Łączność z morzem informacji
Komentarze: 0
Znany pisarz angielski Colin Wilson, który wiele publikuje na temat nauk interdyscyplinarnych i dziedzin pokrewnych (jego chyba najbardziej znanym dziełem jest The Decult), pisze o takim przeżyciu w swojej książce Beyond the Decult. W 1972 r. badał on zdolności Roberta Leftwicha, znanego różdżkarza. Pod kierunkiem Leftwicha Wilson próbował zlokalizować podziemną żyłę wodną. Z różdżką w ręku poszedł przodem i oddalił się od Leftwicha, który odwrócił się do niego tyłem. Kiedy Colin Wilson znalazł się nad podziemnym ciekiem wodnym, różdżka w jego ręku zadrżała. W tej samej chwili Leftwich zawołał: „Stop, jest pan dokładnie na miejscu!", mimo że patrzył w przeciwnym kierunku. Co prawda normalnie nie mamy takiego wsparcia. Na szczęście udaje się i bez tego. Tak więc znowu jesteśmy przy temacie. Trzeba się otworzyć, zajmować tymi zagadnieniami itd. - to nie są zbyt jasne wskazówki. Co konkretnie powinno się zrobić? Całkiem po prostu posługiwać się wahadełkiem. Na początek raczej nie zaleca się uprawiania różdżkarstwa, a poza tym wahadełko daje generalnie większe możliwości (szczególnie do użytku domowego). Także w fazie nauki... Szkoła podstawowa: jak prawidłowo posługiwać się wahadełkiem. Wspomniany już angielski archeolog Te. Lethbridge odnosił sukcesy posługując się jako wahadełkiem kulką z leszczynowego drewna zawieszoną na sznurku o długości przeszło jednego metra; tymczasem inny różdżkarz, Willie Donaldson z Yorkshire, stosuje w charakterze „różdżki" monetę jednopensową, która w momencie odebrania sygnału zaczyna podskakiwać na jego wyciągniętej płasko dłoni. Przykłady można ciągnąć w nieskończoność, charakteryzując całą dziedzinę radiestezji. Wynika stąd w tym momencie następujący przyjemny wniosek: problem materiału możemy pominąć i nie musimy się zastanawiać, jakiego wahadełka użyć. Wprawdzie spotykane są najróżniejsze rodzaje i formy wahadełek, wprawdzie różnią się one materiałem (niektórzy radiesteci przysięgają, że muszą one być ze złota albo srebra), wprawdzie dyskutuje się na temat wagi, długości sznurka i innych spraw - jednak to wszystko nie stanowi de facto rzeczywistego problemu. Oczywiście, prawie każdy radiesteta pracuje tylko ze swoim wahadełkiem i gdyby użył cudzego, uzyskałby zapewne skromne albo zgoła żadne wyniki, ale nie zależy to od tego, czy korzysta z właściwego wahadełka, ale od jego decyzji wyboru jednego egzemplarza z bogatej palety. Staje się on wtedy jego wahadełkiem, a zatem prawidłowym dla niego (gdyby tak nie było, istniałby tylko jeden jedyny rodzaj wahadełka nadającego się do pracy, o ściśle określonych wymiarach, materiale, kształcie, masie itd.). A więc całkiem po prostu wybieramy takie wahadełko, jakie nam odpowiada. Nie będziemy wprowadzać dodatkowego zamieszania podziałem wahadełek na syderyczne (gwiazdowe) i fizyczne (ziemskie). Podział ten jest bowiem sztuczny i wynika z dążenia człowieka do systematyzacji, nie zaś z natury radiestezji. Jeszcze raz powtórzmy: dobre jest każde wahadełko, nawet klucz zawieszony na sznurku albo podobny przedmiot. Teraz praktyka. Jak najlepiej trzymać wahadełko? Istnieją najróżniejsze postawy. Najpowszechniej stosuje się chyba najpraktyczniejszy sposób trzymania nitki albo łańcuszka między kciukiem a palcem wskazującym ręki pracującej (tak więc leworęczni bynajmniej nie są pokrzywdzeni). Równie dobrze nitka wahadełka może być zakończona pętelką albo pierścieniem, które wsuwamy na wyciągnięty palec (zazwyczaj wskazujący), tak aby wahadełko zwisało jak hak dźwigu. Wszystko zgodnie z osobistym