Komentarze: 0
Tajemnica która nas otacza
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 01 |
02 | 03 | 04 | 05 | 06 | 07 | 08 |
09 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 |
16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 |
23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 |
30 | 31 | 01 | 02 | 03 | 04 | 05 |
W lutym 1986 r. Seymour zaczął swój referat na konferencji Urania Trust, zorganizowanej w Imperial College na uniwersytecie w Londynie, tymi oto słowy: Kiedy astronom ujawnia zainteresowanie sprawami astrologii, to tak, jak gdyby dobrowolnie poddał się rozrywaniu przez dwa konie, z których jednym jest astronomia, a drugim astrologia. Dla większości astrologów jest jasne, że astrologia się sprawdza i nie jest im potrzebny naukowiec do objaśnienia, jak to się dzieje; tymczasem większość moich kolegów astronomów ma pewność, że astrologia się nie sprawdza. Ten ostatni pogląd spotyka się na każdym kroku. We wrześniu 1975 r. amerykański magazyn „Humanist" opublikował artykuł pod tytułem "Zarzuty przeciwko astrologii". Był on podpisany przez 186 znanych naukowców - wśród nich 18 laureatów Nagrody Nobla. W owym czasie także dr Seymour znajdował się w tym obozie. Prawie nikt nie sprzeciwiał się publikacji Zarzutów przeciwko astrologii. Carl Sagan odmówił wprawdzie podpisania, nie dlatego jednak, by miał przypisywać astrologii jakąkolwiek wiarygodność, tylko z racji tonu listu otwartego, który wydał mu się nazbyt autorytarny. Paul Feyerabend, filozof nauki, wyartykułował nieco mocniej swoje stanowisko przeciwne zarzutom. Powiedział on: Ocena 186 znanych naukowców opiera się na sposobie myślenia sprzed epoki lodowcowej, na niewiedzy o najnowszych odkryciach dokonanych w obrębie ich własnych dyscyplin (astronomii i biologii oraz ich syntezy) i na niezdolności przewidywania implikacji tych odkryć, które są im już znane. Ocena ta ukazuje, do jakiego stopnia naukowcy są gotowi przypisywać sobie autorytet także w tych dziedzinach, które są im obce. Mocne słowa. Przed latem 1984 r. Seymour przyjąłby je jednak równie niechętnie, jak uczeni sygnatariusze zarzutów przeciwko astrologii. W czerwcu 1984 r. zespół telewizji angielskiej BBC przeprowadził w Plymouth sondę uliczną na temat astrologii. Zapytano o zdanie również Seymoura, astronoma i kierownika planetarium. Jego opinia była jednoznaczna, nie zostawiająca wątpliwości co do tego, że kosmos wprawdzie mógł zsynchronizować biologiczne zegary w ludziach, zwierzętach i roślinach, że Słońce i gwiazdy pozwalają na precyzyjną nawigację, ale że to już wszystko. W sprawie związku między wszechświatem a osobowością indywidualną Seymour wypowiedział się negatywnie. Także na pytanie, czy uważa za możliwe naukowe odkrycie takiego powiązania kiedyś w przyszłości, Seymour udzielił przeczącej odpowiedzi. Po nagraniu tego wywiadu astronom zastanowił się raz jeszcze nad swoimi ortodoksyjnymi odpowiedziami. W niczym nie różniły się one od tych, które zazwyczaj padały z ust jego kolegów naukowców przy podobnych okazjach. Wtedy wydarzyło się coś dziwnego. Nagle argumenty te wydały mu się jakby mniej niepodważalne, a niektóre nawet dość słabe. Astronom ów postanowił zgłębić dziedzinę astrologii i w ten sposób z jej wroga przeistoczył się w przyjaciela, a nawet kogoś więcej... Najpierw zadał sobie pytanie podstawowe: Jaki związek mógłby istnieć między obrotami ciał niebieskich a formami biologicznymi czy też przypadkami losowymi na Ziemi? Oczywiście, do tej roli pretendowało kilka możliwych czynników: plamy na Słońcu, wiatr słoneczny, pola elektromagnetyczne, linie geodezyjne, promieniowanie kosmiczne, wzajemne oddziaływania cząstek elementarnych itd. Wszystkie te hipotezy nie były całkiem nowe, a przy tym wyjątkowo niejasne. Nie