Idea całości?
Komentarze: 1
Może tym czymś jest idea całości? To uniwersalna myśl, napotykana na każdym kroku. Pomyślmy tylko o sformułowaniach z języka potocznego, w których zawarte jest wyobrażenie wielkiej całości. Każdy już ich używał, nie zastanawiając się nad tym zbytnio. Wraz z takimi wyrażeniami idea wielkiej całości, odgrywająca rolę w każdej ezoterycznej wizji świata albo dyscyplinie, weszła do codziennej mowy. Dowodzą tego przykłady. Dr Edward Bach (1886-1939), „ezoteryk" XX wieku, pionier New Age i twórca terapii kwiatowej, traktuje swoje odkrycie jako całościową metodę leczenia. Jego pogląd na zdrowie i chorobę wyrasta z nadrzędnego układu odniesienia, wykraczającego poza granice jednostki ludzkiej. Choroba oznacza, zdaniem Bacha, niezgodność między częścią (człowiekiem) a całością (większą myślą stwórczą). Można by zlekceważyć takie przekonania jako rojenia fantasty, gdyby nie ten kłopotliwy fakt, że sprawdzają się one w praktyce. Jako kontrargument można wprawdzie podać efekt placebo (autosugestii, która może spowodować wyzdrowienie albo poprawę stanu chorego po zażyciu środka uważanego przezeń za skuteczne lekarstwo, a faktycznie obojętnego dla organizmu). Na dłuższą metę nie jest on jednak przekonywający. Zbyt oczywista jest bowiem paralela między koncepcją Bacha a podstawami medycyny chińskiej liczącej sobie tysiące lat, która również się sprawdzała w praktyce, choć nikt nie umie powiedzieć dlaczego. Powie ktoś, no dobrze, może to i frapująca zbieżność, choć poza tym metoda Bacha niewiele ma wspólnego z akupunkturą lub podobnymi rzeczami, ale w jakiej mierze można w ten sposób odeprzeć zarzut placebo? Otóż akupunktura na przykład działa także na zwierzęta (krowy, konie). Mało prawdopodobne, aby czworonogi same sobie wmawiały złagodzenie bólów, cofanie się stanów zapalnych itd. Odkąd Soulie de Morant, francuski konsul w Chinach i miłośnik kultury Azji, w 1928 r. sprowadził akupunkturę do Europy, ogromnie wzrósł stopień akceptacji jej medycznych walorów - czego nie można powiedzieć o zrozumieniu zasady jej działania. Także w indyjskiej medycynie ajurwedyjskiej fundamentalną zasadę stanowi myśl, że uzdrowienie człowieka jest równoznaczne z uzdrowieniem uniwersum. Całość, całość, całość... Ta dygresja na tematy medyczne ukazuje, że w sferze „nieklasycznej" lecznictwa (od której oficjalna medycyna przeważnie się dystansuje) całość od tysiącleci była i jest na pierwszym planie. I to z praktycznym skutkiem, co trudno zanegować. Nie dość na tym, na wschodzie bowiem czy na zachodzie panuje, jak się zdaje, zgodność wśród wszystkich ezoteryków wszech czasów co do tego, że szkoły i techniki, nauki i metody ezoteryczne można wyprowadzić z tego sposobu patrzenia na świat, ludzi i naturę. Jedne wprost, inne drogą pośrednią. Wtajemniczenie można zacząć w dowolnym punkcie. Czy to będzie reinkarnacja, czy channeling, astrologia czy kabała, jasnowidzenie czy czytanie z ręki, aura czy bioenergia, karma czy tarot, różdżka czy wahadełko, siła kolorów czy wpływ czakranów, podróże astralne czy szamanizm, księga Dzyan czy kronika Akasha, ektoplazma czy ciało eteryczne itd. - zawsze obecna jest całościowa wizja świata. Ma ona wiele twarzy i wymyka nam się z rąk, przesłonięta zwodniczą różnorodnością wiedzy ezoterycznej, którą będziemy poznawać także szczegółowo. Teraz stoimy jeszcze przed budowlą wiedzy tajemnej; byłoby zatem przedwczesne, gdyby już w chwili obecnej starać się uchwycić wskazane sedno wspólnych elementów. Próbie takiej jest poświęcona czwarta część tej książki. Zajmijmy się natomiast tym, co istnieje, i uczyńmy to, co nierzadko nawet przy rozwiązywaniu najbardziej złożonych problemów stanowi pierwszy krok na drodze do poznania: zacznijmy. Zostawmy na boku „jeśli" i „ale" i wylejmy po prostu zawartość fascynującego rogu obfitości wiedzy tajemnej. Niech pierwszym z elementów puzzli będzie jeden z najbardziej znanych - a więc, logicznie biorąc, także