Najnowsze wpisy, strona 193


Clipy 
mar 19 2009 Fauré plays Fauré Pavane, op 50
Komentarze: 1

hjdbienek : :
Nauka 
mar 19 2009 What The Bleep ?! Down The Rabbit Hole 8/14...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
mar 19 2009 Radiestezja
Komentarze: 0

Astrolog rysuje horoskop, zyskując przez to możliwość zrozumienia tego, co nie wypowiedziane, ale istniejące. Zasada ta jeszcze wyraźniej i jeszcze bardziej bezpośrednio ujawnia się w przypadku innych technik, gdzie funkcja wyrazicielska dochodzi do głosu bardziej wprost, a instrumentarium jest mniej skomplikowane. Uzyskanie połączenia z ową wiedzą kosmiczną przenikającą makro- i mikrokosmos wymaga, być może, bardziej elementarnych środków pomocniczych niż ten, jaki np. stanowi horoskop. Wiedza tkwiąca we wszechświecie bezpośrednio przemówi do osoby uzdolnionej i/lub wykształconej. Jak to powiedział Einstein na temat swojej własnej intuicji? „W moim przypadku niektóre z tych elementów mają także naturę mięśniową". Czas teraz na przedstawienie jeszcze nie wymienionych z nazwy technik ezoterycznych służących do bezpośredniego kanalizowania informacji docierających spoza naszego ciała. Radiestezja: wahadełko i różdżka. Wojna w Wietnamie pod niejednym względem stanowiła fenomen. Dzięki ogromnemu zaangażowaniu materiałowemu USA, militarnemu gigantowi udało się wprawdzie przejściowo pozbawić liści drzewa w delcie Mekongu i na innych terenach południowowschodniej Azji, bombardowaniami obrócić w perzynę Wietnam Północny i Kambodżę i rozsławić na całym świecie mało dotąd znaną, galaretowatą mieszaninę naftenów i soli kwasu palmitynowego pod nazwą napalmu, ale to już wyczerpuje listę „sukcesów". Siedem milionów ton bomb (dwa i pół razy więcej niż w całej drugiej wojnie światowej) i 300 miliardów dolarów wydanych na wojnę nie zdołały rzucić na kolana słabo uzbrojonych przeciwników w czarnych piżamach. Szok wietnamski wywołał u Amerykanów odzywający się do dziś uraz i doprowadził do zniesienia powszechnego obowiązku wojskowego w Stanach Zjednoczonych. Po ostatecznym zaprzestaniu działań bojowych obie strony ogłosiły swoje zwycięstwo, co do tej pory było na porządku dziennym tylko przy okazji zawodów sportowych, kampanii wyborczych albo podobnych zdarzeń. Później USA zgodziły się na wersję, że wprawdzie nie było to zwycięstwo, ale i nie klęska. Jest prawdopodobne, że wiodąca potęga Zachodu musiałaby się pogodzić ze swoim pierwszym nie-zwycięstwem także i wtedy, gdyby naukowcy z ministerstwa obrony USA byli bardziej otwarci na sprawy radiestezji. Tak jednak nie było, kiedy Pentagon otrzymał interesującą propozycję. Jej pochodzenie było co prawda dość egzotyczne: Louis Matacia, geodeta i różdżkarz z Wirginii, zaproponował oficerom marynarki wykrywanie podziemnych jaskiń, magazynów broni, min, tuneli itd. metodami radiestezji. Osoby, do których się zwrócił z tą propozycją, nie były nieprzychylnie nastawione, ponieważ podziemny świat Vietkongu przysparzał wielu trosk siłom zbrojnym USA. I słusznie, jak się później miało jeszcze dobitniej okazać. W każdym razie aktualne położenie sprawiało, że nawet absurdalne idee znajdowały posłuch. Louis Matacia został zawieziony do bazy wojskowej, gdzie