Archiwum marzec 2009, strona 5


mar 15 2009 Wiedza o wszechświecie
Komentarze: 0

Niekiedy naukowcy sugerują mimo woli , że posiadamy dostęp do ogółu wiedzy o wszechświecie. Przykładem może być fragment pewnego listu Alberta Einsteina do francuskiego matematyka Jacquesa Hadamarda. Badał on proces twórczy u matematyków i poprosił Einsteina, aby ten wypowiedział się, o ile to możliwe, na temat własnego myślenia. Twórca teorii względności i zupełnie nowej wizji wszechświata potrafił poddać analizie także swoje własne procesy poznawcze. Einstein pisał między innymi: „Nie wydaje się, aby w procesach myślowych jakąkolwiek rolę odgrywały słowa czy język. Jednostkami psychicznymi, które wydają się służyć za elementy myśli, są niewątpliwie mniej lub bardziej jasne znaki i obrazy, które można świadomie reprodukować i kombinować. W moim przypadku wymienione elementy mają naturę wizualną, a niektóre także mięśniową". (Zapamiętajmy to ostatnie - uwaga autora.) Niemiecki psycholog Max Wertheimer w swojej książce Productive Thinking poświęca szczególną uwagę Einsteinowi. Wspomina pewną rozmowę, w której słynny fizyk dał wyraz swemu przekonaniu, że zawsze ma uczucie, „iż idzie w jakimś kierunku, w stronę czegoś konkretnego" . Wyłania się zatem następujący, fragmentaryczny obraz: Nasze mózgi, co bardzo prawdopodobne, wcale nie są tylko organicznymi komputerami, ale tajemniczymi mikroświatami, w których dzieje się więcej, niż śniło się szkolnej wiedzy. Nie wyłączając nagłego pojawiania się nieoczekiwanych, „obcych" treści, informacji i koncepcji. Dla wyjaśnienia wielu spraw nie wystarcza pięć zmysłów. Nauka snuje spekulacje - choć czyni to z wielką ostrożnością - na temat kolejnej siły podstawowej: albo nowej, piątej siły, albo jednej siły generalnej, obejmującej wszystkie inne. Wszystko to brzmi dość nieskładnie. Na razie. Może uda się powiązać luźne nici. Wyobraźmy sobie, że nasz umysł mógłby ewentualnie, wszystko jedno w jaki sposób, wchodzić z czymś w interakcję (z piątą siłą, wiedzą kosmiczną - nazwy są tu naprawdę nieistotne). Możliwe, że nie za każdym razem to zauważamy że wszystkimi konsekwencjami, czasem wcale nie zauważamy tego świadomie. Niekiedy jednak tak jest. W takich przypadkach np. automatycznie powstaje pieśń albo dochodzi do nagłego olśnienia. Mówimy wtedy o szóstym zmyśle, wiedzy spontanicznej albo telepatycznej, intuicji, natchnieniu... Niektórzy z nas rozpoznają (intuicyjnie albo przez uprawianie najróżniejszych specjalności) ukryty potencjał i starają się go zagospodarować. Na przykład za pomocą technik ezoterycznych. Zanim przejdziemy do ich omówienia, musimy jeszcze podeprzeć zasadnicze rusztowanie naszego rozumowania, i to już u samej podstawy: Jak w ogóle miałoby się realizować to wzajemne oddziaływanie między duchem a siłą kosmiczną (którą też trzeba dopiero zbadać)? Może drogą rezonansu. W fizyce pojęcie to oznacza drgania układu, wymuszone przez drgania zewnętrzne o częstotliwości równej lub bliskiej częstotliwości drgań własnych układu. Zjawisko to może występować w wielu odmianach: rezonans akustyczny w instrumentach muzycznych, rezonans elektromagnetyczny w odbiornikach radiowych itd. Może miniwszechświat zawarty w naszych własnych czaszkach w określonych warunkach wpada w rezonans z określonymi drganiami wielkiego wszechświata pełnego gwiazd i galaktyk, a więc jest w stanie coś stamtąd odbierać. Trudno to wykluczyć, ale co tam może być do odbioru? Może informacje - co już sugerowaliśmy. Może gdzieś w głębi atomów drzemią zaklęte informacje. Tajna siła przyrody i prefabrykowana wiedza, o której od tysięcy lat mówią mędrcy, myśliciele, filozofowie i ezoterycy jako o wiedzy kosmicznej, świadomości kosmicznej a która dzisiaj jest rozszczepiana na bity czy bajty. Jak to możliwe, aby wszechświat był przepojony wiedzą, tym na razie nie będziemy się zajmować która sprawia, że wszechświat jawi się ostatecznie raczej jako jedna tytaniczna myśl niż jako olbrzymie nagromadzenie promieniowania i