Komentarze: 0
Tajemnica która nas otacza
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
30 | 31 | 01 | 02 | 03 | 04 | 05 |
06 | 07 | 08 | 09 | 10 | 11 | 12 |
13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 |
20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 |
27 | 28 | 29 | 30 | 01 | 02 | 03 |
Wróżby mniej wyrafinowanych kulturalnie (można by też powiedzieć, zdegenerowanych) Germanów były odpowiednio radykalne: wróżono z wnętrzności składanych w ofierze zwierząt i ludzi. Tłumaczono jednak również głosy zwierząt i wróżono z rozsypanych runów. W średniowieczu w Europie przez bardzo długi czas panował istny szał zaklęć czarnoksięskich, w osobliwej harmonii łączący pogańską wiarę w demony i polowania na czarownice. Rządy sprawowały dobre i złe duchy, a najbardziej światli ludzie epoki oddawali się wszelkim znanym praktykom magicznym. W XVIII w. wróżbiarstwo podobno niemal znikło z powierzchni ziemi. Ten wniosek niektórych historiografów może okazać się przedwczesny, gdyż liczba okultystycznych publikacji w czasach oświecenia raczej rosła zamiast maleć. „Element nieezoteryczny" epoki stanowiła natomiast być może idąca z tym w parze skłonność do racjonalizowania wszystkiego (z tego okresu pochodzą pierwsze „naukowe" objaśnienia wampirów i innych strzyg). Prawdziwy regres wróżbiarstwa można stwierdzić właściwie tylko w XIX w., a i wówczas jedynie w kręgu wyższych sfer i sytego mieszczaństwa. Prosty lud i wieśniacy również w tym stuleciu byli zaprzysięgłymi zwolennikami swoich tradycyjnych wróżb. Co prawda chodziło głównie o wróżby miłosne albo małżeńskie. W wieku XX, w którym pierwszy człowiek stanął na Księżycu, ogień gwiazd jest posłuszny naszej woli, a substancja genetyczna człowieka daje się kształtować jak glina, liczba wróżbiarzy jest większa niż we wszystkich kulturach antycznych razem wziętych. W użyciu są stare i nowe wróżby. Wciąż jeszcze ludzie wróżą z ręki i żyłek na liściach roślin, tłumaczą zjawiska przyrody i formy „przypadkowe", patrzą w lustro albo kryształowe kule, interpretują sny albo imiona, wróżą z kart albo z drgnień mięśni. Wachlarz możliwości jest szeroki. Pojawiły się formy nowoczesne, jak np. wróżby motorowe. Szczególny przypadek stanowi kontynent afrykański. Afryka jest klasyczną krainą wróżbiarstwa. Ludzie tamtejsi w pewnych regionach wciąż jeszcze do pewnego stopnia żyją w zgodzie z naturą, a większość tradycji afrykańskich opiera się nadal na religiach animistycznych, przypisujących duszę całej przyrodzie. Wróżby były w Afryce od niepamiętnych czasów uznawane - i wykorzystywane - jako najbardziej przydatny instrument do walki z przestępczością. Rozróżnia się ściśle wróżby intuicyjne - kiedy np. szaman węchem wykrywa złoczyńcę - i dedukcyjne. Te ostatnie posługują się precyzyjną techniką w celu wykrycia zbrodni. Obie formy korzystają w jakiś sposób ze zdolności ducha ludzkiego, jednak ta druga czyni to w bardziej zrytualizowanej postaci, wskutek czego w większym stopniu należy do naszych obecnych rozważań. Na Czarnym Lądzie wróży się z gałązek, drewna, noży, garnków, trucizn, korzeni, zwierząt, tarki, kart i setek innych przedmiotów. Jakkolwiek niektóre wróżby mogą się wydawać dziwaczne, każda z nich ma znaczenie dla jakiegoś ludu - i „funkcjonuje" na jego użytek. Tak np. sudańskie plemię Azande dzień w dzień nawet dla rozstrzygnięcia najbardziej banalnych kwestii praktykuje wróżby z trucizn, które polegają całkiem po prostu na sprawdzaniu, czy dana osoba przeżyje dawkę substancji podobnej do strychniny, czy nie. Choć pod wpływem białych powoli przechodzą oni do wykorzystywania w charakterze sprawdzianu kur zamiast ludzi, nie zmienia to ich bezwarunkowej wiary w skuteczność benge (tak nazywa się ta wróżba z trucizn). Nie mając do dyspozycji dostatku trucizny i kur, mężczyzna w tej społeczności