Archiwum marzec 2009, strona 8


mar 05 2009 Czy to sprawiedliwe?
Komentarze: 0

Istnieją takie nauki ezoteryczne, na temat których „poważni" badacze są przynajmniej gotowi podjąć dyskusję. Należy do nich alchemia, której z tego względu poświęciliśmy uwagę w rozdziale wstępnym. Astrologia raczej nie może liczyć na taką przychylność. Ilekroć staje się ona tematem rozmowy, dyskusję natychmiast tłumi się w zarodku przy użyciu takich argumentów, jak: „Czy może istnieć tylko dwanaście typów ludzi i ich losów?", „W jaki sposób jakaś planeta może oddziaływać na los jednostki?", „Słońce nie jest planetą" itd. Podobne reakcje nabrały już niemal cech odruchu warunkowego i wskutek tego np. między astronomami a astrologami prawie nigdy nie dochodzi do wymiany poglądów. Ten stan rzeczy ma różnorodne przyczyny. Barierą jest z pewnością bardzo niewielkie zainteresowanie astrologów mechaniką nieba i z kolei równie skromne zainteresowanie astronomów mechanizmami losu. W ten sposób doszło do usztywnienia stanowisk, odkąd istniejąca w czasach starożytnych jedność astronomii i astrologii skończyła się i wyodrębniły się obecnie istniejące dyscypliny. Dziś astrologia w większym lub mniejszym stopniu jest sprawą wiary, gdy nikt nie chce - ani nie może - podawać w wątpliwość merytorycznej poprawności astronomii, a ostatnio także astrofizyki. Wprawdzie także astrofizyka w tej czy innej kwestii ma trudności z udzieleniem ścisłej odpowiedzi (np. co do kwazarów, czarnych dziur, gęstości materii we wszechświecie, natury grawitacji itd.), jednak nie obniża to jej rangi jako nauki ścisłej. I to całkowicie słusznie. Astrologia jest tu niewątpliwie w gorszej sytuacji. Na arenie matematyki i praw natury astrologia ustępuje swemu naukowemu przeciwnikowi o kilka klas wagowych, co sprawia, że kiedy dochodzi do starć, często wędruje do narożnika. Właściwie dlaczego? Czy dlatego, że astrologia jest w swej najgłębszej istocie sztuką intuicji? Nie to jest rzeczywistą przyczyną świętej naukowej zaciekłości, z jaką stale przypuszcza się ataki na astrologów i ich zwolenników. Ostatecznie także w przypadku uznanych dyscyplin nauki intuicja odgrywa pewną rolę. Tak np. przygotowanie zawodowe dobrego lekarza pomaga mu w niektórych przypadkach intuicyjnie postawić diagnozę, po czym staje on przed zadaniem (interpretacyjnym) dokonania właściwego wyboru z palety możliwych metod terapeutycznych i medykamentów. Gdyby tak nie było, to wystarczyłoby mieć w domu jedynie „książkę lekarską" i moglibyśmy bez trudu leczyć się sami. Praktyka pokazuje uniwersalną doniosłość intuicji, wyczucia, czy jakkolwiek zechcemy to nazwać. Istnieją specjaliści stawiający tak często albo też tak rzadko trafne diagnozy, że nie można tego tłumaczyć tylko i wyłącznie posiadanym know-how. To samo dotyczy astrologów, przy czym oczywiście w najmniejszej nawet mierze nie mamy zamiaru stawiać astrologii i medycyny na jednej płaszczyźnie. Bynajmniej, chodziło nam tylko o próbę przedstawienia pewnej analogii, która - jak to zwykle bywa -bardzo kuleje. Cóż więc sprawiło, że