materii. Na razie oszczędzimy sobie dogłębnych analiz i pozostaniemy przy suchych faktach. Suche fakty? Czy nie jest już zbytnim zuchwalstwem mówić o faktach w kontekście tych bardzo śmiałych rozważań? Przecież nie sposób znaleźć nawet naukowej poszlaki przemawiającej za istnieniem kosmicznego oceanu informacji, a cóż dopiero mówić o dowodach. A może jednak? Słynny neurofizjolog i badacz mózgu sir John Eccles sugeruje istnienie w przestrzeni i czasie formujących, kształtujących, a w każdym razie określających strukturę pól, które oddziałują na psychikę człowieka. Pisze on: Hipoteza neurofizjologiczna twierdzi, że „wola" modyfikuje określoną czasoprzestrzenią aktywność sieci neuronów przez oddziaływanie uwarunkowanych przez czasoprzestrzeń „pól wpływów". To oddziaływanie dochodzi do skutku przez jedyną w swoim rodzaju funkcję postrzegania aktywnej kory mózgowej. Z czasem stanie się jasne, że „wola" (albo „wpływ duchowy") sama wykazuje cechę pewnego rodzaju struktury przestrzenno-czasowej, która jej dopiero umożliwia taką ingerencję. Wkracza on tym samym -choć formułuje bardzo powściągliwie swoje myśli - na tereny, na których nakładają się na siebie psychologia i parapsychologia, graniczące z fizyką kwantową, koncepcją kitu kosmicznego i innymi egzotycznymi teoriami nowoczesnej fizyki. Teoriami, które - jeśli pójść konsekwentnie tropem rozumowania ich twórców - sprawiają, że wszechświat jawi się jako super-super-supermózg. Nasze skromne aparaty do myślenia zawierają wiedzę, dlaczego więc nie miałby jej zawierać „kosmiczny mózg", jeśli już zgodzimy się na takie wyobrażenie. Co prawda, jest ono niemal nie do podważenia, o tomożemy być spokojni. Tak więc możemy przyjąć bez emocji nawet śmiałą koncepcję rezonansu. Wychodzi jej naprzeciw mało znana specjalna dyscyplina psychologii, określana nazwą interakcjonizmu. Postuluje ona, że treści pamięciowe są rejestrowane sposobami niefizycznymi (de facto nikt nie ma pojęcia, jak one rzeczywiście są rejestrowane) i w rezultacie mogą przechodzić z osoby na osobę jak „rezerwuar pamięci" albo są powiązane ze sobą od mózgu do mózgu w przestrzeni i czasie, tworząc ogromny wspólny zasób. Nie wolno przemilczać faktu, że spekulacje te są dość śmiałe. Może i śmiałe, ale nie zuchwałe. Niestrudzeni badacze odkryli bowiem w ubiegłym dziesięcioleciu naturalną zasadę, która we frapujący sposób kojarzy się ze wspomnianymi wyobrażeniami. Nosi ona nazwę pola morfogenetycznego.

hjdbienek : :
Clipy 
mar 14 2009 Liza Minelli - Losing My Mind
Komentarze: 0

hjdbienek : :
Nauka 
mar 14 2009 What The Bleep ?! Down The Rabbit Hole 3/14...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
mar 14 2009 „Jak w górze, tak na dole"
Komentarze: 1

O co w tym wszystkim właściwie chodzi? To proste: astrologia przykładnie odzwierciedla zdanie „Jak w górze, tak na dole", a nowa fizyka ubrała je w szatę wzorów i teorii (jeśli nawet nie to akurat miała na celu). Może inne metody ezoteryczne, które - jak można przypuszczać - są w jakiś sposób ze sobą powiązane, pozwolą odkryć, dlaczego „w górze" jest tak jak „na dole"... Zanim nazwiemy je po imieniu, musimy wziąć niewielki rozbieg. Nowoczesna nauka zna cztery podstawowe siły (elektromagnetyczną, jądrową mocniejszą i słabszą oraz grawitację), które są (lub powinny być) odpowiedzialne za wszystko, co się dzieje we wszechświecie, nie wyłączając zjawisk przebiegających wewnątrz atomu. Gdy fizycy zawzięcie starają się stworzyć jednolitą teorię pola, którą Einstein rzekomo zabrał ze sobą do grobu, a która mogłaby z tych czterech sił podstawowych uczynić jedną, to ezoterycy (i niektórzy spośród naukowców) kroczą inną drogą. Poszukują oni piątej siły. Naukowcy uważają wprawdzie taką wersję raczej za rozwiązanie doraźne, przyznają jednak, że takie protezy stosuje się także w „normalnej" fizyce (np. wprowadzenie nieskończoności w równaniach). Od czasu do czasu zdarza się, że nagle nabierają realnych kształtów sztuczne, wyimaginowane wielkości, jak