szkolono młodych marines do akcji w Wietnamie. Na poligonie ćwiczebnym odtworzono także kompletną wioskę wietnamską z jej światem podziemnym: tunelami, skrytkami, magazynami broni i żywności, rozległymi pieczarami mogącymi pomieścić całe oddziały itd. Takie ogromne lisie nory o nie zbadanych odgałęzieniach były w Wietnamie na porządku dziennym. Śniły się one amerykańskim wojskowym w koszmarnych snach nie rzadziej niż gąszcz dżungli i czyhające w niej zasadzki. Louis Matacia zdołał od razu dokonać tego, co przekraczało możliwości najbardziej skomplikowanej aparatury poszukiwawczo-pomiarowej. Wykonał różdżkę, wyginając odpowiednio wieszak na ubrania, i po krótkim czasie zlokalizował wszystkie podziemne obiekty na poligonie. Nie uszła jego uwagi nawet najmniejsza skrytka. Zdumienie i podziw oficerów nie miały granic i propozycję różdżkarza przekazano wyższemu dowództwu. Natrafiła tam jednak na opór, którego zaciekłość była porównywalna z zaciekłością oporu Vietkongu. Naukowcy wojskowi i cywilni, do których zwrócono się o opinię, z rzadką jednomyślnością zajęli stanowisko negatywne. Coś takiego po prostu było niemożliwe. Ostatecznie zawyrokowano, że może tu chodzić jedynie o przypadek. Elegancko ominięto przykrą konieczność poinformowania o tym Louisa Matacii, komunikując mu w piśmie wystosowanym przez ministerstwo obrony, że stosowana przezeń technika nie byłaby mile przyjęta przez dowódców w terenie, ponieważ stwarza zbyt duże ryzyko fałszywych alarmów. W rzeczywistości oddział zaangażowany w walkę chętnie podjąłby to ryzyko, gdyż nieustanna groźba ataku zewsząd była skrajnie deprymująca. Wreszcie drogą przecieku wiadomości o tej sprawie przedostały się do południowowschodniej Azji i w rezultacie wiele wysyłanych w dżunglę patroli amerykańskich marines zabierało ze sobą oprócz swojej broni high-tech - i tak niewiele wartej w przypadku dostania się do wilczego dołu z zaostrzonymi prętami bambusowymi albo w zasadzkę - także różdżki. Łakomy kąsek dla prasy, która to należycie wykorzystała. Wynik wojny wietnamskiej na pewno nie uległby zmianie nawet wtedy, gdyby oficjalnie rozdano amerykańskim żołnierzom różdżki, ale być może nie musiałoby ich zginąć 45 928. Christopher Bird, pisarz, biolog i antropolog, występując w 1973 r. na I Międzynarodowym Kongresie Parapsychologii i Psychotroniki w Pradze, mówił o Matacii w kontekście fatalnego zaangażowania militarnego USA w południowo-wschodniej Azji, określając rolę tego różdżkarza jako charakterystyczną dla ambiwalentnego odbioru radiestezji w naszym świecie. Nie można wprawdzie negować radiestezji, ale to jeszcze nie powód, aby ją zaakceptować - tak właśnie wygląda praktyka. A przy tym odłogiem leżą niewątpliwie wielkie potencjały i wielu ludzi nie czyni użytku z własnych zdolności. Ten fakt potwierdzają liczne badania. Profesor Yves Rocard z Paryża prowadząc doświadczenia na szeroką skalę stwierdził, że około 70 procent badanych wykazuje zdolności do posługiwania się różdżką lub wahadełkiem. Już w 1963 r. ten francuski profesor fizyki (należący do paryskiej Ecole Normale, czołowej uczelni kraju) wzbudził sensację swoją książką Le signal du sourcier. Jego kolega z Waszyngtonu, profesor fizyki i