astrologia stała się skałą przekonania wystającą z rozszalałego morza ataków? Ataki te byłyby usprawiedliwione i zrozumiałe, gdyby astrologia de facto rościła sobie takie pretensje, jak horoskopy zamieszczane w pismach. Tak jednak nie jest. Nic bowiem nie jest jej bardziej obce niż wskazywanie najkrótszej drogi do szczęścia w miłości, ostrzeganie przed otwartymi pokrywami studzienek kanalizacyjnych czy ogłaszanie, że poszczególne osoby podlegają bezpośredniemu wpływowi Jowisza, Plutona albo innego skupiska materii w gwiezdnych przestworzach. Astrologia funkcjonuje na zupełnie innej zasadzie. Trzeba się jednak zająć nią poważnie, aby ustrzec się błędów, które - przyznajmy - są trudne do uniknięcia. Czyni tak bardzo niewielu i nie jest to - również przyznajmy - wcale takie łatwe. O wiele łatwiejsze jest potępianie wszystkiego w czambuł. Jest oczywiste, że cały skomplikowany system nie daje się łatwo jednoznacznie określić. W końcu także np. całej kultury polskiej nie dałoby się scharakteryzować jedną definicją. W przypadku astrologii aż nazbyt często używa się jednej definicji: bujda. Czy to sprawiedliwe? Nie sądzę. Było zresztą też dostatecznie wielu wyśmiewanych naukowców. Zarówno wielki chemik francuski Lavoisier (1743-1794), którego słuszne wyjaśnienie procesów utleniania zostało uznane za urojenie, jak Robert Koch (1843-1910), którego słynny kolega, Rudolf Virchow, zwalczał do tego stopnia, że nie zawahał się zjeść chleba posmarowanego bakteriami wąglika, aby dowieść, że nie istnieją postulowane przez Kocha „małe zwierzęta" (bakterie) - wszyscy oni mogliby niejedno powiedzieć na temat przesądów. Nie chcemy przez to oczywiście sugerować, że astrologia znajduje się na progu, poza którym stanie się możliwe jej naukowe udowodnienie. Taka ambicja jest jej w gruncie rzeczy obca - i zapewne nie dałoby się jej naprawdę zrealizować. Już choćby z tego względu, że byłoby to przeciwne istocie astrologii. Nie jest ona bowiem ani paranauką, ani namiastką nauki, ale reprezentuje inny punkt widzenia - właśnie ezoteryczny. Niezależnie od tego można się nawet doszukać całkowicie naukowych argumentów na poparcie zasad astrologii. Jest znamienne, że szukają ich prawie wyłącznie naukowcy. Jednym z nich jest dr Percy Seymour - pokazowy przykład przeciwnika astrologii, który się przedzierzgnął w jej rzecznika. Dr Seymour jest Principal Lecturer in Astronomy na politechnice w Plymouth i dyrektorem William Day Planetarium. W 1984 r. trafił on na pierwsze strony prasy światowej dzięki swojej rekonstrukcji układu ciał niebieskich, widocznego nad Betlejem w noc narodzenia Chrystusa. W trakcie pracy w charakterze Senior Planetarium Lecturer w planetarium Greenwich, które powstało L. Old Royal Observatorium, rozwijał swoje idee o pochodzeniu astronomii i astrologii. Ten fizyk i astronom, który opracował ważną teorię pola magnetycznego Drogi Mlecznej, początkowo nie był entuzjastą „wróżenia z gwiazd". Wręcz przeciwnie. A jednak dzisiaj wygłasza ważne referaty - na kongresach astrologicznych. Jak do tego doszło?