np. neutrino, którego istnienie zakładano, aby nadać nazwę deficytowi energii w przypadku słabego rozpadu jądrowego, a które dzisiaj ma swoje miejsce w szeregu cząstek elementarnych. Można tu dostrzec pewną paralelę między wyobrażeniem piątej siły, wykraczającej poza przyjęte cztery, a przysłowiowym szóstym zmysłem poza pięcioma normalnymi. Przyznajemy, że to tylko gra słów, ale jednak niezupełnie pozbawiona sensu. Trzeba się tylko zdobyć na odwagę wyznawania nieortodoksyjnych idei. Nasz mózg - a ściślej nasz umysł, gdyż to niekoniecznie to samo - jest tworem złożonym. Nikt nie rozumie, w jaki sposób funkcjonuje, a gdyby ktoś zechciał twierdzić, że mózg został zbadany, byłoby to tym samym, co mówienie o podboju kosmosu po wylądowaniu na Księżycu. Już sama tylko liczba możliwych połączeń między przeszło 100 miliardami komórek naszego aparatu do myślenia przewyższa o niebo całkowitą liczbę atomów we wszechświecie. Jednocześnie mózg rejestruje niewiarygodnie słabe bodźce (choć często są one przekazywane bezpośrednio do sfery podświadomości i wcale ich nie zauważamy -przynajmniej nie pierwszoplanowo). Szczególnie dobitnie dowodzi tego fakt, że ośrodki wzrokowe mózgu reagują już na jeden jedyny kwant światła. Równie wielkie wrażenie wywiera fakt, że ludzie są w stanie dalej myśleć bez przeszkód, mimo że ich mózg został podzielony, częściowo zniszczony albo na skutek najróżniejszych przyczyn całkowicie utracił zdolność funkcjonowania. Istnieje ogromna liczba opisów takich nie wyjaśnionych przypadków, a medycyna i biologia stoją (znowu) przed zagadką. Przyjmijmy teraz dalsze założenie, że nasze mózgi wykonują funkcje wymykające się naszej świadomości albo rejestrowane przez nią tylko bardzo mgliście. Pokazują to liczne osobliwe talenty - łączone wspólnymi określeniami, takimi jak ESP (extrasensory perception - postrzeganie pozazmysłowe), parapsychologia, zdolności okultystyczne itd. Nie dość na tym, fenomenom tego rodzaju nie da się już zaprzeczyć, jeśli nawet konsekwentnie podejmuje się takie próby. Powoli zarysowuje się myśl, że nasze zapoznane „supermózgi" odgrywają istotniejszą rolę w scenariuszu makro- i mikrokosmosu, niż pierwotnie sądzono. Jest ona bliska koncepcjom wiedzy ezoterycznej. Tu trzeba drążyć; chodzi o jeden z „szóstych zmysłów", który wykazuje jednoznacznie (także) cechy ezoteryczne. Mamy na uwadze wspomnianą już intuicję. Prezentuje ona stale naszej zdumionej świadomości całkowicie gotowe, dojrzałe i nierzadko bardzo złożone myśli, których procesy rozwojowe pozostają w ukryciu. Oczywiście istnieje mnóstwo teorii na temat nieświadomych procesów wszelkiego rodzaju, które nagle jako kompletna inspiracja wydostają się na powierzchnię (myśli). A jednak żadna z tych teorii nie jest do końca zadowalająca i nie może objaśnić wszystkiego. Naukowcy przyznają, że często wiemy więcej, niż powinniśmy. Ponieważ jednak wiemy o mózgu tyle co o powierzchni Jowisza - a więc niesłychanie mało - nie będziemy się mieszać do dyskusji nowoczesnych badaczy mózgu na temat, jak mogą przebiegać takie procesy. Wielka jest wprawdzie pokusa, by rozpatrzeć najróżniejsze „modele mózgu", ale nie posuniemy się w ten sposób do przodu na naszej drodze. Trzymajmy się stwierdzenia, że w naszych głowach dzieją się niezbadane rzeczy. I że być może mamy dostęp do informacji „z zewnątrz". Jaka jest ich natura, tym na razie nie będziemy się zajmować. Teraz niech wystarczy skonstatowanie, że one istnieją. Pokażemy to na podstawie dwóch znamiennych przykładów wybranych spośród wielu. Rafael informował, że widział oczami duszy swój nieśmiertelny obraz Madonny sykstyńskiej ze wszystkimi szczegółami, zanim przystąpił do pracy, i że namalował swoją inspirację. Jeszcze dziwniejsza jest historia Battle Hymn of the Republic, owej porywającej pieśni, która zdaniem Abrahama Lincolna uratowała Unię (stany Północy). Ten zapewne najsłynniejszy prezydent USA nie mógł powstrzymać łez, słysząc ją po raz pierwszy. Okoliczności powstania pieśni były nie