doradca ministerstwa obrony USA, dr Zaboj V. Harvalik uważa wynik Rocarda, wynoszący 70 procent, za zbyt niski. Eksperymenty Harvalika, trwające dziesiątki lat, ujawniły zdumiewający odsetek 90% uzdolnionych. Badania tych dwóch (i innych) naukowców opierały się na zastosowaniu najnowocześniejszej aparatury i przyrządów pomiarowych. Tak więc ich wyniki są pewne, jak to tylko jest możliwe przy obecnym stanie techniki. Pomijając ten krzepiący wniosek, że prawie każdy człowiek ma w sobie zadatki na różdżkarza (musi tylko spróbować), badania tego rodzaju stale wydobywają na światło dzienne zdumiewające szczegóły. Na przykład dr Harvalik odkrył, że w przypadku różdżkarza Wilhelma de Boera wypicie dwóch szklanek wody powodowało dziesięciokrotny wzrost jego wrażliwości, podczas gdy dobry posiłek zmniejszał ją 1000 razy (!). Profesor Rocard z kolei zdołał ustalić najmniejszą wartość zmiany ziemskiego pola magnetycznego 0,0003 gausa, jaką mogą jeszcze zarejestrować radiesteci. (Gaus jest jednostką indukcji magnetycznej, nazwaną tak na cześć wielkiego matematyka, fizyka i astronoma Carla Friedricha Gaussa. Każdy lepszy magnes sztabkowy osiąga sto razy wyższą wartość niż owe rejestrowane przez niektóre wrażliwe osoby 0,0003 gausa. Obowiązywał dotychczas pogląd, że taką wartość mogą wykrywać tylko najsilniejsze magnetometry, w żadnym razie jednak istota ludzka.) Już w 1947 r. profesor Soko Tromp, geolog holenderski, stwierdził eksperymentalnie, że radiesteci mogą wyczuwać zmiany pola magnetycznego z zawiązanymi oczami („Psychical Physics"). Dzięki jego koledze Yves Rocardowi mamy teraz także pojęcie, jak małe są rejestrowane zmiany pola. Badania doktora Harvalika dostarczyły dalszego potwierdzenia tych niewiarygodnych odkryć. Wilhelm de Boer -jedna z najznamienitszych badanych przez niego osób - był nawet w stanie zarejestrować zmianę ziemskiego pola magnetycznego wynoszącą 10-10 gausa, a więc równą zaledwie jednej miliardowej części natężenia tego pola. Nawet wśród radiestetów jest to niezwykle wysoka czułość. Dr Paul Fatt, kierownik Wydziału Neurofizjologii University College w Londynie, uważał te wyniki za wprost niewyobrażalne. Kiedy się z nimi zapoznał, musiał przyznać, że wytrzymują próbę krytyki, i stwierdził z rezygnacją na temat de Boera: „Jak taki człowiek w ogóle może żyć na naszej Ziemi?" Może, i najwyraźniej napór niezauważalnych dla nas informacji przysparza mu równie niewielu cierpień, co psu jego (dla nas mało pożądany) zmysł powonienia, milion razy bardziej wrażliwy niż u Homo sapiens. Jeśli ktoś, jak de Boer, urodził się z taką zdolnością, to zapewne przystosowuje się do życia z nią i nie przeszkadza mu ona. Jeśli zaś jest nabyta, to dana osoba uczy się przystosowania w czasie nabywania zdolności. Świadczy o tym wiele przypadków. Rodzi się zatem pytanie, jak można zostać „normalnym" radiestetą, niekoniecznie zaraz Wilhelmem de Boerem. Droga do tego celu wcale nie jest taka kręta i rzeczywiście stoi otworem przed każdym z nas. Nieustannie się zdarza, że osoby postronne, będące np. tylko widzami przy poszukiwaniach żył wodnych itd., zdają sobie nagle sprawę, że drzemią w nich te same siły co w różdżkarzu, którego obserwują przy pracy.