prawie się nie liczy. Jednak również ubogi Azande nie ma powodu do rozpaczy, bo może skorzystać z taniej wersji, wróżby z termitów, nazywanej dakpa. I nie tylko... W tym miejscu wydaje się wskazane przerwać wyliczanie. Ten wróżbiarski róg obfitości to oczywiście tylko wierzchołek góry lodowej. Opisami wróżb można by zapełnić (i już zapełniono) setki stron. Nie potrzebujemy tego robić. Zarysowana różnorodność miała tylko pokazać, do jakiego stopnia duch człowieka jest związany z wróżbiarstwem, a raczej, na ile jest ono jego naturą. Faktycznie każda rozrywka ma korzenie we wróżbiarstwie, jest próbą zgłębienia w formie zabawy planów opatrzności. Szachy były pierwotnie rytualną grą wróżbiarską, wszystkie gry w karty wywodzą się z archaicznych prawzorów, a wszelkiego rodzaju mierzenie siły nie jest niczym innym niż odmianą sądów bożych. Tak więc znowu podjęliśmy nić przewodnią. I-Cing i tarot miały jak najprecyzyjniej naświetlić pierwotnego, przenikającego wszystko „ducha wyroczni" ze wschodniego i zachodniego punktu widzenia, niczym dwie strony tego samego medalu. Taki dualizm dobrze pasuje do naszych rozważań. Naturalnie, powyższe przedstawienie tego tematu nie rości sobie pretensji do kompletności czy wręcz „absolutnej prawdy". Pominęliśmy z pewnością wiele szczegółów, inne zostały przedstawione w nieortodoksyjny sposób, a jeszcze inne poddano śmiałej interpretacji. Na to wszystko zgoda. Z pewnością naszą argumentację dałoby się przedstawić także na podstawie kabalistyki, numerologii, magii runów czy geomancji (która z dużą dozą pewności była patronką tarota). Byłby to jednak być może nie tak ścisły wywód, jak w przypadku tych dwóch fascynujących systemów wróżbiarskich z ich złożoną strukturą, synchronistycznym charakterem i wypracowanym językiem symboli. Są one, jak się zdaje, podstawowymi filarami i najjaśniej manifestuje się w nich „zasada". Ani wcześniejsze, ani współczesne, ani późniejsze systemy wyroczni nie są tak obszerne, dogłębne, precyzyjne i konkretne - jeśli postępować z nimi umiejętnie. Tego postępowania można się nauczyć. Można je także traktować jako rozbudzanie i trening utajonych zdolności duchowych o różnorodnym charakterze. Techniki ezoteryczne mogą najwidoczniej wydobyć na światło dzienne ukryty w nas potencjał. Każda metoda to inny aspekt, zawsze w zgodzie ze specyfiką danego człowieka, który ją wybrał, tym się zapewne kierując. Astrologia czy radiestezja, I-Cing czy tarot, każdy system jest środkiem pomocniczym do nadania kształtu „sile w nas". Przez nią możemy zyskać harmonię ze wszystkim, świadomie stosować tę harmonię i wzrastać duchowo. Już te siły, które dotąd ujawniliśmy, można bez wątpienia rozwijać, ćwiczyć i utrwalać. Tak więc rodzi się pytanie o wymiar tych naszych ukrytych zdolności - i o skutki ich rozbudzenia. Stajemy przy tym nieuchronnie przed problematyką dobra i zła, która jest bardziej złudna, niż można by sądzić w pierwszym momencie. Zasadniczo praktyki i techniki ezoteryczne oraz proces ich przyswajania związane są z procesem samooczyszczenia i dojrzewania (będziemy o tym mówić bardziej szczegółowo). Jak to jednak wygląda w przypadku „naturalnych talentów" i „czarnych magów"? Od razu z góry zaznaczymy, że trzeba zachować ostrożność w klasyfikowaniu, jeśli nawet w tym czy innym przypadku ocena wydaje się uprawniona. (Takie przypadki omówimy na wstępie.) Generalnie w dziedzinie ezoteryki powinno się raczej wyrzec myślenia tradycyjnymi kategoriami, gdyż niezależnie od tego, jakie stwarzają pozory „prawdziwi ezoterycy" i jak są oceniani przez swoich współczesnych i potomność, ich prawdziwej istoty prawie nie sposób w pełni zgłębić. Odnosi się to w równej mierze do czarowników, magów i boskich królów dawnych czasów, jak do słynnych osobistości okultystycznych z bliskiej przeszłości i teraźniejszości.