mniej dramatyczne niż jej słowa, które już wkrótce miały się znaleźć na ustach setek tysięcy żołnierzy armii Północy. W nocy 18 listopada 1861 r., kiedy wydawało się, że szala zwycięstwa w amerykańskiej wojnie domowej nieuchronnie przechyli się na stronę Konfederatów (stanów Południa), Julia Ward Howe nieoczekiwanie zbudziła się z głębokiego snu. Poprzedniego wieczora obserwowała przez okno znanego hotelu Willard w Waszyngtonie nie kończące się kolumny ciężko pobitych oddziałów Północy. Przygnębiona i zmęczona długą jazdą pociągiem z Bostonu padła na łóżko. I oto na krótko przed świtem zbudziła się przy biurku w pokoju hotelowym. Nie pamiętała, kiedy wstała z łóżka, a to, co robiła przy biurku, najwidoczniej już od jakiegoś czasu, było dla niej kompletnym zaskoczeniem - pisała. Nie rozumiała treści zapisywanych słów, ale układały się one w rymy. Było to dziwne, bo rymowanie zawsze przychodziło jej z trudem, całkiem inaczej niż w tej chwili. Jej pióro ślizgało się po papierze, słabo widocznym w półmroku, niczym zdalnie sterowane. Po spisaniu zagadkowego wiersza - czy cokolwiek to było - osłabiona kobieta znowu padła całkiem wyczerpana na łóżko. Kiedy późnym przedpołudniem odzyskała przytomność umysłu, odkryła swoje nocne dzieło. Był to wiersz, dzięki któremu jej nazwisko miało przejść do historii. Oczywiście, nie mogła o tym wiedzieć. Choć prawie nie była w stanie wyobrazić sobie, że sama napisała ten wiersz, to jednak tak jej się spodobał, że posłała go do miesięcznika „Atlantic Monthly". Utwór wydrukowano w numerze z lutego 1862 r. za honorarium w wysokości czterech dolarów. Jak się okazało, Battle Hymn of the Republic pani Howe trafił dokładnie w swój właściwy czas i miejsce (próżno dociekać, czy zrządził to przypadek, czy coś innego ). W każdym razie wiersz ten do tego stopnia zafascynował pewnego czytelnika, że miał go przy sobie, kiedy dostał się do niewoli w Winchester i przewieziono go do szpitala polowego dla jeńców w Libby. Czytelnikiem tym był kapelan Charles McCabe ze 112 regimentu ochotników z Ohio. Intuicyjnie (!) zorientował się, że ten wiersz to wprost na miarę skrojony tekst do melodii John Brown 's Body, o wiele bardziej porywający od jej pierwotnego tekstu. Zaśpiewał Battle Hymn swoim towarzyszom, którzy z entuzjazmem przyłączyli się do śpiewu, aż drżały kraty w oknach. Po zwolnieniu z niewoli kapelan McCabe opowiadał w pewnym teatrze swoje przeżycia i wspomniał o pieśni, która tak zachwyciła jego i jego towarzyszy. Kiedy ją zaintonował, nagle zaczęli śpiewać wszyscy widzowie. Obecny w teatrze prezydent Lincoln zerwał się z miejsca ze łzami w oczach i prosił, aby ją jeszcze raz zaśpiewać. W ten sposób nieśmiertelne słowa: I have seen Him in the watchfires of a hundred circling camps... Glory, glory, halleluja - His truth goes marching on..., stały się częścią historii Stanów Zjednoczonych Ameryki, a w rezultacie i świata. Jeszcze w 1910 r., mając 91 lat, Julia Ward Howe upierała się, że nie ona jest autorką tych słynnych słów. „One się same napisały" - twierdziła, a chyba to najlepiej wiedziała. Zaskakujące - prawda? W przeciwieństwie do przypadku Rafaela, mamy tu do czynienia ze skanalizowaniem informacji, wiedzy - czy jakkolwiek jeszcze zechcemy to nazwać - która dla odbiorcy jest w pewnym sensie obca. Trochę to przypomina sprawę znanych materiałów Seta, a jednak niezupełnie. Wydaje się, że duch pani Howe połączył się z jakimś (w przeciwieństwie do Seta biernym) źródłem informacji, które miało na podorędziu Battle Hymn of the Republic. Dlaczego stało się to akurat wtedy, gdy było najbardziej potrzeba, to na razie inna sprawa. Po raz pierwszy jednak natrafiamy w tej sprawie na coś w rodzaju bezpośredniego przewodu łączącego nas z wiedzą kosmiczną (która w przekonaniu starożytnych filozofów i mędrców Dalekiego Wschodu istniała zawsze). Jest to koncepcja, do której dziś dopełzają najróżniejsze dyscypliny naukowe z przeróżnych punktów wyjścia (doprawdy trudno to nazwać dochodzeniem).