gustem. Ważne jest tylko, aby wahadełko zwisało swobodnie i mogło się bez przeszkód poruszać. Można korzystać z wahadełka na stojąco albo siedząco - jeśli ktoś koniecznie chce, to także na leżąco. Zwykle jednak wybiera się postawę siedzącą. Powinni z niej korzystać początkujący. Siedzimy zatem przy stole, ze zgiętym ramieniem, a wahadełko zwisa na nitce albo łańcuszku na wysokości kilku centymetrów nad blatem stołu albo nad przedmiotem, na którym chcemy się wprawiać. Teraz kolej na część duchową. Jej także nie powinno się zaczynać bez należytego przygotowania. Jest oczywiste, że ćwiczeń z wahadełkiem nie będziemy robić pospiesznie w czasie przerwy obiadowej. Nie powinniśmy się do nich także zmuszać, kiedy jesteśmy w stresie, w nerwach, świeżo po kłótni albo gwałtownym wzburzeniu. To samo zalecenie dotyczy oczekiwanych konfliktów i ciężkich zmartwień: trzeba wtedy dać sobie spokój z radiestezją. Nie mając czasu i spokojnej głowy nie warto w ogóle zaczynać. Choć zabrzmi to trywialnie, trzeba powiedzieć, że ranne ptaszki nie powinny się posługiwać wahadełkiem wieczorem i odwrotnie. Tak więc warunki wstępne zostały spełnione. Najpierw staramy się całkiem rozluźnić i uspokoić wewnętrznie. Zacięta koncentracja ze ściśniętymi szczękami daje skutek odwrotny, ponieważ właśnie nie pozwala się rozluźnić. Po kilku minutach swobodnego błądzenia myślami, kiedy już poczujemy się rozluźnieni, zaczynamy w duchu przemawiać do naszego wahadełka, na przykład: „Wahadełko, pokaż mi, kiedy będziesz gotowe do udzielenia odpowiedzi" . Przez jakiś czas nic nie będzie się działo, potem jednak w większości przypadków wahadełko zacznie wykonywać ruchy. Najpierw będą one słabe i trudne do zauważenia, potem jednak bardziej zdecydowane. Czy przez to już otworzyliśmy okno do wiedzy kosmicznej? Trochę je uchyliliśmy, ale powstała tylko wąska szczelina. To postępowanie przypomina jeszcze wspomniane ćwiczenie podstawowe, w którym można wywołać dowolne ruchy wahadełka, co jednak demonstruje rzeczywiście tylko tyle, że ręka się porusza na rozkaz ducha. Mimo tych podobieństw chodzi tu o dalszy krok, zmierzający w zupełnie innym kierunku. Stosuje się przy tym jedynie tę samą technikę. „Sztuczka" polega na odwróceniu zasady. Najpierw dowiedliśmy nieświadomego oddziaływania na wahadełko, a teraz żądamy od niego, aby nas poinformowało, jeśli przypadkiem znajdziemy się „na tej samej długości fali" z jakimś fragmentem informacji, snującym się po czasoprzestrzeni. Podobne zjawiska dokonują się najwidoczniej nieustannie, tylko my tego nie zauważamy albo jeśli nawet zauważamy, to tylko bardzo, bardzo mgliście. Ogarnia nas nieokreślone uczucie, nachodzą nas obce wrażenia, dziwne myśli, jesteśmy poirytowani. Takie stany szybko przemijają, podobnie jak kiedy w czasie przeszukiwania pasma częstotliwości w radioodbiorniku stale odbiera się wciąż nowe, odległe stacje, których sygnały są jednak tak niewyraźne i słabe, że trudno je usłyszeć, a pomiędzy nimi słychać tylko szumy. Należałoby więc zatrzymać się przy każdym sygnale, spróbować go wzmocnić i dokładnie dostroić odbiornik. Jak się zdaje, radiestezja jest instrumentem służącym do takiego wzmocnienia i dostrojenia. Albo inaczej, idąc dalej tropem naszego porównania, można powiedzieć, że nasze ciało, czy też raczej nasz duch, to aparat odbiorczy, a wahadełko lub różdżka to anteny, dzięki którym się dowiadujemy, że powstaje możliwość dostrojenia. Dla nas oznacza to zadanie pytania, jaka wiadomość akurat nadeszła. W tym celu jednak trzeba najpierw ustalić kod porozumiewawczy między wahadełkiem a radiestetą, można