Kiedy cofanie się granicy lasów przed ok. 14 milionami lat sprawiło, że osiadły głównie na terenach północnoindyjskiego masywu górskiego Sziwalik Ramapithecus stanął przed dylematem, czy nadal być małpą, czy raczej jednak zostać człowiekiem (tak to przynajmniej widzą antropologowie), na scenie świata pojawił się nowy element. Był to duch ze swoimi odwiecznymi prawami, jak trafnie to ujął Heinrich Heine. Oczywiście, nie nastąpiło to z dnia na dzień, ale przez etapy pośrednie: Australopithecus afarensis, Homo habilis, Homo erectus, człowiek z Cro-Magnon aż po Homo sapiens (jeśli jesteśmy skłonni wierzyć w teorię ewolucji, nie zważając na parę brakujących ogniw). W jaki sposób faktycznie narodził się duch - przynajmniej w niektórych mózgach - pozostanie jeszcze długo sprawą dyskusyjną. Podobnie sporna jest kwestia, czym on właściwie jest (kilkakrotnie już ją poruszaliśmy). Jeśli podążyć tropem ewolucji, to da się sklecić całkowicie materialną obudowę dla naszego aparatu do myślenia i przyjąć wersję, że wszystko to jest identyczne z naszym duchem. Nawet dręczące nas wszystkich mniej lub bardziej intensywnie pytanie, jaki jest sens tego wszystkiego, można by sprowadzić do funkcji komórek nerwowych, biochemicznych związków przenoszących informacje, pobudzonych synaps itd. Materializm XIX w. święci, jak się zdaje, radosne zmartwychwstanie. Ale to tylko pozory, bo obraz ducha jako niewolnika materii jest równie płaski jak utożsamienie programu telewizyjnego z telewizorem. Bez programu nie uda się wydobyć z lampy kineskopowej nic poza bezładnym szumem wiązki promieni katodowych, owym migotaniem, przy którym tak często mają zwyczaj drzemać późni telewidzowie. W którymś punkcie trwającego miliony lat procesu uczłowieczenia mogło dojść do syntezy materii (naszego ciała) z czymś w rodzaju „programu kosmicznego", który tworzy podstawową strukturę wszechświata.Na razie poradzimy sobie z pomocą tego wyobrażenia zrastania się człowieka i kosmosu. Co ciekawe, także Hoimar von Ditfurth (1921-1989), naukowiec i autor bestsellerów, w swojej książce Nie tylko z tego świata jesteśmy wyznaje pogląd, że ewolucja kosmiczna odzwierciedla się w naszych mózgach. Nie dość na tym, jego zdaniem ewolucja jest procesem przyrostu zdolności poznania, która poszerza nasze horyzonty, a zarazem stale przemienia transcendencję w rzeczywistość subiektywną. Na sześć tygodni przed śmiercią, 1 XI 1989, Hoimar von Ditfurth powiedział w rozmowie z Dieterem Zillingenem, emitowanej przez kanał Bayern 3: „Duch nie narodził się w naszych głowach. Duch (kosmiczny) był zawsze..." Jeśli chcemy przyjąć tę śmiałą koncepcję, będą nam potrzebne poszlaki przemawiające na jej korzyść. Jedną z takich poszlak są paranormalne (ezoteryczne) zdolności naszego ducha; inną - występowanie talentów bez uzasadnienia w ewolucjonistycznej zasadzie selekcji (więcej o takich talentach dowiemy się później. Krótko mówiąc: w naszych głowach wykształciło się coś w rodzaju „ludzkiego odbiornika", który może jednocześnie myśleć, liczyć, czuć i tęsknić za czymś wyższym. Wiedza ezoteryczna wydaje się być od pradawnych czasów owym przełącznikiem, który nastawia