widząc zrazu żadnych szans na powstanie ogólnej teorii, Seymour nie dawał jednak za wygraną. Kiedy w 1986 r. na konferencji Urania Trust Seymour mówił o naukowych aspektach „wróżenia z gwiazd", miał już swoją teorię. Zasługuje ona istotnie na uwagę, a składają się na nią następujące podstawowe twierdzenia: Żyjemy na gigantycznym magnesie o nazwie „Ziemia", którego pole magnetyczne w długich okresach zachowuje względną stabilność, bo inaczej niemożliwa byłaby np. nawigacja. Bieguny łączą ze sobą linie sił pola magnetycznego, które przy bliższym poznaniu okazują się nie tak stabilne, jak można by przypuszczać. Jeśli nawet ich kierunek jest ustalony, to jednak podlegają pewnym wibracjom jak druty telegraficzne na wietrze. Na niektóre z tych drgań wpływają ruchy Księżyca, na inne położenie albo aktywność Słońca. Jak dziś wiemy, co dodatkowo potwierdziły loty kosmiczne, wszystkie ciała niebieskie mają pole magnetyczne. Planety, gwiazdy, galaktyki... Nie chcąc wchodzić w szczegóły, powiemy, że Seymour przedstawił teorię „kosmicznej orkiestry". Cały Układ Słoneczny - a w zmniejszonej skali cały wszechświat - gra skomplikowaną symfonię na liniach sił Ziemi. Jest to jednak tylko dość pewne , podstawowe założenie. Biologowie dowiedli, że wiele form żywych, a wśród nich ryby, bakterie, chrząszcze, ptaki, ma zdolność postrzegania pola magnetycznego. Nie ma w tym nic dziwnego, skoro znane są także inne zdumiewające możliwości zmysłów zwierząt. Na przykład nietoperze „widzą" ultradźwięki, narząd jamkowy grzechotnika daje trójwymiarowy obraz w podczerwieni, pszczoły wykorzystują do nawigacji polaryzację światła słonecznego, a słodkowodny polip, stułbia, okazuje się mistrzem polowania, choć nie posiada zmysłu wzroku. Nie byłoby niczym dziwnym, gdyby zwierzęta miały również „zmysł magnetyczny". Co innego,gdyby miał go człowiek. Masowy eksperyment na uniwersytecie w Manchester w USA wykazał, że wiele spośród poddanych mu osób umiało się orientować według pola magnetycznego. Stwierdzono ponadto, że różne gatunki zwierzęce - jak również człowiek - umieją rejestrować wibracje pola ziemskiego. Trzeba zaznaczyć, że żadne z tych stwierdzeń nawet w niewielkiej części nie należy do wiedzy ezoterycznej czy okultystycznej. Są one elementem hard science. Seymour wyciągnął z nich dalej idące wnioski. Jego zdaniem my wszyscy jesteśmy genetycznie nastrojeni na różnorodną „melodię" symfonii Układu Słonecznego, czy raczej została ona w nas odciśnięta. Dokonuje się to w złagodzonej postaci już w łonie matki, jednak w całej pełni dopiero z chwilą przyjścia na świat. Nie oznacza to, żeby łono matki miało być schronem przed promieniowaniem - bo tak nie jest - ale że kształtowanie naszego sensorium i innych organów jeszcze nie zostało zakończone w owych miesiącach szczęśliwego trwania w doskonałym bezpieczeństwie. Zaczynamy więc nasz ziemski byt już w pewien sposób „zaprogramowani". Nie od rzeczy jest przypuszczenie, że kiedy w późniejszym momencie orkiestra Układu Słonecznego zagra „naszą melodię", zaczynają w nas zachodzić specjalne procesy, i że my i nasze działania podlegamy temu wpływowi. Seymour jest przekonany, że odkrył związek między stanem wszechświata w sekundzie narodzin a noworodkiem (którego osobowość podlega temu wpływowi). Ponieważ wywiódł to wyjaśnienie z dziedzin wiedzy naukowej astronomii i astrofizyki, geomagnetyzmu i biologii, wydaje mu się ono odpowiednie do zdobycia merytorycznego uznania dla astrologii. Idzie on jeszcze dalej twierdząc, że wiedza tego rodzaju była możliwa także w minionych epokach. Mogłaby ona stanowić zapomnianą bazę tradycji astrologicznych. Cóż, jest to w każdym razie istotne wsparcie z nieoczekiwanej strony. Ale czy wiemy teraz, czym naprawdę jest astrologia? Oczywiście, że