powiedzieć: wspólny język. Tak więc gdy wahadełko się odezwało, zabieramy się do wypracowania takiego języka. „Bazę rozmowy" tworzy się poleceniami takimi jak: „Pokaż mi, jak będziesz odpowiadać TAK, a jak NIE, jak dasz znać, że muszę inaczej sformułować pytanie itd..." Można by sądzić, że możliwości poruszania się wahadełka są bardzo ograniczone: dwa rodzaje krążenia oraz kołysanie się tam i z powrotem wzdłuż albo w poprzek linii poprowadzonej od nas do badanego przedmiotu. Tak jednak nie jest. W trakcie dialogu może się wykrystalizować cały system kodów (ruchy eliptyczne, koła i wahania o różnej amplitudzie i wiele innych). Ten całkowicie indywidualny alfabet stanowi osobistą komunikację z wahadełkiem. Fakt, że wielu radiestetów jest w stanie pracować tylko przy użyciu swego własnego instrumentu i musi go oczyszczać, kiedy dotknie go ktoś inny, jest, co wysoce prawdopodobne, rezultatem tylko i wyłącznie przekonania, że tak właśnie musi być. Teoretycznie każdym wahadełkiem można odebrać osobiście wypracowane sygnały, ponieważ wahadełko wzmacnia jedynie słabe sygnały ciała. W praktyce na pewno lepiej jest stosować zawsze określone wahadełko, ponieważ zażyłość i przyzwyczajenie stanowią silne czynniki psychologiczne (także w przypadku przedmiotów martwych) - a nasza psychika odgrywa dużą rolę w subtelnej sztuce radiestezji. Tak więc została wyrobiona baza rozmowy, a antena, można powiedzieć, jest wyregulowana. Teraz można by się zabrać do poszukiwania stacji, którą chcemy usłyszeć. W łączności radiowej w takim celu trzeba obracać anteną. Radiesteta ma nawet ułatwione zadanie, wystarczy, że się skoncentruje na określonym pytaniu. Najwidoczniej wtedy w jakiś sposób - nikt nie potrafi powiedzieć jak i dlaczego - duch człowieka zaczyna jak gdyby przeszukiwać astralne „pasma częstotliwości". Samo się narzuca porównanie z radarem wysyłającym coś w rodzaju duchowej wiązki fal przeczesującej wszechświat, aż trafi na poszukiwane echo. Jakkolwiek to się odbywa, wcześniej czy później zostaje znaleziona potrzebna i gdzieś przechowywana informacja. Wtedy „coś" się dzieje (można by to określić jako rezonans w najszerszym rozumieniu, jednak tu już w gruncie rzeczy opuściliśmy płaszczyznę obiegowych codziennych pojęć). Wahadełko zaczyna się poruszać. Można teraz zadawać dalsze pytania, uzyskaliśmy bowiem bezpośrednią łączność z wiedzą kosmiczną (polem morfogenetycznym, oświeceniem, kosmiczną intuicją, morzem informacji).
W seriach doświadczeń doktora Harvalika stale napotyka się nieśmiałe wskazówki co do specyfiki sygnałów odbieranych przez radiestetów. W jednym z eksperymentów badacz ustawił różdżkarzy z zatkanymi uszami plecami do muru, po którego drugiej stronie podchodziły ukradkiem inne osoby w nieregularnych odstępach. Jednoznacznie można było stwierdzić, że nie daje się tego ukryć przed badanymi. Ich różdżki z nadzwyczajną regularnością wychylały się, ilekroć po drugiej stronie muru ktoś się zbliżył na odległość około trzech metrów. Eksperyment ten nabrał fascynującej wymowy, gdy dr Harvalik nakazał skradającym się osobom, aby myślały o podniecających sprawach. Większość, co zrozumiałe, myślała o seksie i na rezultaty nie trzeba było długo czekać: teraz radiesteci mogli wykrywać te osoby już z odległości dwa razy większej, co sygnalizowało wymowne prostowanie się różdżek do góry. Wyniki badań doktora Harvalika nierzadko kojarzą się ze zdumiewająco dokładnymi wskazaniami Mullinsa z ubiegłego wieku. Badacz wylicza wiele szczegółowych informacji uzyskanych od radiestetów, które w niczym nie ustępują trafności informacji