naszego ducha na odbiór, wyszukuje właściwe „pasmo częstotliwości" i przetwarza napływające informacje. Tu zapewne należy szukać korzeni wróżbiarstwa. Musiało ono zawsze być czymś więcej niż tylko kłamstwem i oszustwem, mimo że stanowiło pożywkę dla szarlatanów i przesądnych. Wiedzieli o tym już władcy antyczni. Herodot pisze, że król Lidii Krezus znany z ogromnych bogactw, był tak zaniepokojony ekspansją perską, że postanowił poradzić się wyroczni. Sceptycznie nastawiony, jak wszyscy możni i bogaci, chciał najpierw się przekonać, której wyroczni można zaufać, i rozesłał „weryfikatorów wyroczni". Ich zadanie polegało na tym, by setnego dnia po wyjeździe z Sardes zadać każdej wyroczni proste pytanie: „Co Krezus robi dzisiaj?" Odpowiedź Pytii delfickiej brzmiała: „Dochodzi do moich nozdrzy woń żółwia o mocnej skorupie, warzącego się razem z mięsem jagnięcia w spiżowym naczyniu. Spiż otacza to ze wszystkich stron, od góry jak i od dołu". Dziwaczna ta odpowiedź była zgodna z prawdą, gdyż praktyczny Krezus na oznaczony dzień wymyślił sobie coś takiego, czego nie sposób było odgadnąć: gotowanie żółwia i jagnięcia razem w spiżowym kotle pod spiżową pokrywką. Plutarch uważał za godne uwagi, że Pytia odpowiadała na niektóre pytania, zanim je jeszcze zadano. Podobne przypadki można odkryć na przestrzeni tysięcy lat, niestety przysypane całą górą iluzji, blagi, czarnoksięskich sztuczek i świadomie zagadkowych wieloznaczności. Mimo to wyrocznie przetrwały wszelkie prześladowania, potępienia, kwestionowanie i odrzucanie. W Starym Testamencie znajdują się liczne złowróżbne zdania (np. w Księdze Powtórzonego Prawa, 13,6: „Prorok lub wyjaśniacz snów musi umrzeć"). Także w cesarstwie rzymskim, na przykład w czasach rządów Konstantyna (ok. 285-337 po Chr.) wróżbitom stale groziła kara śmierci. Natura ludzka jest jednak silniejsza niż wszelkie zakazy i nawet egzekucje nie przerażają, czego dowodzi także historia wyroczni. Chaldejski lud Akadów, który żył ok. 4000 - 2000 prz. Chr. w Międzyrzeczu (Mezopotamii) i prawdopodobnie położył podwaliny pod astrologię, równie intensywnie korzystał z wyrafinowanej „wyroczni strzał". Oprócz tego Chaldejczycy wróżyli z kształtu obłoków, błyskawic, trzęsień ziemi, ognia i słupów dymu, tryskania wody, szumu w wierzchołkach drzew, głosów zwierząt, snów i osobistych wizji. Nie przypadkiem w późno antycznych tekstach określenie „Chaldejczyk" oznacza zarazem astrologa. Wszystkie te tradycje ezoteryczne zapożyczyły inne ludy, dostosowując je do swojego trybu życia. Wraz ze wzrostem potęgi państwa perskiego wiedza ta osiągnęła szczytowy rozkwit. Słowo „mag" jest pochodzenia perskiego i pierwotnie było nazwą jednego z plemion medyjskich stanowiącego kastę kapłańską, której władza duchowna była dziedziczna. Także prastara indyjska sztuka przepowiadania przyszłości była pierwotnie sztuką wyroczni. W Wedach, najstarszych tekstach indyjskiej literatury (ok. 1200 - 600 prz. Chr.), aż się roi od wróżb. Dalszy rozwój zodiaku wymyślonego przez Chaldejczyków i Persów miał być dziełem indyjskich brahmanów, podobnie jak tak zwane „magiczne lustra", wyprzedzające kryształową kulę i nowoczesne