Komentarze: 0
Nie ma nic zagadkowego w widzeniu rozgrzanych przedmiotów, które dla nas są niewidoczne w ciemności, na przykład pieca. Oko człowieka rejestruje tylko jedną oktawę spośród 64 zawartych w spektrum fal elektromagnetycznych. Zakres ten, zwany oknem optycznym, odpowiada zasadniczej części promieni słonecznych, przenikających przez atmosferę, warstwę ozonu (dopóki ją jeszcze mamy), magnetosferę itd. Z punktu widzenia ewolucji celowe jest uwrażliwienie danego gatunku na fale świetlne rozjaśniające jego otoczenie. Nie znaczy to jednak, że niemożliwe jest przestawienie się na inną długość fal, kiedy jeden osobnik z tego gatunku urodzi się i wyrośnie w innym otoczeniu. Tak można wyjaśnić zdolność widzenia promieni podczerwonych u Kaspara Hausera. To jednak nie tłumaczy, jak mógł on czytać książki w całkowitej ciemności. Dla tej umiejętności brak interpretacji filogenetycznej, tak samo jak dla sztuczek Julii Worobiewej czy żonglerki liczbami pierwszymi w wykonaniu wspomnianych wyżej bliźniąt. Nie ma dla nich również dziś, ani nie było wówczas, wyjaśnienia przyrodniczego. Mimo to zagadką Kaspara Hausera jest i pozostaje przede wszystkim możliwość jego pochodzenia z wielkoksiążęcej dynastii Baden. W obszernym memorandum, które opracował kryminolog i prawnik Paul Johann Anselm von Feuerbach jako raport dla królowej Bawarii, Karoliny, aż się roi od możliwych koligacji, małżeństw morganatycznych, zatuszowanych błędów, otwartych testamentów i zamkniętych tchawic niewygodnych świadków. Istna lawina publikacji o przypadku Kaspara Hausera, trwająca do dziś, zawiera podobne dociekania. Natomiast właściwy, zdumiewający aspekt tej sprawy, którym są nabyte zdolności paranormalne Kaspara Hausera, bywa wzmiankowany co najwyżej jako dziwaczna okoliczność uboczna. Jeśli w ogóle wspomina się o czymś innym niż spiski arystokratyczne, to o tym, że Kaspar Hauser nie widział przedmiotów w normalnej perspektywie, typowej dla wzroku człowieka, ale dwuwymiarowo, co było zrozumiałym skutkiem jego jaskiniowego bytowania. Mniej zrozumiałymi nie chciano się zajmować. My też nie będziemy dłużej tego robić, gdyż i bez tego wystarczająco uzasadnione jest następujące stwierdzenie: drzemie w nas ogromny, różnorodny i wykraczający poza ewolucję potencjał, który może być zaktywizowany na najróżniejsze sposoby albo występować w postaci talentu. Możemy więc przestać się zajmować naturalnymi talentami hipnotycznymi, nadzwyczajnymi zdolnościami powstałymi w wyniku zewnętrznych oddziaływań, żonglerami liczb i innymi kaprysami przypadku i skierować uwagę na właściwe sedno sprawy: świadome rozbudzanie sił ezoteryczno-paranormalnych oraz osoby, którym - jak się wydaje - udało się to w toku dziejów ludzkości. W tym względzie co prawda obraz nie jest jednolity. Zakres możliwych zdolności, które należałoby rozbudzić, jest wprost nieskończony i nikt, kto sam nie jest „rozbudzony", nie może na pewno powiedzieć, po czym można rozpoznać kogoś znajdującego się na wyższej płaszczyźnie - aby pozostać przy terminologii ezoterycznej. A już zupełnie nie jest w stanie tego zrobić, gdy dana osoba stara się ukryć swoje wtajemniczenie. Problematyka ta jest stałym tematem literatury science fiction i nawet znany autor książek z tej dziedziny, A.E. van Vogt, który najbardziej konsekwentnie się z nią zmagał, miał świadomość niemożliwości trafnego zobrazowania. Jego kolega John W. Campbell jr., słynny wydawca Astounding Science Fiction, pisał w związku z tym w 1941 r.: „Nikt nie idzie do lekarza, aby ogłosić swoje całkowite zdrowie, ani do psychiatry, aby zademonstrować mu psychiczne zrównoważenie, brak kompleksów, spokój wewnętrzny i całkowitą kontrolę nad własnym życiem". Niełatwo jest wytropić ewentualnych „mistrzów Ziemi". Kto rzeczywiście dostał się w wyższe sfery, ten prawdopodobnie oprze się także pokusie zerwania z anonimowością. Pokusie, której ulegają „normalni" geniusze, jeśli chcemy ich tak nazywać. Albert Einstein, autor zarysu całkiem nowej wizji wszechświata i pionier nowych dróg w myśleniu, którymi nikt przed nim jeszcze nie kroczył (przynajmniej publicznie), przez całe życie spotykał się ze sprzeciwem, wrogością i jaskrawym brakiem zrozumienia. Pod koniec życia oświadczył zgorzkniały: „Gdybym mógł to przewidzieć, zostałbym hydraulikiem". Prawdopodobnie Einstein wyciągnął wnioski z tej późnej wiedzy, wiele bowiem przemawia za tym, że w ostatniej chwili postanowił nie publikować