hjdbienek : :
Clipy 
mar 18 2009 Le café des 3 colombes
Komentarze: 0

hjdbienek : :
Nauka 
mar 18 2009 What The Bleep ?! Down The Rabbit Hole 7/14...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
mar 18 2009 Wyrazicielska funkcja ducha ludzkiego
Komentarze: 0

Równie kłopotliwe jest spontaniczne, nieoczekiwane występowanie nowych typów kryształów. Około dziesięciu lat temu w fabryce należącej do pewnej spółki wytwarzano wielkie kryształy winianu etylenodwuaminy. Kryształy te przesyłano do innego zakładu położonego w odległości wielu kilometrów, w którym je cięto i poddawano szlifowaniu dla celów przemysłowych. Rok po uruchomieniu fabryki rozrost kryształów zakłóciły negatywne zjawiska. Pojawiły się kryształy innego rodzaju, które rosły szybciej od właściwych. Wkrótce i w drugim zakładzie stwierdzono, że cięte i szlifowane kryształy ujawniały na powierzchni tę samą „chorobę". Był to monohydrat pierwotnych kryształów, który wytworzył się w ciągu trzech lat badań i wdrażania produkcji. Jak się wydawało, zarodki były potem wszędzie (A. Holden i P. Singer, Crystals and Crystal Growing). Czy ten opis nie przypomina we frapujący sposób wspomnianej wyżej epidemii ucieczek owiec brytyjskich...? Oczywiście, istnieją konwencjonalne wyjaśnienia faktu, że substancje po pierwszym razie krystalizują szybciej i coraz łatwiej (na temat owczej problematyki nie teoretyzowano zbyt wiele). Po prostu przyjmuje się, że fragmenty powstałych wcześniej kryształów „zarażają" następne. Jeśli sprawa dotyczy miejscowości odległych od siebie, to naciągane wyjaśnienie głosi, że zarodki krystalizacji przenoszą dziwnym sposobem z jednego laboratorium do drugiego prądy powietrza (nierzadko z miasta do miasta). Jako środek transportu widziano nawet brody badaczy. Rządzi przypadek, zawsze mile widziany, kiedy jest potrzebny. Jest zrozumiałe, że takie interpretacje okazują się bardzo słabe przy gruntownym zbadaniu. Wspomniane efekty, w gruncie rzeczy niewytłumaczalne, występują faktycznie niestety o wiele za często i przybierają zbyt różnorodne formy, aby nadawały się do konwencjonalnego wyjaśnienia. Powietrze musiałoby być wprost nasycone zarodkami krystalizacji wszelkiego rodzaju, które jeszcze w dodatku przemieszczałyby się akurat tam, gdzie mogłyby pomóc w tworzeniu późniejszych generacji kryształów. Nawet przypadek nie działa tak wybiórczo. Jeśli zamiast niego podstawić pole morfogenetyczne, to sprawę wyjaśnienia da się posunąć naprzód. Zrozumiałe stają się teraz nawet zdumiewające w życiu codziennym fale równoległych nowości. Na przykład pewien londyński wydawca ze zdumieniem spostrzegł, że często występują niewytłumaczalne zbieżności między różnymi maszynopisami, nawet pochodzącymi z różnych krajów. W 1969 r. w ciągu jednego tygodnia przysłano mu dziewięć opowiadań o niemal identycznej akcji, która do tego jeszcze zawierała całkowicie nowe myśli. W przypadku morfogenezy biologicznej klasyczne podejście całkowicie się załamuje. Sama biologia twierdzi, że rozwój biologiczny jest epigenetyczny, to znaczy, że w jego trakcie powstają nowe