nie. Tej godnej uwagi imponującej teorii nie można nawet porównać z „książką lekarską" z przykładu podanego na wstępie, co najwyżej z atlasem anatomii. Wciąż jeszcze nie wiemy, co wyróżnia praktykującego specjalistę astrologa. Przyjrzyjmy się więc, w jaki sposób ktoś taki przystępuje do dzieła... Pierwszy krok stanowi obliczenie horoskopu urodzeniowego, który w zasadzie przedstawia stylizowaną mapę nieba w momencie narodzin. Nie musi przy tym chodzić o narodziny istoty żywej. Taki migawkowy obraz procesów zachodzących na niebie może się również przydać do sporządzenia horoskopu dla firmy, organizacji, etapu życia, narodu, jakiejś rzeczy, a nawet problemu. Aby można było sporządzić horoskop urodzeniowy, konieczna jest znajomość konkretnego punktu początkowego. Czy to będzie moment urodzenia się jakiejś osoby, czy złożenia podpisu pod umową, to dla późniejszej interpretacji horoskopu nie ma znaczenia. Podobnie jak istnieją różne rodzaje horoskopów, tak mogą też się zmieniać reguły ich odczytywania, interpretacji, zależnie od tego, czy chodzi o charakter człowieka, wydarzenia w jego życiu, idealny czas na jakieś działanie, współdziałanie z innymi ludźmi (przede wszystkim związki partnerskie) albo sprawy całkowicie innego rodzaju (interesy, zjawiska polityczne itd.). Astrologia może być stosowana w różnych celach. My jednak dopiero zaczynamy ją poznawać, będzie więc nam potrzebny formularz do sporządzenia horoskopu, jaki można bez trudu nabyć w specjalistycznych sklepach.
Istnieją takie nauki ezoteryczne, na temat których „poważni" badacze są przynajmniej gotowi podjąć dyskusję. Należy do nich alchemia, której z tego względu poświęciliśmy uwagę w rozdziale wstępnym. Astrologia raczej nie może liczyć na taką przychylność. Ilekroć staje się ona tematem rozmowy, dyskusję natychmiast tłumi się w zarodku przy użyciu takich argumentów, jak: „Czy może istnieć tylko dwanaście typów ludzi i ich losów?", „W jaki sposób jakaś planeta może oddziaływać na los jednostki?", „Słońce nie jest planetą" itd. Podobne reakcje nabrały już niemal cech odruchu warunkowego i wskutek tego np. między astronomami a astrologami prawie nigdy nie dochodzi do wymiany poglądów. Ten stan rzeczy ma różnorodne przyczyny. Barierą jest z pewnością bardzo niewielkie zainteresowanie astrologów mechaniką nieba i z kolei równie skromne zainteresowanie astronomów mechanizmami losu. W ten sposób doszło do usztywnienia stanowisk, odkąd istniejąca w czasach starożytnych jedność astronomii i astrologii skończyła się i wyodrębniły się obecnie istniejące dyscypliny. Dziś astrologia w większym lub mniejszym stopniu jest sprawą wiary, gdy nikt nie chce - ani nie może - podawać w wątpliwość merytorycznej poprawności astronomii, a ostatnio także astrofizyki. Wprawdzie także astrofizyka w tej czy innej kwestii ma trudności z udzieleniem ścisłej odpowiedzi (np. co do kwazarów, czarnych dziur, gęstości materii we wszechświecie, natury grawitacji itd.), jednak nie obniża to jej rangi jako nauki ścisłej. I to całkowicie słusznie. Astrologia jest tu niewątpliwie w gorszej sytuacji. Na arenie matematyki i praw natury astrologia ustępuje swemu naukowemu przeciwnikowi o kilka klas wagowych, co sprawia, że kiedy dochodzi do starć, często wędruje do narożnika. Właściwie dlaczego? Czy dlatego, że astrologia jest w swej najgłębszej istocie sztuką intuicji? Nie to jest rzeczywistą przyczyną świętej naukowej zaciekłości, z jaką stale przypuszcza się ataki na astrologów i ich zwolenników. Ostatecznie także w przypadku uznanych dyscyplin nauki intuicja odgrywa pewną rolę. Tak np. przygotowanie zawodowe dobrego lekarza pomaga mu w niektórych przypadkach intuicyjnie postawić diagnozę, po czym staje on przed zadaniem (interpretacyjnym) dokonania właściwego