najbardziej kontrowersyjnych: moc gwiazd. Czy też to, co się za nią uważa. Mimo wszystko niemało ludzi znajduje w „niepoważnej" astrologii więcej oparcia niż w „poważnej" pomocy fachowej, którą się wszędzie proponuje w celu odrzucenia poczucia odpowiedzialności, wierności, lojalności (i całej reszty zbędnego balastu przeszkadzającego osiągnąć szczęście). Z tego punktu widzenia można w każdym razie zrozumieć zwrot ku sferom astralnym. Jednemu coraz trudniej jest zaprzeczyć, temu, że możemy się posługiwać wiedzą ezoteryczną dla naprawienia naszego życia czy znalezienia pociechy w morzu chaosu i szaleństwa albo też całkiem po prostu: uzyskania szerszej wizji świata. Zależy to - jak tyle innych spraw - od nas samych. Astrologia jest jedną z ezoterycznych dróg, które stoją otworem przed każdym z nas... Astrologia - nauka nie doceniona ...tylko światła z nieba oświecają czysto i bez skazy. Maximen und Reflexionen. Goethe

Na przedstawienie zasługuje też inne rozumowanie, może mniej efektowne. Chodzi o osobliwą rolę, jaką w alchemii odgrywa żelazo, metal bynajmniej nie szlachetny. Ma on jednak inne właściwości, które ze wszech miar zasługują na uwagę. Wydawałoby się, że mogą one być znane jedynie osobom wtajemniczonym naszych czasów (a więc naukowcom). Tak jednak nie jest. l dawniej wiedziano niejedno o tym pospolitym metalu, którego jedyną zaletą w przeszłości była zdolność przebijania zbroi z brązu i łamania brązowych mieczy. Żelazo zajmuje miejsce na końcu szeregu pierwiastków powstałych w naturalny sposób. Kiedy jakieś słońce, zużywszy cały zapas wodoru, wkracza w schyłkowy okres swojego istnienia, wówczas powstają w nim kolejne pierwiastki, zanim wreszcie, zależnie od pierwotnej wielkości gwiazdy, znajdzie ona wieczny spoczynek w postaci stosu żużla, gwiazdy neutronowej albo czarnej dziury. Żelazo zamyka szereg pierwiastków jako spośród nich najcięższy. Aby mogły powstać pierwiastki cięższe od żelaza, potrzebny jest piekielny tygiel supernowej. Z żelaza nie da się uzyskać energii ani w drodze rozszczepienia, ani fuzji. Można by powiedzieć, że znajduje się ono w punkcie zera masy. Żelazo jest - mówiąc w przenośni - czymś w rodzaju szkieletu wszechświata. Wiedza ta powinna być niedostępna dla badaczy z minionych epok. Mircea Eliade, autor dzieła Schmiede und Alchemisten, zwraca uwagę na znaczenie żelaza w alchemii. Nieoczekiwanie przypada mu tam o wiele donioślejsza rola od złota, które zawsze umiało przemienić księcia w błazna i na odwrót. . Noces chymiques z 1616 r. (wyciąg ze Scripta chymica wzmiankowanego wyżej Basiliusa Valentinusa) zawiera kabalistyczną interpretację słowa ALCHIA, jednego z synonimów alchemii, która daje w wyniku liczbę 56. Tymczasem 56 to masa atomowa najważniejszego izotopu żelaza... Zdumiewające, jednak zachowajmy ostrożność. Ochłońmy tu lepiej przez chwilę, zanim się zagalopujemy. Alchemia to błędny ogród, w którym aż nazbyt łatwo można utknąć albo wybrać niewłaściwy kierunek. Wątpliwe, aby udało się go w całości przebrnąć, pomierzyć i rozszyfrować. Potraktujmy raczej alchemię jako jeden z konarów kosmicznego drzewa poznania, porównując je do jesionu świata Igdrasil z germańskiej mitologii, który podtrzymuje wszechświat, wyrastając z otchłani chaosu ginnungagap i mając korzenie we wszystkich światach... Gdzie więc znajdujemy się teraz? Zatrzymaliśmy się na wniosku, że rzadko coś jest takie, jakim się je zawsze przedstawia. Wystarczy lekko uderzyć, a już fasada zewnętrznych pozorów zaczyna się kruszyć. Mówiąc cynicznie, można tu się dopatrzeć współbrzmienia między naturą a działaniem człowieka, jakiego próżno szukać gdzie indziej: pełnego harmonii wspólnego starania o przesłonięcie rzeczywistości. Bardziej konstruktywną postawą jest podjęcie próby zajrzenia za kulisy. Trzeba w tym celu jedynie zaakceptować fakt, że istnieje coś pod powierzchnią rzeczy. Liczne wybitne umysły akceptowały taką rozszerzoną rzeczywistość i poruszały się w