.G. Jung, autor ważnych wypowiedzi na temat mistyki, astrologii i wiedzy ezoterycznej, a nawet teorii, harmonijnie łączącej astrologię z egzotycznymi obserwacjami naukowymi. Poza tym wiedza okultystyczna postąpiła słusznie ukrywając się przed oczami opinii publicznej, w zgodzie ze swoim mianem (occultus = ukryty). Jakie kary grożą za posiadanie niepożądanej wiedzy, o tym mogłyby coś powiedzieć „znachorki", gdyby ich nie prześladowano przez całe stulecia i w końcu nie wytępiono do ostatka. Tak więc dawna wiedza ezoteryczna padła ofiarą cenzury racjonalizmu, który się połączył w dziwacznym przymierzu ze ślepym fanatyzmem. Wolno jej było „trzymać strzemię" nauce, ale nie należeć do niej... Tak np. alchemia jest bezpośrednim protoplastą chemii, fizyki, produkcji przemysłowej i atomistyki. Alchemiczne metody laboratoryjne i teorie pierwiastków zostały skwapliwie przejęte i powstało z nich to, co dziś rozumiemy przez nowoczesne przyrodoznawstwo. Próżno by jednak szukać w tak zwanym nowoczesnym myśleniu tych elementów, które są wspólne alchemii i astrologii. Chodzi tu o siłę życiową, duchowo-witalne pochodzenie pierwiastków, możliwość transformacji duchowo-ezoterycznej, ciała (energetyczne) astralne i podobne koncepcje sfery ponadmaterialnej. Inna sprawa, że takie właśnie wyobrażenia można dziś bez nadmiernego trudu wyprowadzić z nowej fizyki, czy wręcz znaleźć wśród jej twierdzeń. Nie inaczej było w przypadku dawnej medycyny i botaniki. Ich duchowo-witalne treści lekceważono jako prymitywną magię, a ich fundamentalny całościowy punkt widzenia (także na ciało ludzkie) uważano za nienaukowy. Treści czysto mechaniczne zostały włączone do naukowej medycyny i farmacji i doprowadziły do sytuacji zdrowotnej, która w naszych czasach zaczyna budzić pierwsze wątpliwości. Nie dość na tym - coraz silniej odczuwana jest potrzeba nowego (a w rzeczywistości starego) spojrzenia całościowego. Człowiek, jak się sądzi, jest czymś więcej niż tylko sumą części, i nie powinno się go traktować jak starego samochodu, w którym aż do ostatniej chwili po prostu montuje się części zamienne. U progu trzeciego tysiąclecia obserwujemy zdumiewającą falę ponownych odkryć prastarych nauk. Nazywa się je nowymi i sławi jako zwrot w myśleniu naukowym, jego nowy wzlot. De facto oznacza to jedynie, że przeszłość doścignęła teraźniejszość. Mówi się o parapsychologii, aby przynajmniej jakoś zdefiniować fenomeny należące dawniej do archaicznych umiejętności i rytuałów. Za ich pomocą sprowadzano „cudowne wyleczenia", odsłaniano przyszłość, zaklinano deszcz i robiono wiele innych rzeczy, które dziś wygnano do getta okultyzmu. Duch człowieka i dzisiaj jest zdolny do takich dokonań - jednak przynajmniej powinno się to inaczej nazwać. Nie da się wykluczyć, że także astrologia w niezbyt odległej przyszłości dołączy do grona nauk (czego zwiastuny można już odkryć). Równie prawdopodobne jest co prawda, że wówczas „dziecku nada się inne imię", aby mogło być prawowite. Właściwie to smutne... Pradawne nauki stanowiły zwarty kompleks. Nie było między nimi bratobójczego rozdźwięku. Wiedza ezoteryczna obejmowała wszystko: człowieka i zwierzę, roślinę i minerał, gwiazdy i ziarenka pyłu, leczenie i magię, mechanikę i spirytualizm itd. Techniki i wiadomości, określane dziś jako największe