słynnego Johna Mullinsa. Oryginalny, a dla nas szczególnie interesujący jest fakt, że dr Harvalik w trakcie przeprowadzanych eksperymentów sam u siebie odkrył zdolności różdżkarskie, i to niemałe. W Australii zdołał ze znacznej odległości zlokalizować zbiornik wody, podając nawet całkowicie ściśle jego odległość - 20 km. Inżynier hydrolog, który się zwrócił do doktora Harvalika z tym pytaniem, był tak zaskoczony trafnością informacji, że spytał jeszcze, na jakiej głębokości znajduje się woda. Dr Harvalik określił ją na 20,5 m. „Dość dokładnie - stwierdził inżynier - pomyłka wynosi tylko 2 m". Następnego dnia okazało się jednak, że to dr Harvalik miał rację i że jego słowa były całkowicie dokładne. Poziom wód gruntowych opadł bowiem o 2 m i osiągnął dokładnie podaną głębokość 20,5 m. Najwidoczniej utajone zdolności naukowca, rozbudzone w toku prowadzonych przez niego badań, mogły się mierzyć ze zdolnościami najwybitniejszych radiestetów. Badając wspomnianą sztukę wykrywania zaginionych przedmiotów przez poszukiwania ich na mapie, dr Harvalik stwierdził również i to uzdolnienie u siebie. W tym kontekście warto odnotować, że wielkie firmy wydobywające ropę naftową i surowce mineralne mają w dzisiejszych czasach na listach płac radiestetów, którzy tanim sposobem, za pomocą mapy i różdżki - a częściej wahadełka - lokalizują złoża ropy, węgla, rud metali i wiele innych. Najsłynniejszym spośród tych specjalistów jest Uri Geller. Fakt, że dzięki honorariom za udane poszukiwania stał się multimilionerem, mówi sam za siebie. Jeśli wziąć pod uwagę wszystkie gałęzie radiestezji, to okaże się, że potrafi ona wydobyć niemal każdą żądaną informację z wielkiej skarbnicy wiedzy, w której błądzimy po omacku z klapkami na oczach. Na przykład Szwajcar Edgar Devaux, do którego władze chętnie zwracają się o pomoc, choć robią to dyskretnie, zdołał udzielić ścisłych informacji o losie pewnej zaginionej gospodyni domowej, mając do dyspozycji jej fotografię, plan Bazylei i wahadełko. Fotografia powiedziała mu, że zaginiona już nie żyje, a na planie Bazylei ustalił miejsce zatopienia zwłok, co potwierdzili nurkowie. Jest wiele podobnych przypadków. Są one udokumentowane, przeanalizowane i zweryfikowane. Nie można ich tylko racjonalnie zanegować albo choćby wyjaśnić. T.C. Lethbridge, angielski archeolog, który do radiestezji trafił okrężną drogą przez swoją specjalność, uprawiał ją potem osobiście, wprawiając stale swoich kolegów archeologów w irytację informacjami o miejscach, gdzie należy prowadzić wykopaliska. Był on zwolennikiem teorii „specjalnych częstotliwości drgań". Liczne eksperymenty przeprowadzone przez niego samego utwierdziły go w przeświadczeniu, że aby można było odkryć jakiś obiekt, musi istnieć zgodność między nim a długością sznura (albo łańcucha), na którym jest zawieszone wahadełko. Z naukową gruntownością katalogował on długości sznura odpowiednie dla węgla, miedzi, cyny i innych substancji, a nawet trawy, owoców itp. Potwierdzenie swojej teorii upatrywał również w tej okoliczności, że wahadełko nieomylnie wskazywało mu te kamienie spośród mnóstwa innych, które przedtem „musiały coś wycierpieć" (na przykład rzucano nimi o ścianę). Kiedy Lethbridge zaczął włączać do swojego katalogu także częstotliwości drgań (długości sznura) odpowiadające sprawom abstrakcyjnym, jak miłość, seks, ewolucja, szał itd., powinien był właściwie uświadomić sobie, że zaprzągł wóz przed koniem. Można go porównać do niektórych dzisiejszych fizyków, którzy domagają się coraz to większych akceleratorów, aby odkrywać nowe cząstki elementarne, nie