niej. Na przykład Izaak Newton (1643 - 1727), któremu chyba trudno zarzucać niezdolność do trzeźwego myślenia, porównywał wszechświat do tajemnego pisma (podyktowanego przez Wszechmogącego). Równie interesujący i mało znany jest fakt, że ten przyrodnik, którego dzieło Philosophiae naturalis principia mathematica należy do kanonu wiedzy, twórca klasycznej fizyki teoretycznej i mechaniki nieba, zachowywał w stosunku do swoich odkryć postawę maga albo alchemika. Dziwnie to się kojarzy z obrazem tego uczonego, giganta nowej ery nauki, racjonalisty, który nauczał potomność poruszania się w myśleniu torem chłodnego, autentycznego rozumu. Sam Newton był człowiekiem intuicji. De Morgan powiedział o nim: „Wydawało się, że on wie więcej, niż kiedykolwiek zdołałby udowodnić". Faktycznie, wiele dowodów twierdzeń Newtona odkryto dopiero znacznie później. Było dlań zawsze sprawą oczywistą, że kulę wolno traktować tak, jakby cała jej masa była skupiona w punkcie środkowym. Jego praca nad przygotowywaniem Principiów uległa zahamowaniu wskutek konieczności udowodnienia tego oczywistego faktu. Odkrycie tego dowodu zajęło uczonemu wiele czasu. Podobnie było, kiedy Newton poinformował słynnego astronoma Edmunda Halleya (1656 - 1742, od jego nazwiska pochodzi nazwa nie mniej słynnej komety) o swoim odkryciu ruchów planet. „Skąd pan to wie? Czy pan tego dowiódł?" - zapytał Halley, na co Newton odpowiedział zaskoczony: „Ale po co, wiedziałem o tym od lat. Jeśli da mi pan kilka dni czasu, znajdę dowód na pewno". Tak też się stało. Niezbyt to ortodoksyjne postępowanie jak na matematyka. Angielski ekonomista John Maynard Keynes (1883-1946), który zapoczątkował rewolucję w ekonomii, należał do najbardziej zagorzałych wielbicieli Izaaka Newtona. W swoim studium Die zwei Gesichter des Sir Isaac Newton wysuwa on przypuszczenie, że doświadczenia Newtona służyły nie tyle odkryciu, co raczej potwierdzeniu tego, co uczony już wiedział. Można by zapytać prowokacyjnie, jakie skarby „nienaukowej" wiedzy kryła skrzynia z notatkami, brulionami, strzępami myśli itd., którą pozostawił po sobie Newton. Jest to tematem korespondencji między mężem siostrzenicy Newtona Conduittem a Humphreyem Newtonem, bratankiem uczonego. Kiedy Izaak Newton opuszczał Trinity College, udając się do Londynu, zostawił wspomnianą skrzynię pełną papierów. Przeszło milion słów, zapisanych w ciągu 25 lat. Ich treścią nie jest jednak - jak można by przypuszczać - matematyka i astronomia, ale po większej części magia. W latach, w których przygotowywał swoje Principia, Newton myślami przebywał także w innych rejonach. I nie było to zajęcie sporadyczne, ale przeznaczał na nie rok w rok około sześciu tygodni wiosną i sześciu jesienią. Nie opublikowane (i prawie nie znane) traktaty Newtona o treści ezoterycznej i teologicznej cechuje taka sama kryształowa klarowność myśli jak jego pisma o astronomii i matematyce - ich substancja jest jednak niezaprzeczalnie magiczna... Humphrey Newton, który nie tylko przepisał na czysto Principia sir Izaaka przed złożeniem do druku, ale był też jego pomocnikiem w laboratorium, pozostawił zapiski o alchemicznej działalności wielkiego astronoma i matematyka. Jak informuje, Newton w miesiącach wiosennych i jesiennych rzadko kładł się spać przed godziną drugą, trzecią w nocy, tak bardzo pochłaniały go jego eksperymenty. „Jego trud, jego pilność - pisze Humphrey - budziły we mnie wrażenie, że jego cel w tych okresach wymaga nadludzkiej sztuki i wytrwałości". Mimo że Izaak Newton nie pozwalał sobie zaglądać w karty, jego bratanek niekiedy widywał starą, zapleśniałą księgę, która najwyraźniej odgrywała w tej działalności centralną rolę. Nosiła ona tytuł Agricola de Metallis i omawiała transmutację metali. Oczywiście, byłoby popadnięciem w drugą skrajność, gdybyśmy chcieli widzieć w alchemii klucz do wszystkich zagadek wszechświata, który podręcznikowa wiedza jedynie wzbrania się włożyć do zamka poznania.