hjdbienek : :
Clipy 
mar 13 2009 Kantpol teledysk E.Kluczniok
Komentarze: 0

hjdbienek : :
Nauka 
mar 13 2009 What The Bleep ?! Down The Rabbit Hole 2/14...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
mar 13 2009 Rozwijające eksperymenty myślowe - element...
Komentarze: 0

Choć zabrzmi to dziwnie, zachowanie zwyczajnych owiec angielskich może być przejawem działania ukrytej, ze wszech miar ezoterycznej siły podstawowej, do której poznania chcemy się ostrożnie przybliżyć. W Wielkiej Brytanii przed bramami w ogrodzeniach pastwisk leżą kraty z metalowymi rolkami. Nie stanowią one przeszkody dla ruchu pojazdów rolniczych, ponieważ można po nich bez trudu przejechać; natomiast owce nie wydostają się na zewnątrz, ponieważ nie lubią chodzić po rolkach. Zasada ta przez wiele lat funkcjonowała w najlepsze ku pożytkowi hodowców owiec oraz producentów krat i metalowych rolek. Było tak do momentu, w którym jedna z owiec wpadła na pomysł - jak na owcę doprawdy odkrywczy - aby położyć się i przetoczyć po kracie. Krótko potem zaczęło się dziać coś dziwnego: we wszystkich okolicach Wysp Brytyjskich inne owce wpadły na ten sam pomysł. Zaczęła się prawdziwa masowa ucieczka. To, co dla tych trawożerców jeszcze poprzedniego dnia stanowiło nieprzekraczalną barierę, straciło swoją odstraszającą moc. Owce toczyły się i toczyły. A niech im tam będzie na zdrowie; ale gdzie tu związek z wiedzą ezoteryczną? Wyniknie on niemal automatycznie, kiedy będziemy kontynuować podstawowe poprzednie rozważania. Jeśli potraktować wiedzę ezoteryczną jako „środek transportu" ku nowym odkryciom i ku lepszej samorealizacji, to ezoteryczne teorie i techniki można uznać za dźwignię zmiany biegów, drążek sterowy itd. naszego wyimaginowanego pojazdu. Za sterami zasiada jednak duch ludzki. On jest najbardziej witalną częścią tej całości, bez niego nawet najbardziej skomplikowana budowla myśli ezoterycznej pozostanie powłoką bez krwi. Aby zrozumieć istotę wiedzy ezoterycznej, trzeba zaakceptować zasadę, że nie można jej rozpatrywać abstrakcyjnie, w oderwaniu od ludzi, którzy się nią posługują. Gdyż zastosowanie należy do wiedzy ezoterycznej samej w sobie. Ta zasada wcale nie jest tak wyjątkowa. Abstrakcyjna nauka naszych czasów także przyjmuje niewzruszenie założenie, że eksperyment bez eksperymentatora (posiadającego ducha) jest bez sensu albo też, że eksperymentator współdziała w powstawaniu rezultatu eksperymentu. Do wiedzy ezoterycznej odnosi się to w równej mierze. Już astrologia pokazuje, jak to trzeba rozumieć: rysunek horoskopu sam w sobie jest interesującą grafiką; jednak dopiero w ręku doświadczonego astrologa staje się precyzyjnym instrumentem. Roli tego czynnika ludzkiego nie zmienia także wydobywanie na jaw ukrytych zasad natury. Trudno więc odmówić sensu spekulacjom, czy np. synchroniczność mogłaby stanowić nieznaną i trudno zrozumiałą bazę astrologii. Dzięki nim zainteresowani teorią zyskują impulsy do nowych przemyśleń, praktycy mogą zostać zachęceni do eksperymentowania, a zwolennicy i przeciwnicy astrologii otrzymają nową amunicję „innego kalibru". Niezależnie od wszystkiego, sednem sprawy, czynnikiem decydującym i napędem jest i pozostanie człowiek. Bez jego udziału - który musi oznaczać coś więcej niż tylko zrytualizowane wypełnianie instrukcji -nic się nie uda. Ta myśl przenika wszystkie sfery wiedzy ezoterycznej. Jeśli raz ją przyjmiemy, to w trakcie zapoznawania się z treścią tej książki zrodzi się wizja świata, która prezentuje to, co zbadane, i co nie zbadane („to, co serio" i „fantastyczne") już nie jako nieubłaganych wrogów, ale różniących się od siebie partnerów. Taka wizja świata prawdopodobnie o wiele bardziej odpowiadałaby dwulicowej naturze rzeczywistości niż sztuczny podział