dostrzegając przy tym, że one są dopiero stwarzane przez coraz większe energie, którymi dysponują naukowcy. Naturalnie, katalog Lethbridge'a zawierał ścisłe dane - co prawda tylko dla niego. Albowiem - i tu wracamy do naszych własnych rozważań - to sam Lethbridge określał częstotliwości drgań, jeśli ich nawet nie znał z góry. Rolę filtra selekcyjnego spełniał jego duch, a nie długość sznura wahadełka, materiał różdżki czy jakikolwiek inny parametr, na którym oparłby on swoją teorię. Prawdopodobnie przekonanie, że jest na właściwym tropie, nie pozwalało mu jasno dojrzeć od dawna znanego faktu, że radiesteci mają swoje indywidualne kryteria albo że mogą je sobie wybrać. Jedne różdżki wychylają się przy tym samym obiekcie do góry, inne na dół, w prawo albo w lewo czy też wykonują jeszcze inne tańce. Dla zasygnalizowania odpowiedzi TAK wahadełko może się obracać w kierunku zgodnym lub przeciwnym do ruchu wskazówek zegara, wahać się od prawej ku lewej albo od lewej ku prawej lub wzdłuż osi wychodzącej od ciała właściciela itd. Istnieje tu wielki wybór i radiesteci mogą go dokonywać dowolnie. Kto nie chce rozwiązywać tego problemu i woli postępować zgodnie z metodą klasyczną, również przez to naturalnie dokonuje wyboru. Ale to przecież już wiemy... Z jakiejkolwiek strony zechcemy na to spojrzeć, to my jesteśmy stacjami odbiorczymi we wszechświecie informacji, jak już dzisiaj nazywają go fizycy. Wahadełko czy różdżka spełniają jedynie rolę wzmacniacza, dzięki któremu dopiero możemy zauważyć, że otrzymaliśmy odpowiedź na nasze pytanie. Sam Wilhelm de Boer nie widział fal elektromagnetycznych wysyłanych przez namierzaną radiostację, ale informowała go o tym jego różdżka. Każdy poszczególny przypadek ilustruje przebieg zachodzących procesów: Poszukiwanie informacji... Kontakt z potrzebną informacją... Przesyłanie informacji... Reakcja cielesna przez nieświadome psychosomatyczne oddziaływanie zwrotne (wahadełko się kołysze, różdżka wychyla itd.)... Świadome postrzeganie informacji. I na koniec: Przekazywanie informacji. Jako ostatni punkt można by ewentualnie jeszcze dodać: Zaskoczenie i niedowierzanie wokół - po czym zdumienie stwierdzoną słusznością przekazanej informacji. Faktem jest, że nasze sensorium w rzeczywistości ma o wiele szerszy zakres odbioru niż normalnie doświadczamy (być może z tego względu, że nauczono nas, iż mamy tylko pięć zmysłów, do tego bardzo ograniczonych). Caspar Hauser mógł widzieć promienie podczerwone (ciepło), a Julia Worobiewa widzi promienie rentgenowskie. Podobne zjawiska występują w różnych wariantach. Tych superwłaściwości najwidoczniej nie można nabyć, są one wrodzone albo spowodowane przez specyficzne warunki - patrz przypadek Caspara Hausera. Choć wywierają duże wrażenie, to w rzeczywistości nie są nam potrzebne, a łatwo można je zastąpić urządzeniami technicznymi (które robią to lepiej). Są to jedynie poszlaki wskazujące na to, że człowiek jest najbardziej skomplikowaną - i najczulszą – „maszyną", jaka istnieje. W końcu cały wszechświat potrzebował aż około 20 miliardów lat, aby ją stworzyć. W pewien sposób stanowimy część kosmosu i możemy się z nim komunikować. Na przykład przez radiestezję. Nie dokona tego żaden przyrząd pochodzący spod ręki człowieka. Teraz na usta ciśnie się coraz natarczywiej pytanie: Jak więc to się robi? Poznaliśmy już pomoc dla początkujących, polegającą na udzielaniu w duchu wskazówek wahadełku, i stwierdziliśmy, że nie jest to jeszcze bezpośrednia łączność z wiedzą kosmiczną. Posłuszeństwo wahadełka stanowi jedynie ilustrację mimowolnego sprzężenia