wyboru z palety możliwych metod terapeutycznych i medykamentów. Gdyby tak nie było, to wystarczyłoby mieć w domu jedynie „książkę lekarską" i moglibyśmy bez trudu leczyć się sami. Praktyka pokazuje uniwersalną doniosłość intuicji, wyczucia, czy jakkolwiek zechcemy to nazwać. Istnieją specjaliści stawiający tak często albo też tak rzadko trafne diagnozy, że nie można tego tłumaczyć tylko i wyłącznie posiadanym know-how. To samo dotyczy astrologów, przy czym oczywiście w najmniejszej nawet mierze nie mamy zamiaru stawiać astrologii i medycyny na jednej płaszczyźnie. Bynajmniej, chodziło nam tylko o próbę przedstawienia pewnej analogii, która - jak to zwykle bywa -bardzo kuleje. Cóż więc sprawiło, że astrologia stała się skałą przekonania wystającą z rozszalałego morza ataków? Ataki te byłyby usprawiedliwione i zrozumiałe, gdyby astrologia de facto rościła sobie takie pretensje, jak horoskopy zamieszczane w pismach. Tak jednak nie jest. Nic bowiem nie jest jej bardziej obce niż wskazywanie najkrótszej drogi do szczęścia w miłości, ostrzeganie przed otwartymi pokrywami studzienek kanalizacyjnych czy ogłaszanie, że poszczególne osoby podlegają bezpośredniemu wpływowi Jowisza, Plutona albo innego skupiska materii w gwiezdnych przestworzach. Astrologia funkcjonuje na zupełnie innej zasadzie. Trzeba się jednak zająć nią poważnie, aby ustrzec się błędów, które - przyznajmy - są trudne do uniknięcia. Czyni tak bardzo niewielu i nie jest to - również przyznajmy - wcale takie łatwe. O wiele łatwiejsze jest potępianie wszystkiego w czambuł. Jest oczywiste, że cały skomplikowany system nie daje się łatwo jednoznacznie określić. W końcu także np. całej kultury polskiej nie dałoby się scharakteryzować jedną definicją. W przypadku astrologii aż nazbyt często używa się jednej definicji: bujda. Czy to sprawiedliwe? Nie sądzę. Było zresztą też dostatecznie wielu wyśmiewanych naukowców. Zarówno wielki chemik francuski Lavoisier (1743-1794), którego słuszne wyjaśnienie procesów utleniania zostało uznane za urojenie, jak Robert Koch (1843-1910), którego słynny kolega, Rudolf Virchow, zwalczał do tego stopnia, że nie zawahał się zjeść chleba posmarowanego bakteriami wąglika, aby dowieść, że nie istnieją postulowane przez Kocha „małe zwierzęta" (bakterie) - wszyscy oni mogliby niejedno powiedzieć na temat przesądów. Nie chcemy przez to oczywiście sugerować, że astrologia znajduje się na progu, poza którym stanie się możliwe jej naukowe udowodnienie. Taka ambicja jest jej w gruncie rzeczy obca - i zapewne nie dałoby się jej naprawdę zrealizować. Już choćby z tego względu, że byłoby to przeciwne istocie astrologii. Nie jest ona bowiem ani paranauką, ani namiastką nauki, ale reprezentuje inny punkt widzenia - właśnie ezoteryczny. Niezależnie od tego można się nawet doszukać całkowicie naukowych argumentów na poparcie zasad astrologii. Jest znamienne, że szukają ich prawie wyłącznie naukowcy. Jednym z nich jest dr Percy Seymour - pokazowy przykład przeciwnika astrologii, który się przedzierzgnął w jej rzecznika. Dr Seymour jest Principal Lecturer in Astronomy na politechnice w Plymouth i dyrektorem William Day Planetarium. W 1984 r. trafił on na pierwsze strony prasy światowej dzięki swojej rekonstrukcji układu ciał niebieskich, widocznego nad Betlejem w noc narodzenia Chrystusa. W trakcie pracy w charakterze Senior Planetarium Lecturer w planetarium Greenwich, które powstało L. Old Royal Observatorium, rozwijał swoje idee o pochodzeniu astronomii i astrologii. Ten fizyk i astronom, który opracował ważną teorię pola magnetycznego Drogi Mlecznej, początkowo nie był entuzjastą „wróżenia z gwiazd". Wręcz przeciwnie. A jednak dzisiaj wygłasza ważne referaty - na kongresach astrologicznych. Jak do tego doszło?