struktury, których nie było wcześniej w zarodku. Wspomniane już inne problemy bez rozwiązania - regulacja, regeneracja i reprodukcja - są tylko rozwinięciem zasadniczego dylematu. Jeśli jeszcze do tego wziąć pod uwagę struktury dziedziczne, które nie mogą mieć nawet genetycznego planu budowy, to nie pozostaje nic innego jak pogodzić się z tym niemal mistycznym polem morfogenetycznym. Jak inaczej można na przykład wyjaśnić powtarzające się zachowanie kolonii przedstawicieli morskiej fauny Flattidium, które dla kamuflażu przybierają zewnętrzną postać nie istniejącą w naturze? Co raz się uformowało, to stale jest naśladowane... W tym miejscu wydaje się wskazana chwila wytchnienia od myślowego wysiłku. Tymczasem zdążyliśmy prawie beznadziejnie ugrzęznąć w gąszczu nowoczesnych teorii naukowych, z których niektóre - jak np. właśnie dyskutowana - nie mogą rościć sobie pretensji do niepodważalności. Wielka jest wprawdzie pokusa, aby zająć w tej sprawie stanowisko, ale inni są bardziej do tego powołani. Byłby to zresztą niewłaściwy kierunek rozważań. W rzeczywistości nie chodzi o to, czy teoria pola morfogenetycznego może znaleźć ostateczne potwierdzenie i wyjaśnić wszystkie problemy, których rozwiązanie postawiła sobie za cel. Sednem sprawy jest co innego, a mianowicie przygotowanie do wkroczenia w inną dziedzinę wiedzy ezoterycznej i zapoznania się z technikami, które mogą stać się bliższe dzięki temu, co wyżej powiedziano, skoro z dużym prawdopodobieństwem funkcjonują niczym bezpośredni przewód łączący z wiedzą kosmiczną. Wiedza ta - albo wyrażając się bardziej nowocześnie, pool informacyjny - jest wszechobecna w najdosłowniejszym rozumieniu. To owa ukryta siła, na której opiera się wiele praw (także prawo astrologii) i która, w ostatecznej konsekwencji, zapewne wszystko kształtuje (stąd ta dygresja w dziedzinę morfogenezy). Wspomniane teorie i hipotezy mają jedynie ilustrować zdumiewający fakt, że owa prastara koncepcja wiedzy wypełniającej wszystko pokutuje także na obrzeżach hard science. Podsumujmy więc: przeanalizowaliśmy obie strony poznania ludzkiego - duchową i przyrodniczą - odkrywając przy tym fragment po fragmencie pokrewieństwa między sprawami z pozoru niemożliwymi do pogodzenia. Zarazem coraz jaśniej było widać, że wszystko obraca się wokół jednego punktu, którym jest człowiek. To on w ostatecznym rezultacie analizuje intuicyjnie horoskop, odnosząc tym większe sukcesy, im lepszą uzyska zgodność z echem kosmosu. Czy nazwiemy to synchronicznością, prawem serii, koincydencją, morfogenezą czy astrologią, to w gruncie rzeczy jest bez znaczenia. Ważna jest wymowa słów „Jak w górze, tak na dole". Fakt, że nawet nowoczesna nauka w coraz mniejszym stopniu może je zignorować, potraktujemy jako dodatkową korzyść w nadziei na dalszą emancypację wiedzy ezoterycznej. Jeśli do niej zresztą nie dojdzie, to i tak nie ma się o co martwić, bo już stare przysłowie mówi, że prawdzie jest całkowicie obojętne, czy się ją poznaje, czy nie. Na tym etapie coraz jaśniej dostrzegamy rolę jednego czynnika: wyrazicielskiej funkcji ducha ludzkiego.