zwrotnego między duchem a ciałem, które sprawia, że nieświadomie wykonujemy niedostrzegalne ruchy ramionami i rękami, wskutek czego wahadełko się kołysze, kręci w kółko itd. Jak na razie wszystko jest jasne, tylko co dalej? Z pewnością dobrze jest wiedzieć, że nasze ciało przekazuje do naszej wiadomości napływające informacje np. za pośrednictwem wahadełka albo różdżki. Tylko że w dalszym ciągu nie wiemy, w jaki sposób uzyskujemy dostęp do takich wiadomości. A jednak wkroczyliśmy już na drogę prowadzącą do tego celu. Polega ona, najzwyczajniej w świecie, na zajmowaniu się tymi zagadnieniami i świadomym otworzeniu się na nie. Kontakt z praktykującym radiestetą może przyspieszyć ten proces albo go zainicjować nawet wtedy, gdy wcale nie mamy zamiaru uczyć się posługiwania wahadełkiem czy różdżką, a zajmujemy się radiestezją z innych powodów. Dr Harvalik albo Tom Lethbridge są dobrymi przykładami takiego obrotu spraw, z którym wciąż się spotykają także inni badacze. I nie tylko oni.
Wróciliśmy więc do pytania, w jaki sposób można zostać radiestetą albo po prostu osobą o zdolnościach różdżkarskich, która jest świadoma tego faktu i umie go wykorzystać. Łatwiejsza jest sytuacja w przypadku zdolności silnie rozwiniętych. Osoby szczególnie uzdolnione mogą powodować wychylenie różdżki bez przygotowania i treningu. Prawie wszyscy słynni profesjonalni różdżkarze donoszą, że ich inicjacja nastąpiła w momencie, gdy wzięli różdżkę do rąk, wszystko jedno z jakiej okazji. Jak grom z jasnego nieba spadała na nich świadomość własnych zdolności, które nierzadko dorównywały (albo przewyższały) zdolnościom tego różdżkarza, który wręczył im instrument. Może nawet dochodzić do dramatycznych reakcji; niekiedy różdżka w obcych rękach dosłownie staje dęba albo się wyrywa. Te czasem przerażające fenomeny są tylko przejawem wzajemnego oddziaływania sił między narzędziem a osobą wrażliwą, która dotąd nie wiedziała o swoich predyspozycjach. Jak znaczne bywają te siły, ukazuje fakt, że niekiedy różdżki reagują tak gwałtownie, iż obracają się albo nawet łamią. Stale się zdarza, że u niektórych różdżkarzy można obserwować ten efekt. Oczywiście, nie każdy może mieć nadzieję na takie przeżycia. To nic nie szkodzi, także mniejsze uzdolnienia można rozbudzić, doskonalić, a wreszcie wznieść się na wyżyny prawdziwego kunsztu. Jeśli tylko wiemy, jak to zrobić. Pierwszym krokiem powinno być nabranie zaufania do własnych ukrytych zdolności. Jeśli raz nabierzemy przekonania, że się nam udaje, to wszystkie dalsze kroki przyjdą dwakroć łatwiej. Od czego jednak zacząć? Istnieje proste ćwiczenie, dzięki któremu można odczuć wzajemne oddziaływanie między duchem a ciałem. Trzeba wziąć instrument radiestezyjny, przy czym dla celów tego testu najlepsze jest wahadełko; w tym przypadku jest absolutnie obojętne, czy będzie to rzeczywiste wahadełko, czy też obrączka, szyszka jodłowa albo jakikolwiek inny przedmiot zawieszony na sznurku. Kiedy tylko się uspokoi, zaczynamy się na nim koncentrować i mówić do niego w duchu, wydając mu polecenia, takie jak: „Wahadełko, kręć się w kierunku wskazówek zegara! Wahadełko, kołysz się od prawej ku lewej!" Nie jest ważne, jaka będzie treść polecenia. Po krótkim czasie wahadełko nas posłucha i zacznie wykonywać ruchy po okręgu albo wahania w obie strony, zależnie od wydanego polecenia. Ten test sprawdza się w stu procentach u każdego człowieka. Musi być tylko wykonany ściśle według opisu. Niesamowite, a więc tak łatwo można zostać radiestetą! Otóż jednak nie można. Ta prosta próba nie jest ani kluczem do tajemnej mocy