Świat się nie zawalił wskutek klęski uznawanego w XIX w. mechanistycznego ładu kosmicznego. Podobnie np. psychokineza bynajmniej nie unieważnia praw dźwigni, a wahadełko, które się kręci „samo z siebie", nie zmusza do wyrzeczenia się zasad termodynamiki. Nie ma powodów do wszczynania wojny światopoglądowej. Niech żyje koegzystencja, hasło stale propagowane przez polityków. Ostatecznie w dawnych wiekach nauki humanistyczne i przyrodnicze wspaniale ze sobą współistniały, wydając wiedzę, której i dziś nie trzeba traktować jako przestarzałej. Była to właśnie wiedza ezoteryczna czy też okultystyczna (co przecież nie oznacza nic innego jak „wiedza ukryta"). Wiele z tego aktualnie odkrywamy - przeważnie niezamierzenie. Więcej jeszcze czeka na swoje odkrycie. A przy tym często właściwie trudno jest mówić o wiedzy ukrytej, jest ona jedynie pomijana. Na przykład prastara idea dualizmu. Szperając w przeszłości, natrafiamy na nią na każdym kroku: jin i jang, Agarthi i Shambala (centrum dobra i zła; idea podchwycona przez Karola Maya w Ardystanie i Dżynistanie), biała i czarna magia, manicheizm, anima i animus, duch i materia, ciało i dusza, Chrystus i antychryst aż po „syzygię" Junga, która stara się ująć psychologicznie dualizm mityczny. A w tak zwanej trzeźwej rzeczywistości? W fizyce aż się roi od dualizmów: fala i cząstka, parzystość, symetria, materia i antymateria, dyssymetria spinu i skręt aminokwasów, biegunowość (albo też brak pojedynczych biegunów), komplementarność itd. Mimo woli przychodzi na myśl powiedzenie, że z racjonalizmu doprowadzonego do ostateczności lęgnie się to, co fantastyczne. Może to być proces ciągły. Żadne stulecie nie ma monopolu na wiedzę (albo jej brak). Różnice występują we wstępnych uwarunkowaniach, a zatem różnie są także przedstawiane wyniki poznania. Któż zaręczy, że badacze, filozofowie albo mędrcy w dawnych czasach nie mogli dojść do podobnie elementarnych wniosków jak Einstein czy Bohr - albo jeszcze bardziej elementarnych? David Bohm, uczeń Oppenheimera, uważa, że kosmos przedstawia sobą „porządek zespolony", którego wyrazem są teorie nowej fizyki. On sam „upraszcza" tę niejasną deklarację, definiując jej sens, jak następuje: „zgodnie z mechaniką kwantową świat zjawisk wyrasta z głębiej tkwiącego porządku, z którym jest zespolony"... Aha. Nawet wykształcony człowiek naszych czasów nie wpadnie a priori na taką wizję świata. A jednak kardynał Mikołaj z Kuzy (jako alchemik znany pod nazwiskiem Nicolaus Cusanus, zm. 1644) posługiwał się pojęciem „zespolenia" . Cusanus wyrażał stosunek świata do bytu absolutnego następującymi pojęciami: „zespolenie" (complicatio) i „rozwinięcie" (explicatio): Wieczność byłaby zarówno zespoleniem, jak i rozwinięciem czasu. Brzmi to w pewien sposób nowocześnie. Cóż, przypadkowy zbieg okoliczności, prawda? Oczywiście, prawdopodobnie tak samo, jak fakt, że czakrany w jodze (ośrodki energii) znajdują się w miejscach splotów nerwów, o których aż do czasów nowożytnych nic nie było wiadomo. Jedno nie ulega najmniejszej wątpliwości: Jeśli się gruntownie i wytrwale uprząta gruzy ignorancji i pseudo-wyższości, pod którymi spoczywa tak wiele tajemnej wiedzy, to nieuchronnie odkrywa się zdumiewające rzeczy, których nie można przypisać przypadkowi ani pozbyć się stwierdzeniem, że są jedynie