Rodzi się dziecko. Dla jego rodziców oznacza to spełnienie największego pragnienia ich życia. Pióro nie zdoła opisać ich uczucia szczęścia, gdy mały człowiek otwiera oczy, wydaje pierwszy okrzyk albo instynktownie chwyta dużą rękę dorosłego. Potem jednak zdarza się czasem, że jak grom z jasnego nieba spada nieszczęście: młode życie gaśnie, ledwie się zaczęło. Niespodziewanie, nieubłaganie i bezlitośnie. Potem nic już nie jest takie samo jak przedtem. Medycyna zna przyczynę takich nagłych zgonów. Jest nią choroba określana jako ROS = Respiratory Distress Symptom -postnatalne porażenie oddechowe, która powoduje śmierć w ciągu pierwszych trzech godzin po urodzeniu. Nie ma natomiast lekarstwa na nią ani sposobów jej zapobiegania. Nie można wcześniej rozpoznać podatności na RDS, bo zagrożone noworodki nie różnią się niczym od pozostałych. Przeważnie już w momencie, w którym lekarze spostrzegają, że z dzieckiem „coś jest nie tak", ratunek jest spóźniony. Większość par pragnących mieć dziecko chciałaby, niczym tonący, chwycić się choćby brzytwy, aby zapobiec tej strasznej groźbie. Jednak, jak się zdaje, medycyna nie widzi takiej możliwości. Jest wszakże taka dziedzina wiedzy (której klasyczna nauka na ogół nie chce nawet przyjąć do wiadomości, nie wspominając już o przyznawaniu jej kompetencji w rozwiązywaniu problemów medycznych), w obrębie której odkryto zdumiewające prawidłowości w związku z ROS. Mamy na myśli astrologię, uznaną za temat tabu. Na podstawie dokumentacji 24 000 urodzeń, zebranej w północno-wschodnich stanach USA w 1977 r, zespół badawczy pod kierownictwem Larry'ego MicheIsona starał się dociec, czy metodami astrologii udałoby się wykryć prenatalnie w tej liczbie dzieci jakieś charakterystyczne cechy u 122 niemowląt, które zmarły na RDS. Najpierw przeprowadzono studia pilotażowe, a następnie - dla pewności - powtórzono badania. Przy użyciu komputerów przeanalizowano tysiące parametrów astrologicznych dla 122 ofiar RDS i 145 zdrowych noworodków. Wszystkie te dzieci pochodziły z tego samego terenu, dzięki czemu podstawowe warunki były w przybliżeniu identyczne. Z początku nieunikniona wydawała się kolejna kompromitacja astrologii, albowiem pod względem miesiąca, dnia czy minuty urodzenia niemowlęta zmarłe na RDS niczym się nie różniły od dzieci z grupy kontrolnej. Inaczej już było ze znakami zodiaku, gdzie występowały znamienne prawidłowości: na przykład znacznie więcej niemowląt chorych na RDS rodziło się pod znakiem Wodnika niż Lwa. W sumie badacze wyodrębnili 18 parametrów astrologicznych, które wydawały się znaczące dla ewentualnego prognozowania ROS. Spośród nich z kolei 11 dawało podstawy do przypuszczeń, że mają one szczególną wagę. Specjalnie obmyślona procedura analityczna miała posłużyć do oceny tych jedenastu parametrów pod kątem ich przydatności prognostycznej. Uzyskane rezultaty ujęto w tabelę, którą można było zweryfikować praktycznie. Wyłonił się następujący obraz: w grupie kontrolnej 145 zdrowych niemowląt metoda astrologiczna pozwalała przewidzieć w 64 procentach, że urodzą się zdrowe, natomiast w grupie dzieci zmarłych na ROS dokładność ich identyfikacji na podstawie horoskopu wynosiła 74 procent (!) W sumie odsetek trafnych prognoz sięgał 69 procent, co znacznie przekracza odsetek, którego należałoby oczekiwać na podstawie przypadkowego prawdopodobieństwa. Psychologowie