wahadełka, ani do misteriów różdżkarstwa. Tajemnicze oddziaływanie na materię nieożywioną okazuje się bowiem reakcją czysto psychosomatyczną. Ten efekt, możliwy do zademonstrowania w każdym czasie i miejscu, jest nawet stale wykorzystywany jako argument przeciwko radiestezji. Dowodzi bowiem tylko tego, że ciało musi mimo woli słuchać rozkazów ducha, nawet jeśli nie ma takiego zamiaru (albo o tym nie wie). Istotnie nie możemy ignorować takich rozkazów. Polecenia dla wahadełka w rzeczywistości są kierowane do ręki, która je trzyma. Bez naszego świadomego udziału ramię i ręka zaczynają wykonywać mikro ruchy, na skutek których wahadełko się waha albo kręci w koło. Ćwiczenie to jest często wykonywane przed rozpoczęciem treningu autogenicznego. Ma ono dać trenującym pewność, że ich ciało jest posłuszne rozkazom ducha, że możliwe jest sugerowanie ciepła, ciężkości itd. Sceptycy nierzadko wskazują na ten czysto fizjologiczny mechanizm, aby zdemaskować radiestezję jako - łagodnie mówiąc - oszukiwanie samego siebie. W pierwszej chwili odczuwa się skłonność do zaakceptowania tej argumentacji. Jeśli więc w ostatecznym rezultacie sam radiesteta powoduje wychylenia różdżki albo kręcenie się wahadełka (jeśli nawet nie robi tego świadomie), to co właściwie zostaje z wiedzy ezoterycznej? Niemało. Można bowiem argumentację tę także odwrócić. Wtedy tylko np. różdżka zamienia się z różdżkarzem na miejsca, co oznacza, że człowiek jest anteną, a różdżka wychylającą się wskazówką - i już znowu wszystko do siebie pasuje. Duch człowieka rejestruje ów niewidoczny strumień informacji, zawierający także dane o lokalizacji podziemnych żył wodnych, ukrytych przedmiotów i wielu innych sprawach, i wywołuje skurcze mięśni, za których sprawą wahadełko zaczyna się poruszać, a różdżka staje dęba. Człowiek kanalizuje zatem wiedzę kosmiczną, nad której naturą i uniwersalnym działaniem już się trochę zastanawialiśmy. To on odbiera, reaguje, a także dokonuje ostatecznej interpretacji. Ma tu swój udział intuicja. Człowiek odbiera, nieświadomie sygnalizuje ten fakt, zdaje sobie sprawę, że nadeszła informacja, i następnie może ją świadomie wyrazić. Tak mogłoby to przebiegać i chyba tak właśnie jest. Duch radiestety jest otwarty na morze informacji, w którym my wszyscy brodzimy z nieczułymi zmysłami. Niekiedy coś udaje się nam zauważyć, jednak „zdrowy rozsądek", który jest produktem naszej kultury, każe nam przejść nad tym do porządku dziennego. I tak brniemy dalej... Możemy jednak otworzyć naszego ducha. Opisane doświadczenie z wahadełkiem to był początek; wiemy, że za pośrednictwem wahadełka albo różdżki można wzmocnić i uwidocznić bardzo słabe, niezauważalne odczucia, przenikające nasze ciało i ducha, które bez takiej pomocy przeszłyby nie zauważone. Na tej samej zasadzie przyrządy pomiarowe podnoszą za pomocą wychylających się wskazówek lub jakichkolwiek innych wskaźników na poziom naszej świadomości takie zjawiska jak magnetyzm, radioaktywność, promieniowanie podczerwone i wiele innych. Tak więc wróciliśmy do kwestii natury informacji, które w ten sposób mogą zostać zarejestrowane (może powinno się raczej mówić o inspiracjach). Wielokrotnie wspominana nadludzka wrażliwość takich radiestetów jak Mullins albo de Boer na wpływy, których obecność jest wykrywana jedynie przez wielkie przyrządy pomiarowe, może skłaniać do błędnego wniosku, że tu tkwi wyjaśnienie. Jednak sprawa nie jest aż tak prosta. Wahania ziemskiego pola magnetycznego, jakie są zdolni rejestrować owi supergwiazdorzy wśród radiestetów, raczej nie zawierają informacji na temat ilości