triumfy ludzkiej zdolności poznania i sztuki inżynieryjnej, byłyby dla ezoteryka z dawnych epok jedynie wiązką zjawisk towarzyszących, produktami ubocznymi na drodze do prawdziwego poznania. Takimi drogami były właśnie wtedy dawna fizyka, chemia, astronomia itd. Dzisiaj produkty odpadowe grają pierwsze skrzypce w globalnej orkiestrze zagłady, co aż nadto wyraźnie słychać. Panuje rozbicie, chaos, zagubienie w szczegółach. Wiedza ludzkości jest ogromna - ale niestety nie można jej ani ogarnąć, ani sensownie zastosować. Jest to ponura scheda po średniowieczu i renesansie, kiedy zniszczono harmonię między człowiekiem a kosmosem, „korona stworzenia" zaś przystąpiła do czynienia sobie ziemi poddanej. I to skutecznie. Przynajmniej zapanowała odtąd jasność, oczyszczono pole. Teraz mogli nadejść mechanistyczni prawodawcy amoralnego wszechświata, człowiek był na to gotów. W przeszłości zorientowany na sprawy tamtego świata, a dziś nihilistyczny, od dawna już nie uznający żadnych etycznych ani innych ograniczeń dla niepohamowanego maszynowego myślenia. Duchowo-witalny sposób myślenia zszedł ze sceny. Był okultystyczny, a więc podejrzany. Niejedno mogliby o tym powiedzieć tacy ludzie jak Rudolf Steiner - który miał ludzkości wiele do zaoferowania, i, co znamienne, od początku był atakowany. Jest interesujące, że astrologia uniknęła polowań na czarownice i innych czystek. Choć także i ona musiała w okresie renesansu wnieść swój wkład w ówczesnego ducha czasu, to jednak mimo wszystko istnieje wciąż jeszcze w swojej starej, archaicznej postaci. Jest to pozycja wyjątkowa. Astrologia wytrwale i cierpliwie od tysięcy lat głosi jedność przestrzeni, czasu i osobowości i jakimś sposobem zdołała ocalić to przesłanie ponad wszelkimi burzami dziejów. Jej korzenie sięgają prawdopodobnie do epoki kamiennej, do okresu 10 000 - 12000 lat temu. Przejęta przez cywilizacje Bliskiego Wschodu i Greków, mogła przetrwać w średniowiecznej Europie jako kosmologia aleksandryjsko-ptolemejska, łącząca miejscowe mitologie gwiezdne z ogólną wiedzą hermetyczno-gnostyczną. Dla przetrwania astrologii miało z pewnością także znaczenie upowszechnienie znajomości zodiaku, konstelacji gwiezdnych i różnorodnych form przepowiadania przyszłości z gwiazd. Spotyka się je w starożytnej cywilizacji chińskiej, egipskiej i południowoamerykańskiej. Jak się wydaje, wyobrażenie, że gwiazdy odzwierciedlają wydarzenia na Ziemi, ma moc archetypu. Pytanie, jakim sposobem gwiazdy mogą być odzwierciedleniem indywidualnych losów, wydaje się równie bezsensowne, jak pytanie o stan wszechświata przed prawybuchem; tak jednak nie jest. O ile kosmologowie i astrofizycy na pewno jeszcze długo będą sobie łamać zęby na opisie wszechświata przed chwilą zero, o tyle myśl „Jak w górze, tak na dole" nie wymyka się żadnej interpretacji, także naukowej. Wspomnianemu już szwajcarskiemu psychologowi CG. Jungowi, który się zajmował wieloma tematami „niepsychologicznymi", jak mitologia, parapsychologia, astrologia itd. i dokonał pionierskich odkryć, zawdzięczamy między innymi koncepcję archetypów i teorię synchroniczności. Ta ostatnia odgrywa ważną rolę w objaśnianiu oddziaływań astrologicznych, a ponadto nieoczekiwanie znalazła wsparcie w szeregach fizyków (między innymi ze strony Alberta Einsteina).

hjdbienek : :