hjdbienek : :
Clipy 
mar 04 2009 Michael Jackson *BAD* - You can never make...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
mar 04 2009 bogowie new age [cz8]
Komentarze: 0

hjdbienek : :
mar 04 2009 Astrologia
Komentarze: 0

Rodzi się dziecko. Dla jego rodziców oznacza to spełnienie największego pragnienia ich życia. Pióro nie zdoła opisać ich uczucia szczęścia, gdy mały człowiek otwiera oczy, wydaje pierwszy okrzyk albo instynktownie chwyta dużą rękę dorosłego. Potem jednak zdarza się czasem, że jak grom z jasnego nieba spada nieszczęście: młode życie gaśnie, ledwie się zaczęło. Niespodziewanie, nieubłaganie i bezlitośnie. Potem nic już nie jest takie samo jak przedtem. Medycyna zna przyczynę takich nagłych zgonów. Jest nią choroba określana jako ROS = Respiratory Distress Symptom -postnatalne porażenie oddechowe, która powoduje śmierć w ciągu pierwszych trzech godzin po urodzeniu. Nie ma natomiast lekarstwa na nią ani sposobów jej zapobiegania. Nie można wcześniej rozpoznać podatności na RDS, bo zagrożone noworodki nie różnią się niczym od pozostałych. Przeważnie już w momencie, w którym lekarze spostrzegają, że z dzieckiem „coś jest nie tak", ratunek jest spóźniony. Większość par pragnących mieć dziecko chciałaby, niczym tonący, chwycić się choćby brzytwy, aby zapobiec tej strasznej groźbie. Jednak, jak się zdaje, medycyna nie widzi takiej możliwości. Jest wszakże taka dziedzina wiedzy (której klasyczna nauka na ogół nie chce nawet przyjąć do wiadomości, nie wspominając już o przyznawaniu jej kompetencji w rozwiązywaniu problemów medycznych), w obrębie której odkryto zdumiewające prawidłowości w związku z ROS. Mamy na myśli astrologię, uznaną za temat tabu. Na podstawie dokumentacji 24 000 urodzeń, zebranej w północno-wschodnich stanach USA w 1977 r, zespół badawczy pod kierownictwem Larry'ego MicheIsona starał się dociec, czy metodami astrologii udałoby się wykryć prenatalnie w tej liczbie dzieci jakieś charakterystyczne cechy u 122 niemowląt, które zmarły na RDS. Najpierw przeprowadzono studia pilotażowe, a następnie - dla pewności - powtórzono badania. Przy użyciu komputerów przeanalizowano tysiące parametrów astrologicznych dla 122 ofiar RDS i 145 zdrowych noworodków. Wszystkie te dzieci pochodziły z tego samego terenu, dzięki czemu podstawowe warunki były w przybliżeniu identyczne. Z początku nieunikniona wydawała się kolejna kompromitacja astrologii, albowiem pod względem miesiąca, dnia czy minuty urodzenia niemowlęta zmarłe na RDS niczym się nie różniły od dzieci z grupy kontrolnej. Inaczej już było ze znakami zodiaku, gdzie występowały znamienne prawidłowości: na przykład znacznie więcej niemowląt chorych na RDS rodziło się pod znakiem Wodnika niż Lwa. W sumie badacze wyodrębnili 18 parametrów astrologicznych, które wydawały się znaczące dla ewentualnego prognozowania ROS. Spośród nich z kolei 11 dawało podstawy do przypuszczeń, że mają one szczególną wagę. Specjalnie obmyślona procedura analityczna miała posłużyć do oceny tych jedenastu parametrów pod kątem ich przydatności prognostycznej. Uzyskane rezultaty ujęto w tabelę, którą można było zweryfikować praktycznie. Wyłonił się następujący obraz: w grupie kontrolnej 145 zdrowych niemowląt metoda astrologiczna pozwalała przewidzieć w 64 procentach, że urodzą się zdrowe, natomiast w grupie dzieci zmarłych na ROS dokładność ich identyfikacji na podstawie horoskopu wynosiła 74 procent (!) W sumie odsetek trafnych prognoz sięgał 69 procent, co