na naukowców i filozofów, który, co dziwne, traktuje się jeszcze w dodatku jako postęp. Jak będziemy się przybliżać do takiej wizji świata? Krok po kroku. Zajrzeliśmy na razie w karty astrologii i poznaliśmy przy tej okazji teorię synchroniczności. Pozwala ona snuć przypuszczenia, na jakiej zasadzie może się sprawdzać horoskop. Po dokładnym przyjrzeniu się jednak stwierdzamy, że to, czego się dotąd dowiedzieliśmy, nie jest jeszcze zbyt imponujące. Mimo wszelkich teorii i nawet przy należnym uwzględnieniu eksperymentalnego dowodu Alaina Aspecta - sensacyjnego przynajmniej w kręgach naukowców - że wszystko jest ze wszystkim związane, sprawa pozostaje nadal dość nieokreślona i nieuchwytna. Wielu aspektów wiedzy ezoterycznej dotychczas nawet nie musnęliśmy. Tak się przynajmniej wydaje. Co najwyżej zyskujemy wyobrażenie o niejasnej teorii, która może być podstawą horoskopów (i astrologii), ale to już wszystko. W gruncie rzeczy i bez tego było cały czas wiadomo, że intuicja decyduje o tym, który spośród astrologów odnosi sukcesy (jeśli nawet i to także było wiadomo tylko „czysto intuicyjnie"...). Czy trafiliśmy więc z powrotem do punktu wyjścia? Tak nie jest. Odsłoniliśmy wierzchołek zasypanej piramidy myśli ezoterycznej i stwierdziliśmy brak sprzeczności z prawami natury. Wyśmienicie - ale co teraz? Wszystko jeszcze w gruncie rzeczy jest bardzo niejasne. Zarówno synchroniczność, jak powiązanie przez podobieństwo nie mają uchwytnej formy. Szukajmy więc dalej, a konkretnie, przyjrzyjmy się z bliska technikom ezoterycznym, na przykładzie których można by się dowiedzieć, czy istnieją jeszcze głębsze, bardziej elementarne i uniwersalne zasady. Zasady, które stanowią podłoże nawet tak metafizycznych koncepcji jak synchroniczność czy aspekt Aspecta.

hjdbienek : :
Clipy 
mar 12 2009 Celine Dion -Think Twice
Komentarze: 0

hjdbienek : :
Nauka 
mar 12 2009 What The Bleep ?! Down The Rabbit Hole 1/14...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
mar 12 2009 Wyrafinowane Instrumentarium
Komentarze: 0

Tutaj rozważymy wiedzę ezoteryczną - nie tylko astrologię - w zwierciadle nauki i zetkniemy się z interesującymi koncepcjami nowej fizyki, które są bardziej fantastyczne od magii. Synchroniczność i prawo serii będą tam przedstawione raz jeszcze pod innym, poszerzonym kątem widzenia. Na razie powiemy tylko tyle: W 1964 r. fizyk John S. Bell wystąpił z teorią „kosmicznego kitu". Przyjmował przy tym za punkt wyjścia myślowy eksperyment Alberta Einsteina, Nathana Rosena i Borysa Podolskiego (zwany eksperymentem E-P-R), zakładający istnienie szybszej od światła, bezprzyczynowej i niczym nie ograniczonej łączności wszystkich cząstek elementarnych (a więc także większych obiektów i procesów). Istnienie takiej ukrytej sieci powiązań musiałoby wprawdzie rozsadzić obraz kosmosu, usunęłoby jednak równocześnie niewygodne sprzeczności (zwłaszcza po prostu wypierany ze świadomości paradoks statystyczny, który kwestionuje samodzielne istnienie izolowanych jednostek - od cząstek elementarnych przez cząsteczki gazów aż do kolumn samochodów i galaktyk; nikt bowiem nie umie powiedzieć, skąd poszczególne cząstki „wiedzą", kiedy i gdzie powinny się znaleźć, aby jako całość ujawnić zachowanie statystyczne). To, co przez dziesiątki lat stanowiło przedmiot sporu między najróżniejszymi dyscyplinami fizyki teoretycznej i praktycznej, mogło w 1982 r. zyskać jednoznaczny dowód doświadczalny, przeprowadzony przez francuskiego fizyka Alaina Aspecta wspólnie z J. Dalibardem i G. Rogersem. Mówi się odtąd o „aspekcie Aspecta", który jednoczy przestrzeń i czas, wszystko z wszystkim w nierozerwalną, harmonijną całość o bardzo głębokich powiązaniach. Naukowcy spojrzeli odtąd na wszechświat inaczej -ezoterycy widzieli