jednolitej teorii pola, wszechobejmującej zasady elementarnej, którą starano się odkryć przez dziesiątki lat, ale zabrał ją ze sobą do grobu. Inni być może od początku pozostali w cieniu albo wyłożyli tylko zakryte karty na stół historii. Może je zresztą i odkryli, tyle że nikt nie umiał tych kart „odczytać". Tak więc zetknęliśmy się z problemem odmienności w ogóle. Doprawdy niełatwo jest zrozumieć inną osobę, nawet wtedy, gdy jest do nas bardzo podobna. Dowodzą tego stałe niepowodzenia związków partnerskich, które łączy niebo, ale na ziemi stają się piekłem. Zrozumienie staje się całkowicie niemożliwe, gdy dana osoba wcale do nas nie jest podobna. W motywy postępowania niektórych ludzi nikt inny nie jest po prostu w stanie się wczuć. Nie bez racji powiada się: „Choćby ktoś był dla wszystkich nie wiedzieć jak zwariowany - on sam będzie się uważał za absolutnie normalnego". Również pod tym względem historia może służyć licznymi przykładami. Jeśli trudno jest już myśleć tak samo jak sąsiad, który może jest tylko trochę głupszy, trochę mądrzejszy albo kieruje się inną wizją życia, to jak możemy wyśledzić ludzi, którzy otworzyli tajemne furtki swojego ducha? Jak zrozumieć ich działania i motywy? Po prostu są pewne granice - przynajmniej dopóty, dopóki się ich samemu nie przekroczy. Zanim to nastąpi, obowiązuje nas inne porównanie: Gdyby kazać gorylowi opisać „nadgoryla", rozwodziłby się nad silniejszymi mięśniami, gęstszym owłosieniem, większymi zębami itd. Człowieka goryl by nie opisał, ponieważ to dla niego niemożliwe. I my zapewne stajemy przed podobnym problemem, kiedy mamy sięgnąć wyobraźnią w dziedziny znajdujące się poza naszym doświadczeniem, zdolnością wyobrażenia i kręgiem celów życia. Przekazy i nauki określają cel ostateczny: oświecenie, oczyszczenie, wyniesienie ku wartościom, które nie mają w sobie już nic niskiego. Taki jest też sens niemałej liczby rytuałów i wielu aktów wiary. Jak inaczej można na przykład zrozumieć instrukcje podające sposób czytania Tory, czyli Pięcioksięgu, przez Żydów? Teksty te trzeba odczytywać półgłosem w małym, ciasnym pomieszczeniu, dzięki czemu wierny uczy się pochylać i trzymać ramiona blisko ciała. Ręka trzymająca księgę nie może prawie wcale oddalać się od ręki, która przewraca kartki; przepisany jest także ruch, którym zwilża się śliną palce przy przewracaniu kartek. Trzeba palce prowadzić pionowo do ust, jak przy rozdzielaniu macy. Jedynie w taki sposób, przez nieprzerwane zachowywanie autodyscypliny i wierności, można krok po kroku wywalczyć dostęp do prawdy. Gdyby była ona dostępna bezpośrednio, to nie rozpoznałoby się jej wcale, gdyż poszukujący nie byłby gotowy na jej przyjęcie, oczyszczony przez długie poszukiwania i zadawanie pytań. Absolutnie decydujące znaczenie ma wytrwałość. Jeśli poszukujący straci kontakt z wyższą sferą, ponieważ chce sobie ułatwić zadanie, to świetlista brama zamknie się dla niego. Jedno jedyne słowo potraktowane niedbale albo zagubione może obrócić wniwecz wszystkie wysiłki. Takie myśli leżą u podstaw większości religii, mądrości, dyscyplin ezoterycznych i filozofii. Z pozoru wydaje się, że wszelkie nadużycia są tu wykluczone, jednak potem przychodzi na myśl - często bynajmniej nie mądre ani dobre - postępowanie niektórych osób, najwidoczniej posiadających ezoteryczną wiedzę (i moc). Pojawiają się wątpliwości. Gdzie tkwił błąd? Jak można było zdobyć wiedzę bez sumienia? Czyż procesy ezoteryczne nie oczyszczają każdego, kto przez nie przechodzi? Na te pytania jest tylko jedna odpowiedź: nie mają one sensu. Odzwierciedla się w nich punkt widzenia osoby, która nie przeżyła inicjacji. To, co nam się jawi jako godne potępienia, złe czy diaboliczne, może być z innego punktu widzenia (świadomie nie chcę go nazywać wyższym) bez znaczenia, a nawet mieć sens. Znowu napotykamy znany problem, że w tej dziedzinie neutralny, elementarny punkt odniesienia tak samo nie może istnieć, jak w przyrodoznawstwie, i że nie można oceniać według siebie kogoś, kto jest całkiem inny. Niech zatem przewinie się przed nami korowód kilku kontrowersyjnych osobistości, które niewątpliwie głęboko się zakorzeniły w ezoteryce i pozwalają przynajmniej przeczuwać nadzwyczajne siły. Czy to było ich zamiarem, jaki faktycznie zakres miały ich zdolności i co naprawdę działo się w ich wnętrzu, naturalnie musi na zawsze pozostać spekulacją. To jednak, co o nich wiemy, zasługuje na uwagę i jest pełne sprzeczności.