znacznie przekracza odsetek, którego należałoby oczekiwać na podstawie przypadkowego prawdopodobieństwa. Psychologowie Hans Jiirgen Eysenck i David Nias, którzy zajmowali się wynikami tych analiz, uważają wprawdzie, że nawet tak wyrafinowana strategia nie wyklucza możliwości błędu, ale że może to jednak mieć duże znaczenie dla praktyki lekarskiej. Wyniki, jakie uzyskali Larry Michelson i jego koledzy, zdaniem profesora Eysencka i docenta Niasa, zasługują na uwagę. Gdyby istotnie udało się tą drogą zawczasu wykryć tak znaczny odsetek niemowląt z grupy ryzyka RDS, to dla osiągnięcia takiego celu warto zaakceptować cenę nieortodoksyjnego podejścia do pewnych elementów ryzyka. Dla wszystkich, którzy mają już pewne doświadczenie w astrologii albo zechcą się nią zainteresować, podajemy poniżej wspomnianą tabelę zawierającą jedenaście parametrów astrologicznych. Im więcej punktów procentowych widnieje w kolumnie z prawej strony tabeli, tym większe prawdopodobieństwo, że wiąże się z tym podatność na ROS. Obie ostatnie pozycje z wynikiem ujemnym mają znaczenie odwrotne: pozwalają wnioskować o braku podatności na ROS. Aspekt Księżyca do połowy sumy Wenus i środka nieba - 2,78 Aspekt Merkurego do połowy sumy węzła księżycowego i środka nieba - 2,41 Regent VI domu w domu III (placidus) - 1,62 Aspekt środka nieba do połowy sumy Słońca i węzła księżycowego - 1,48 Słońce w Wodniku - 1,30 Trygon Słońca i asteroidy Juno - 1,29 Sekstyl Jowisza i Neptuna - 0,99 Mars w I, IV, VII albo X domu - 0,83 Regent II domu w domu X - 0,54 Ascendent w Strzelcu -0,70 Kwadrat albo kwinkunks między Słońcem a Neptunem -1,08 Większości czytelników ten zestaw parametrów prognostycznych niewiele powie, gdyż należą one już do wyższej szkoły astrologii. Poprzestańmy zatem na razie na stwierdzeniu, że astrologia, potępiana przez jednych, a żarliwie broniona przez drugich, zdaje egzamin także w świetle kryteriów nauki. Co zresztą nie pozostaje bez następstw. U schyłku naszego stulecia, w którym zaiste nie brakowało przewrotów, nieśmiało zaczyna się pojawiać coś w rodzaju naukowego oddźwięku albo przynajmniej merytorycznej dyskusji z misterium astrologii. Coraz rzadziej są w użyciu określenia takie jak „nienaukowe wróżenie z gwiazd". Punktem odniesienia dla większości osób wypowiadających się w tych sprawach bez uprzedzeń jest monumentalne dzieło dwojga psychologów francuskich Michela i Francoise Gauquelin, które na przestrzeni ostatniego ćwierćwiecza było wielokrotnie publikowane na całym świecie. Ten imponujący, często cytowany i jeszcze częściej poddawany analizie materiał to istny róg obfitości pełen frapujących poszlak sugerujących istnienie związku między osobowością człowieka a pozycją planet w momencie jego narodzin, który trudno wytłumaczyć racjonalnie. Profesor Eysenck i docent Nias stwierdzają wprost: „Dzięki temu, że Gauquelin przez cały czas w licznych dokumentach publikował wszystkie szczegóły dotyczące swojej pracy, istnieje możliwość oceny stosowanych przezeń planów i metod. Dokonaliśmy takiej oceny i nie zdołaliśmy odkryć żadnych poważnych błędów; wprost przeciwnie -byliśmy pod wrażeniem wielkiej staranności, z jaką materiał został zgromadzony i przeanalizowany". Mimo to całkowicie iluzoryczna byłaby wszelka myśl o prawdziwie naukowej akceptacji astrologii. W gruncie rzeczy nie można nawet mówić o zbliżeniu stanowisk, gdyż jedna ze stron (nauka) zazwyczaj wzbrania się choćby tylko przyjąć do wiadomości istnienie drugiej strony (astrologii).