go takim zawsze... Co właściwie daje nam ta wiedza? W porządku, najbardziej egzotyczne koncepcje nowoczesnej fizyki doprowadziły do sformułowania zasad - czy jakkolwiek zechcemy to nazwać - które mogłyby wydobyć astrologię (i inne nauki ezoteryczne) z kąta, do którego wygnano sztuki magiczne. No i co z tego? Czy przez to łatwiej zostać dobrym astrologiem? Na pewno nie. Podstawą jest na pewno co najmniej minimum zdolności. Podobnie jak w przypadku wszystkich innych sztuk. Ale wspomniane uzdolnienie (a przeważnie posiada je w jakiejś mierze każdy, kto się czymś interesuje) może jak wszelkie inne być wspomagane albo tłumione. Dla astrologa sprzyjająca jest na pewno jak najszersza baza zrozumienia i akceptacji. Kto rysuje horoskopy jak maszyna, ten może i jest dobrym rzemieślnikiem-ezoterykiem, ale właśnie w tej dziedzinie potrzeba o wiele, wiele więcej. Oczywiście, musieliśmy przeorać podstawy sporządzania jednego z najważniejszych typów horoskopów, aby przyswoić sobie elementarne procedury. Do rysowania horoskopów to jeszcze nie całkiem wystarcza, ale można już zaczynać pracę. Przy wykorzystaniu innych dzieł fachowych czysta technika wkrótce nie będzie już stanowić problemu. I tak zresztą prace wstępne wykonują kieszonkowe kalkulatory albo programy komputerowe. Była to, jak wspomnieliśmy, szkoła podstawowa. Początek został zrobiony. Albowiem gotowy formularz horoskopu to tylko początek. Trudny etap dopiero nastąpi i powyższe wywody miały być przygotowaniem do niego. Jak to? Czyż nie wystarcza się zdecydować na jedną szkołę astrologiczną, jeden typ horoskopu, jedną interpretację? W zasadzie tak, ale nie powinno się nigdy tracić orientacji w całości zagadnienia, aby ująć kwestię prowokacyjnie. Astrologia jest -trzeba było do tego dojść własną pracą - sztuką wprawdzie ezoteryczną, ale nie sprzeciwiającą się naturze. Odzwierciedla ona w gruncie rzeczy niepojęte wydarzenia kosmiczne, ale także rozgrywające się wewnątrz atomów w naszych mózgach (albo w naszym duchu, jeśli ktoś woli nie wyrażać się tak materialistycznie). Procesy, które u zarania ludzkości mogliśmy jeszcze postrzegać bezpośrednio, ale już od tysięcy lat nie jesteśmy do tego zdolni. Chyba że mamy „wehikuł" do ich aktywizacji, coś w rodzaju „szczudeł" (co prawda to określenie bardzo niedoskonałe). W każdym razie najwidoczniej astrologia - podobnie jak inne dyscypliny wiedzy ezoterycznej - jest takim środkiem pomocniczym. Posługując się nim, można jednocześnie zaglądać w ciemną otchłań czasu i przestrzeni oraz w ukryte sfery własnej jaźni. Zawsze jednak powinno się zachowywać otwartość. Kto stanie się zaprzysięgłym zwolennikiem jednego systemu, ten może odnosić sukcesy - a nawet prawdopodobnie będzie je odnosił, jeśli rzeczywiście trafił na swój system. My nie jesteśmy w takim położeniu. Dla nas na razie nie istnieje jeden określony system, wszystko jest jeszcze otwarte i płynne, zanim się zdecydujemy na wybór. Wtedy „nasz" system nagle okaże się tym, który faktycznie się sprawdza. Skojarzenia z hipotezą obserwatora fizyki kwantowej, która dopiero przez obserwację wydobywa i umacnia określoną rzeczywistość spośród całego szeregu prawdopodobnych, nie są ani przypadkowe, ani nie zamierzone. Z tego względu również różnice zdań w obrębie astrologii są właściwie bez sensu. Symbole mają rzeczywistość właśnie subiektywną i w tych granicach oddziałują całkowicie realnie. Dlatego jest możliwe, że stwierdzenia astrologii znajdują potwierdzenie w statystyce mimo stosowania najróżniejszych systemów. W ostatecznej instancji to człowiek jest decydującym czynnikiem sprawczym w technikach ezoterycznych - i nie tylko tam. Dr Brian Josephson, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie mechaniki kwantowej i wynalazca