Hans Jiirgen Eysenck i David Nias, którzy zajmowali się wynikami tych analiz, uważają wprawdzie, że nawet tak wyrafinowana strategia nie wyklucza możliwości błędu, ale że może to jednak mieć duże znaczenie dla praktyki lekarskiej. Wyniki, jakie uzyskali Larry Michelson i jego koledzy, zdaniem profesora Eysencka i docenta Niasa, zasługują na uwagę. Gdyby istotnie udało się tą drogą zawczasu wykryć tak znaczny odsetek niemowląt z grupy ryzyka RDS, to dla osiągnięcia takiego celu warto zaakceptować cenę nieortodoksyjnego podejścia do pewnych elementów ryzyka. Dla wszystkich, którzy mają już pewne doświadczenie w astrologii albo zechcą się nią zainteresować, podajemy poniżej wspomnianą tabelę zawierającą jedenaście parametrów astrologicznych. Im więcej punktów procentowych widnieje w kolumnie z prawej strony tabeli, tym większe prawdopodobieństwo, że wiąże się z tym podatność na ROS. Obie ostatnie pozycje z wynikiem ujemnym mają znaczenie odwrotne: pozwalają wnioskować o braku podatności na ROS. Aspekt Księżyca do połowy sumy Wenus i środka nieba - 2,78 Aspekt Merkurego do połowy sumy węzła księżycowego i środka nieba - 2,41 Regent VI domu w domu III (placidus) - 1,62 Aspekt środka nieba do połowy sumy Słońca i węzła księżycowego - 1,48 Słońce w Wodniku - 1,30 Trygon Słońca i asteroidy Juno - 1,29 Sekstyl Jowisza i Neptuna - 0,99 Mars w I, IV, VII albo X domu - 0,83 Regent II domu w domu X - 0,54 Ascendent w Strzelcu -0,70 Kwadrat albo kwinkunks między Słońcem a Neptunem -1,08 Większości czytelników ten zestaw parametrów prognostycznych niewiele powie, gdyż należą one już do wyższej szkoły astrologii. Poprzestańmy zatem na razie na stwierdzeniu, że astrologia, potępiana przez jednych, a żarliwie broniona przez drugich, zdaje egzamin także w świetle kryteriów nauki. Co zresztą nie pozostaje bez następstw. U schyłku naszego stulecia, w którym zaiste nie brakowało przewrotów, nieśmiało zaczyna się pojawiać coś w rodzaju naukowego oddźwięku albo przynajmniej merytorycznej dyskusji z misterium astrologii. Coraz rzadziej są w użyciu określenia takie jak „nienaukowe wróżenie z gwiazd". Punktem odniesienia dla większości osób wypowiadających się w tych sprawach bez uprzedzeń jest monumentalne dzieło dwojga psychologów francuskich Michela i Francoise Gauquelin, które na przestrzeni ostatniego ćwierćwiecza było wielokrotnie publikowane na całym świecie. Ten imponujący, często cytowany i jeszcze częściej poddawany analizie materiał to istny róg obfitości pełen frapujących poszlak sugerujących istnienie związku między osobowością człowieka a pozycją planet w momencie jego narodzin, który trudno wytłumaczyć racjonalnie. Profesor Eysenck i docent Nias stwierdzają wprost: „Dzięki temu, że Gauquelin przez cały czas w licznych dokumentach publikował wszystkie szczegóły dotyczące swojej pracy, istnieje możliwość oceny stosowanych przezeń planów i metod. Dokonaliśmy takiej oceny i nie zdołaliśmy odkryć żadnych poważnych błędów; wprost przeciwnie -byliśmy pod wrażeniem wielkiej staranności, z jaką materiał został zgromadzony i przeanalizowany". Mimo to całkowicie iluzoryczna byłaby wszelka myśl o prawdziwie naukowej akceptacji astrologii. W gruncie rzeczy nie można nawet mówić o zbliżeniu stanowisk, gdyż jedna ze stron (nauka) zazwyczaj wzbrania się choćby tylko przyjąć do wiadomości istnienie drugiej strony (astrologii).