techniki hipnozy. W starożytnym Egipcie przepowiednie świętego byka Apisa zyskały równą sławę jak grecka wyrocznia delficka. Mimo że antyczni Hellenowie znani są ze swej kryształowo jasnej filozofii i logiki myśli i orientalna mistyka była im nie w smak, wróżbiarstwo było częścią ich religii państwowej. Rady słynnych wyroczni zasięgano we wszystkich sprawach publicznych i prywatnych; mogły z nich korzystać także zaprzyjaźnione ludy. Obok słynnej wyroczni Apollina w Delfach udzielającej odpowiedzi słownych, inny typ reprezentowała wyrocznia Zeusa w Dodonie; jej kapłani wróżyli z szumu świętych dębów lub dźwięku brązowych mis poruszanych wiatrem. Nie jest ona dziś tak znana jak delficka, jednak swego czasu miała wielkie znaczenie. W imperium rzymskim sztuka wróżenia - o ile akurat nie była prześladowana - stała całkowicie na usługach państwa. Urzędowi augurowie i strażnicy sybilińskich ksiąg losu przechowywanych w świątyni Jowisza na Kapitolu działali jedynie z polecenia władz państwowych. Rozpowszechnionym zwyczajem było w Rzymie rzucanie losów. Słynne proroctwa sybilińskie miały swoje źródło w wyroczni kumańskiej, gdzie odpowiedzi udzielano na piśmie. Mniej zbiurokratyzowana była wyrocznia tyburyjska, której kapłani w ekstazie słuchali głosu bogów.
Jak w przypadku I-Cing, zasadnicza idea należąca do istoty tarota zakłada, że nasz duch jest bliższy przypadkowi i więcej o nim wie, niż nagi rozum byłby gotów przyznać. Całkiem możliwy jest związek między gałązkami krwawnika i monetami służącymi do wróżenia z ICing, a różdżkami i monetami, których używali średniowieczni wróżbici tarota. Być może jest to kolejna poszlaka na korzyść ezoterycznej (dziś także właściwej fizyce) tezy, że wszystko ze wszystkim jest spokrewnione...? Jeśli konsekwentnie przemyśleć wszystko, co do tej pory powiedzieliśmy, to nasuwa się uwaga, iż de facto żaden specjalny system wróżbiarski nie jest potrzebny. Sznurowadło powinno w gruncie rzeczy oddawać równie cenne usługi jak wahadełko, a komiksy nie gorsze niż talia tarota, gdyby tylko mieć „odpowiedniego ducha". W zasadzie może to być prawda. Amerykanin Ted Serios posługuje się wprawdzie przyrządem zwanym „Gismo" (prostą rurą z tektury), aby mocą ducha rzutować na nie naświetlony film obrazy; jednak naturalnie ten „parapsychologiczny katalizator" nie jest mu tak naprawdę potrzebny. Równie dobrze mógłby z niego zrezygnować albo stosować co innego (na przykład rozwiniętą rolkę papieru toaletowego). Tylko że bez jego „Gismo" nic się nie uda, ponieważ on jest o tym przekonany. Ted Serios ma „odpowiedniego ducha" właśnie tylko wtedy, gdy trzyma swój rulon z tektury. Dokładnie tę funkcję spełnia prawdopodobnie większość pomocy ezoteryczno-paranormalnookultystycznych. Nasz duch potrzebuje oparcia, a im bardziej konkretne, wiarygodne i wyrafinowane ono będzie, tym lepiej. Techniki ezoteryczne niewątpliwie dają takie oparcie. Różnią się tylko sposobem mobilizowania utajonych sił ludzkiego ducha. Tarot czyni to nawet dwojako: jego symbole stanowią „alfabet", którym podświadomość może „literować" informacje; równocześnie stymulują one podświadomość zawartą w nich