rezultatem interpretacji. Wzorcowym przykładem tego jest alchemia. Szczególnie z racji zawartego w naukach alchemicznych wymogu, aby wiedzy nie wypuszczano po prostu na ludzkość jak dżina z butelki, ale by była zależna od etyki. Taka zasada nieuchronnie prowadzi do zaszyfrowania wiedzy. Może jakiś przykład? Na wszystkich poziomach alchemii mamy do czynienia z metodą oczyszczania przez powtarzanie jakiegoś procesu niezliczoną ilość razy. Historycy albo przyrodoznawcy mają na to - o ile w ogóle zajmują się czymś tak „niekonkretnym" - przekonywające wyjaśnienie. Chodzi tu, mówią, o wewnętrzną przemianę samego alchemika, o jego psychiczną transmutację do wyższej wiedzy i oświecenia. Jeśli wodę do sporządzenia eliksiru trzeba destylować tysiące razy, to działania te mają charakter czysto medytacyjny. Służą one ćwiczeniu cierpliwości, woli i siły wewnętrznej. Nie ma to nic wspólnego z prawdziwą fizyką ani chemią. Psychologowie spieszą z potwierdzeniem tego, wysuwając najoryginalniejsze teorie - od słabości libido do działania superego. „Przypadkiem" jednak w trakcie tego ćwiczenia cierpliwości można wzbogacić normalną wodę, uzyskując wodę ciężką, ową substancję przemieniającą zbiornik wody w bombę wodorową, w której wybucha gwiezdny ogień. Jedna jaskółka nie czyni wiosny. Idźmy więc dalej... Pisma alchemiczne zawierają wskazówki dla techników, dotyczące sposobu oczyszczania metali. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu każdy chemik był gotów przysiąc na wszystkie świętości, że choćby metal lub metaloid oczyszczać w nieskończoność, to jego właściwości w żaden sposób nie ulegną zmianie. Dziś znany jest proces topienia strefowego, pozwalający na uzyskanie czystego germanu, krzemu (do tranzystorów, komputerów itd.) i wielu innych substancji. Metale i metaloidy jednak zmieniają swoje właściwości wskutek oczyszczania. Nasza nowa wiedza pozwala nam zrozumieć wiedzę dawną, zaszyfrowaną z obawy przed jej nadużyciem. Ta ostrożność jest aż nadto usprawiedliwiona, jeśli wziąć pod uwagę obecny stan naszego świata. Dla alchemików najwidoczniej było oczywiste, że wiedza, której nie towarzyszy mądrość i dojrzałość wewnętrzna, musi przynieść fatalne następstwa. Obecnie doświadczamy tego na własnej skórze, a nasze dzieci czeka prawdopodobnie coś jeszcze gorszego. Alchemiczne samoograniczanie się w nauce i technice nie mogłoby dzisiaj nikomu zaszkodzić. Alchemicy nie są zresztą wcale cechem nieudolnych wytwórców złota, pogrążonych w medytacji słupników czy zwykłych szarlatanów. Wprost przeciwnie: Albert Wielki (Albertus Magnus, 1193-1280) opisał skład chemiczny bieli ołowianej, minii i cynobru oraz otrzymał potaż (węglan potasu). Paracelsus (Teophrastus Bombastus von Hohenheim, 1493-1541) odkrył cynk, wprowadził do zastosowania w medycynie związki chemiczne i sformułował zasady leczenia, których wartości do dziś nie zdołało przewyższyć żadne lekarstwo ani żadna forma terapii. Basilius Valentinus (XV w.) opisał eter dwuetylowy i kwas solny. Blaise Vigenere (1523-1596) odkrył kwas benzoesowy. A to tylko kilku wybitnych alchemików. Nie mniejsze wrażenie robią rozsypane od niechcenia okruchy anachronicznej wiedzy. W 1728 r. Pater Castel powiedział o relacji między grawitacją a światłem: Gdyby usunąć ciężkość świata, usunięto by równocześnie światło...