rewolucyjnych złączy Josephsona, na początku lat sześćdziesiątych badał osobliwy fenomen. Chodziło o to, że europejscy i amerykańscy fizycy prowadzący doświadczenia dotyczące zachowania się cząstek elementarnych mimo całkowicie identycznych warunków doświadczeń regularnie dochodzili do diametralnie przeciwstawnych wyników. Było to po prostu niemożliwe, a jednak się zdarzało. Dr Josephson ostatecznie doszedł do wniosku, że wykluczające się nawzajem wyniki testów są rezultatem przeciwstawnych oczekiwań amerykańskich i europejskich naukowców. Nie udało się dowieść, że nie ma racji. Tak więc wygląda niezniszczalna prawda „świata samego w sobie", którą można zmierzyć i zważyć. Otóż właśnie nie można. Z tego punktu widzenia nie można również obalić pierwszego naukowego studium o astrologii przez choćby nie wiedzieć ile późniejszych prac o przeciwnej wymowie. Jego autorem był C. G. Jung, który nie chciał poprzestać na pięknej teorii. Zbadał on horoskopy urodzeniowe 180 par małżeńskich i odkrył wiele charakterystycznych prawidłowości co do wzajemnych oddziaływań pozycji planet, aspektów, ascendentów itd. Nie mógł ich wyjaśnić „normalny" przypadek, podobnie zresztą jak wyników innych badań, świadczących o ponadprzeciętnym braku trafności treści horoskopów. Także takie permanentne błędy nie są „normalne". (W parapsychologii funkcjonuje nawet pojęcie braku zdolności paranormalnych - PSI-missing- kiedy testowana osoba osiąga szczególnie słabe wyniki w odgadywaniu np. zakrytych kart.) Krótko mówiąc, wszystko, co odbiega od statystycznego rozkładu, sygnalizuje istnienie paranormalnej komponenty. Niech każdy sam wyciągnie wnioski, co może być przyczyną, że określony astrolog szczególnie konsekwentnie chybia celu (być może jednak nie znalazł jeszcze swojego systemu...). Podsumujmy więc: Nie można generalnie powiedzieć, który system astrologiczny jest „prawdziwy", czy powinno się przywiązywać szczególną wagę do węzłów księżycowych, domów kątowych, następujących czy upadających, jakie właściwości należy konkretnie przypisać poszczególnym planetom i domom, czy o określonej interpretacji powinny decydować kwadratury, szczęśliwe punkty, tranzyty czy jeszcze może co innego. Paleta możliwości jest szeroka. I jak z każdej palety trzeba najpierw wybrać z niej to, co nam odpowiada. Dopiero wtedy można mieć sukcesy w pracy. Jeśli dokona się niewłaściwego wyboru, stanie się ona udręką. Astrologia nie jest małą tabliczką mnożenia, ale równie wielowarstwowym co wyrafinowanym instrumentarium, którym trzeba się posługiwać z wyczuciem - i intuicyjnie. Inaczej pojawią się fałszywe tony. Dlatego najpierw powinniśmy się wsłuchać we własne wnętrze. Na wykładzie o astrologii usłyszałem raz zdanie, które prawdopodobnie więcej mówi o istocie tej prastarej sztuki niż wiele grubych ksiąg. Wykładowca powiedział: „Jestem astrologiem już od dwudziestu lat i dopiero teraz nagle uświadomiłem sobie wyzwanie, które kryją w sobie sekstyle. Po prostu to odkryłem!" Zdanie to, wyrwane z kontekstu, jest banalne i niejasne i wcale nie przekonuje. Jeśli jednak przyjąć pozbawione uprzedzeń podejście do astrologii, to równie spontanicznie zrozumiemy, że człowiek ten po dwudziestu latach znalazł kolejny element swojego systemu. O ile mi wiadomo, odnosił on wiele sukcesów jako astrolog i jest tak nadal (być może nawet odnosi ich teraz więcej niż przedtem). Sądzę zatem, że wyrobiliśmy sobie wstępnie pojęcie, czym może być astrologia, niezależnie od tego, czy jest ona europejska, indyjska czy chińska, czy odnosi się do ciał niebieskich, drzew czy czegoś innego, oraz według której spośród najróżniejszych szkół jest zorientowana. Możemy teraz przystąpić do włączenia w budowlę wiedzy ezoterycznej kolejnych elementów...

hjdbienek : :