siłą. Astrofizycy, lingwiści i matematycy pracują równie zaciekle, jak bez widocznych sukcesów nad opracowaniem tzw. Lincos (Lingua Cosmis), czyli symbolicznego języka do nawiązania kontaktu z istotami pozaziemskimi. Problem w tym, że język taki musi być jednocześnie swoim własnym metajęzykiem, to znaczy, musi sam siebie objaśniać, aby jego przesłanie było zrozumiałe. Jest to wprost niewykonalne przedsięwzięcie. Dla I-Cing i tarota trudność ta wydaje się nie istnieć. Być może ona istnieje jedynie w skrajnie racjonalnych mózgach. Komunikacja z kosmitami będzie prawdopodobnie możliwa tylko na płaszczyźnie chłodnej logiki; nasza podświadomość natomiast jest znacznie łatwiej dostępna. Dla osoby, która myśli w kategoriach przyczynowości, trudna do przyjęcia jest ewentualność, że przypadkowo wyciągnięte z potasowanej talii karty mogłyby coś naprawdę znaczyć. Tymczasem jednak przyczynowość ukradkiem zeszła ze sceny świata (tej nawet, na której są wystawiane tylko „sztuki naukowe"). Pozostaje jedynie -jak w fizyce kwantowej – „obserwator" (pytający) i wszechświat w żywym zwrotnym oddziaływaniu. W jaki sposób zadaje on swoje pytanie, to w końcu jego sprawa. Azjata myśli całościowo, zapomina o sobie i akceptuje przeciwieństwa jako należące do siebie pary. Człowiek zachodu traktuje samego siebie jak pępek wszechświata; ma personalistyczną wizję kosmosu, reprezentuje punkt widzenia albo-albo i wierzy w osobowego Boga. Kogo może jeszcze dziwić, że symbolika tarota jest bardziej egocentryczna i okrutna niż symbolika I-Cing? A jednocześnie przy bliższym przyjrzeniu się te różnice ulegają złagodzeniu. Co prawda I-Cing, jak się zdaje, udziela głównie wytwornych i mądrych rad, jak człowiek szlachetny może panować nad swoim losem i żyć w harmonii z prawami kosmosu , gdy tymczasem tarot jest pełen nie upiększonej bezwzględności; jednak to tylko pozory. Fatalne obrazy tarota (Wisielec, Śmierć, Diabeł, Wieża uderzona piorunem...) nie mają na celu obwieszczania nieuchronnych katastrof, ale wprawianie ducha w stan wzburzenia i odrywanie go od spraw codziennych. Za to inne motywy (Pustelnik, Hierofant...) kierują nasz wzrok wprost ku niebu. Dwa punkty wyjścia, jeden cel: zwrócenie się ku sprawom istotnym. Ponadto nie wolno przeoczyć faktu, że karty tarota przemawiają do naszego wnętrza za pomocą średniowiecznych ideogramów (stąd to wspomniane na wstępie zalecenie, by zająć się owym światem duchowym odległym od nas o setki lat w celu wprawienia się w nastrój odpowiedni do tarota). Jeśli tak będziemy rozumieć tarota - przytoczmy raz jeszcze Colina Wilsona - starając się pojąć wewnętrzną rzeczywistość jego symboli, to możemy go traktować jako bezpośredni zachodni odpowiednik I-Cing... Tak więc krąg się zamknął. I-Cing i tarot to prawdopodobnie dwa różne, ale nawzajem się uzupełniające podstawowe filary, na których opiera się cały gmach wyroczni (jeśli nawet wiele z nich jest starszych). Oba systemy omówiliśmy szczegółowo. Choć naturalnie wcale nie wszystko zostało powiedziane i mogą paść usprawiedliwione zarzuty, to udało nam się zapewne przybliżyć do ich zrozumienia. Tak więc pozostają nam jeszcze tylko wyrocznie świata.