wody, którą można wydobyć z danej głębokości, mierzonej w litrach na godzinę. A już zupełnie nie wyjaśnia to takich dokonań jak wykrywanie wahadełkiem cieków wodnych, podziemnych ruin itd. na mapie. Bo i tak się zdarza, o czym jeszcze będzie mowa. Tego już nie można po prostu przypisać magnetyzmowi ziemskiemu. Nie mamy też takiego zamiaru. Wspomniana nadwrażliwość na zjawiska, na które wcale nie reaguje normalny współczesny człowiek, jest tylko uderzającym sygnałem, że osoby te właśnie cechuje szczegóne wyczulenie na czynniki wymierne, a także niewymierne. Wśród czynników niewymiernych musi znajdować się i ten, który czyni z radiestezji - a konkretnie z radiestetów - tubę, czy raczej lejek dla informacji „z zewnątrz". Informacji nieuchwytnej dla żadnej aparatury, bo w przeciwnym razie już od dawna musiałyby istnieć komputery na wahadełko i programy na różdżkę. Kuszące byłoby zagłębienie się w rozważaniach, dlaczego różdżkarze specjalizują się w całkiem specyficznych, ograniczonych dziedzinach (woda, metal i inne), gdy tymczasem mistrzowie wahadełka mogą odfiltrować z wiedzy kosmicznej niemal każdą żądaną informację. Wykroczylibyśmy tym jednak poza ramy dopuszczalnej spekulacji. Mogłaby to wyjaśnić specyfika rezonansu, ale tak samo decydującą rolę mogą odgrywać indywidualne predyspozycje człowieka, i to już w pierwszym momencie, kiedy chwyta za różdżkę albo wahadełko. Możliwości istnieje wiele, żadna nie jest bardziej logiczna od pozostałych, a przy tym jest całkiem możliwe, że w rzeczywistości wszystko wygląda jeszcze inaczej. Dlatego podsumujmy: radiesteci są „najzwyczajniej w świecie" nadwrażliwi. Selektywny odbiór informacji, dokładne trafianie w ten „wydział" oświecenia, w którym są przechowywane szukane odpowiedzi, występuje także - w co aż trudno uwierzyć - w badaniach naukowych. Wspomniany już dr Zaboj V. Harvalik ku swemu zdumieniu stwierdził, że Wilhelm de Boer, z zawodu siodlarz, mógł namierzać różne radiostacje niczym dwunożny radiopelengator. Wystarczyło, aby dr Harvalik wskazał stację, którą de Boer ma zlokalizować, a ten ostatni wykonywał polecenie, obracając się w różne strony z różdżką w ręku. Liczne eksperymenty tego rodzaju postawiły świat nauki przed niezaprzeczalną wybiórczością zdolności radiestetycznych. Doświadczenia praktyczne potwierdziły tylko to, co osoby wrażliwe zawsze stwierdzały, że w istocie mają wybór, co chcą zarejestrować. Różdżkarz może zaprogramować swój instrument na wykrywanie złóż rudy przy pomijaniu żył wodnych, i na odwrót. Teoria, jakoby specjalne różdżki reagowały na specjalne promieniowanie (wody, metalu itd.), nie bierze pod uwagę faktu, że większość różdżkarzy wykorzystuje ten sam sprzęt do różnych celów. Hipoteza oparta na promieniowaniu, która już się stała niemal konwencjonalnym wyjaśnieniem, wcale nie tłumaczy faktu, że radiesteci mogą nieomylnie znajdować pojedyncze przedmioty wszelakiego rodzaju pod przykryciem na przykład z sukna. Lekarze, biolodzy i inni naukowcy niekiedy podnoszą zarzut, że taka wybiórczość nie jest bardziej nadludzka niż nasza normalna zdolność uczestniczenia w określonej rozmowie w gwarnym pomieszczeniu mimo dobiegających innych hałasów. Jest to bez wątpienia słuszne, tylko że tego gwaru rozmów i tych towarzyszących hałasów, z których radiesteta odfiltrowuje interesującą go „rozmowę", nie słyszy nikt poza nim samym. Nie rejestruje ich również żadna aparatura, a tylko jego wahadełko lub różdżka. Tej całkiem specyficznej informacji, o którą chodzi w danym przypadku, nie można uzyskać w sposób konwencjonalny. Tylko radiestezja to umożliwia.