hjdbienek : :
Clipy 
mar 17 2009 Halina Frąckowiak - Mały elf
Komentarze: 0

hjdbienek : :
Nauka 
mar 17 2009 What The Bleep ?! Down The Rabbit Hole 6/14...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
mar 17 2009 Pole morfogenetyczne
Komentarze: 0

Pole to najlepiej jest porównać do projektu budowlanego, określającego kształt budynku, który ma powstać z istniejącego zasobu cegieł, zaprawy, drewna, dźwigarów itd. Możliwe byłyby najróżniejsze formy budowli, ale realizuje się tylko jedną, zgodną z projektem. Idea pola innego niż znane pola elektromagnetyczne albo grawitacyjne, które miałoby być przyczyną tajemniczych zjawisk, nie jest taka nowa. Przypomina ona odłożoną już ad acta teorię kosmicznego eteru. Koncepcja pola morfogenetycznego nie jest jednak tylko odgrzewaniem tej starej koncepcji, zdruzgotanej przez Einsteina i innych, ale czymś całkowicie rewolucyjnym. Pole to, niemożliwe do zarejestrowania zmysłem wzroku, słuchu, dotyku, smaku ani żadnym innym - co dotyczy także grawitacji i elektromagnetyzmu - organizuje formę wszystkiego (i wiele jeszcze innych zjawisk). Mogłoby to wiele wyjaśnić, przede wszystkim ten kłopotliwy fakt, że spośród wielu możliwych form złożonych układów chemicznych, które dopuszczają prawa natury, jest zawsze wybierana tylko jedna, czego nie mogą wystarczająco wyjaśnić znane prawa fizyczne. Kto dokonuje tego wyboru? W tej kwestii występuje znowu rozbieżność poglądów. Frakcja metafizyczno-filozoficzna wśród naukowców (a jest ona w epoce nowej fizyki liczniejsza, niż można by przypuszczać) przyjmuje pogląd Platona i Arystotelesa. Zwłaszcza Arystoteles był przekonany o wiecznej trwałości form specyficznych. Według jego koncepcji w kosmosie kryje się za chaosem świata dostępnego obserwacji ukryta zasada porządkująca, wymuszająca powstawanie struktur z chaosu. Niektórzy fizycy wcale nie uważają tego punktu widzenia za aż tak bardzo staroświecki, mimo odkrycia zasady nieoznaczoności i funkcji prawdopodobieństwa. W innym obozie panuje pogląd, według którego formy nie dlatego powstają i są powielane, że były z góry określone od początku świata, ale dlatego, iż podlegają przyczynowemu oddziaływaniu form z przeszłości. Również i to nie brzmi zbyt konkretnie. Do niedawna występowała tu trudność, że mogłoby być za to odpowiedzialne tylko takie wzajemne oddziaływanie, które pokonuje barierę przestrzeni i czasu, a więc także prędkości światła, a tym samym nie przypomina żadnego ze znanych dotychczas czynników fizycznych. Odkąd John S. Bell wysunął teorię kosmicznego kitu, a Alain Aspect dowiódł istnienia uniwersalnego natychmiastowego powiązania między wszystkimi cząstkami we wszechświecie, znikły te wątpliwości. Jedyną kwestią sporną pozostała sama teoria. Hipoteza Sheldrake'a rozpętała w angielskim świecie naukowym prawdziwą wojnę światopoglądową, której punktem kulminacyjnym było wyznaczenie nagrody. Tarrytown Conference, amerykańskie stowarzyszenie mające na celu wspieranie nowych idei w nauce i technice, ufundowało nagrodę w wysokości 10 000 dolarów dla autora dowodu istnienia lub nieistnienia pola morfogenetycznego. Przyłączyły się do niej dalsze organizacje. Ostateczny werdykt jeszcze nie zapadł. W gruncie rzeczy spór o determinację i samoorganizację jest równie bezsensowny jak spór o to, co było pierwsze, jajko czy kura (niektórzy uważają, że pierwszy musiał być kogut), gdyż w każdym razie nie ma odpowiedzi na pytanie, co wybrało daną formę za pierwszym razem. Być może coś sprzed prawybuchu... Ciekawsze jest zajmowanie się tymi zaobserwowanymi zjawiskami, które doprowadziły do powstania kontrowersyjnej teorii. Tu bowiem mogłaby oddziaływać doprawdy elementarna siła przyrody, którą z powodzeniem można także pojmować na sposób ezoteryczny. Znamienne, że w związku z tym mówi się o rezonansie morficznym (czy nie przypomina to przedstawionej wyżej idei o możliwym wzajemnym oddziaływaniu rezonansowym między duchem człowieka a wiedzą kosmiczną, zakładając, że ona istnieje?). Ponieważ rezonans morficzny, sądząc po tym, jakie są jego ewentualne skutki, nie ma nic wspólnego ani z energią, ani z masą (tym się różni od normalnego rezonansu energetycznego), to nie musi podlegać prawom obowiązującym ruchy ciał, cząstek i fal. Wolny od ograniczeń natury przestrzennej albo czasowej przenika wszystko, odciskając na rzeczach tajemnicze wzory czasoprzestrzeni, których istnienie po prostu trzeba zaakceptować. To interesująca koncepcja, ale jednak dość dziwaczna. Mimo woli nasuwa się pytanie, w jaki sposób trzeźwym naukowcom przychodzą na myśl hipotezy, których raczej można by się spodziewać w dziełach ezoterycznych. Chyba nie jest powodem zwątpienie w obliczu niewytłumaczalnych sprzeczności - a może jednak? Otóż nie. U kolebki tej teorii były dwie podstawowe przesłanki: Istnieją formy - i jest ich aż za wiele; Nowe formy powstają za pierwszym razem z trudem i powoli - później jednak szybko i łatwo. Rezonans morfogenetyczny nie tylko pozwala pogodzić ze sobą te przesłanki, ale wyjaśnia także, dlaczego tak jest i jaki jest między nimi związek. (Skąd wziął się sam rezonans, to oczywiście inny rozdział - ezoteryczny. Naukowców to może nie całkiem zadowala, ale ezoteryków tak.) Wszystkie te teoretyczne rozważania nie zwalniają nas z obowiązku dostarczenia przynajmniej konkretnych poszlak, skoro dowody są tak dyskusyjne. Od dłuższego czasu chemików zadziwia dziwna dynamika, z jaką przebiega synteza nowych substancji. Pierwsza krystalizacja jest zazwyczaj procesem czasochłonnym, którego zapoczątkowanie pokonuje wielkie opory. Z czasem jednak pojawia się zagadkowe przyspieszenie, a wreszcie krystalizacja toczy się płynnie i szybko (jakby następowała według wewnętrznego planu).

hjdbienek : :
Clipy 
mar 16 2009 Rhythm of the Heart - Native American - Buffalo...
Komentarze: 1

hjdbienek : :