hjdbienek : :
Clipy 
mar 03 2009 Sandra - Maria Magdalena
Komentarze: 0

hjdbienek : :
mar 03 2009 bogowie new age [cz7]
Komentarze: 0

hjdbienek : :
mar 03 2009 Idea całości?
Komentarze: 1

Może tym czymś jest idea całości? To uniwersalna myśl, napotykana na każdym kroku. Pomyślmy tylko o sformułowaniach z języka potocznego, w których zawarte jest wyobrażenie wielkiej całości. Każdy już ich używał, nie zastanawiając się nad tym zbytnio. Wraz z takimi wyrażeniami idea wielkiej całości, odgrywająca rolę w każdej ezoterycznej wizji świata albo dyscyplinie, weszła do codziennej mowy. Dowodzą tego przykłady. Dr Edward Bach (1886-1939), „ezoteryk" XX wieku, pionier New Age i twórca terapii kwiatowej, traktuje swoje odkrycie jako całościową metodę leczenia. Jego pogląd na zdrowie i chorobę wyrasta z nadrzędnego układu odniesienia, wykraczającego poza granice jednostki ludzkiej. Choroba oznacza, zdaniem Bacha, niezgodność między częścią (człowiekiem) a całością (większą myślą stwórczą). Można by zlekceważyć takie przekonania jako rojenia fantasty, gdyby nie ten kłopotliwy fakt, że sprawdzają się one w praktyce. Jako kontrargument można wprawdzie podać efekt placebo (autosugestii, która może spowodować wyzdrowienie albo poprawę stanu chorego po zażyciu środka uważanego przezeń za skuteczne lekarstwo, a faktycznie obojętnego dla organizmu). Na dłuższą metę nie jest on jednak przekonywający. Zbyt oczywista jest bowiem paralela między koncepcją Bacha a podstawami medycyny chińskiej liczącej sobie tysiące lat, która również się sprawdzała w praktyce, choć nikt nie umie powiedzieć dlaczego. Powie ktoś, no dobrze, może to i frapująca zbieżność, choć poza tym metoda Bacha niewiele ma wspólnego z akupunkturą lub podobnymi rzeczami, ale w jakiej mierze można w ten sposób odeprzeć zarzut placebo? Otóż akupunktura na przykład działa także na zwierzęta (krowy, konie). Mało prawdopodobne, aby czworonogi same sobie wmawiały złagodzenie bólów, cofanie się stanów zapalnych itd. Odkąd Soulie de Morant, francuski konsul w Chinach i miłośnik kultury Azji, w 1928 r. sprowadził akupunkturę do Europy, ogromnie wzrósł stopień akceptacji jej medycznych walorów - czego nie można powiedzieć o zrozumieniu zasady jej działania. Także w indyjskiej medycynie ajurwedyjskiej fundamentalną zasadę stanowi myśl, że uzdrowienie człowieka jest równoznaczne z uzdrowieniem uniwersum. Całość, całość, całość... Ta dygresja na tematy medyczne ukazuje, że w sferze „nieklasycznej" lecznictwa (od której oficjalna medycyna przeważnie się dystansuje) całość od tysiącleci była i jest na pierwszym planie. I to z praktycznym skutkiem, co trudno zanegować. Nie dość na tym, na wschodzie bowiem czy na zachodzie panuje, jak się zdaje, zgodność wśród wszystkich ezoteryków wszech czasów co do tego, że szkoły i techniki, nauki i metody ezoteryczne można wyprowadzić z tego sposobu patrzenia na świat, ludzi i naturę. Jedne wprost, inne drogą pośrednią. Wtajemniczenie można zacząć w dowolnym punkcie. Czy to będzie reinkarnacja, czy channeling, astrologia czy kabała, jasnowidzenie czy czytanie z ręki, aura czy bioenergia, karma czy tarot, różdżka czy wahadełko, siła kolorów czy wpływ czakranów, podróże astralne czy szamanizm, księga Dzyan czy kronika Akasha, ektoplazma czy ciało eteryczne itd. - zawsze obecna jest całościowa wizja świata. Ma ona wiele twarzy i wymyka nam się z rąk, przesłonięta zwodniczą różnorodnością wiedzy ezoterycznej, którą będziemy poznawać także szczegółowo. Teraz stoimy jeszcze przed budowlą wiedzy tajemnej; byłoby zatem przedwczesne, gdyby już w chwili obecnej starać się uchwycić wskazane sedno wspólnych elementów. Próbie takiej jest poświęcona czwarta część tej książki. Zajmijmy się natomiast tym, co istnieje, i uczyńmy to, co nierzadko nawet przy rozwiązywaniu najbardziej złożonych problemów stanowi pierwszy krok na drodze do poznania: zacznijmy. Zostawmy na boku „jeśli" i „ale" i wylejmy po prostu zawartość fascynującego rogu obfitości wiedzy tajemnej. Niech pierwszym z elementów puzzli będzie jeden z najbardziej znanych - a więc, logicznie biorąc, także najbardziej kontrowersyjnych: moc gwiazd. Czy też to, co się za nią uważa. Mimo wszystko niemało ludzi znajduje w „niepoważnej" astrologii więcej oparcia niż w „poważnej" pomocy fachowej, którą się wszędzie proponuje w celu odrzucenia poczucia odpowiedzialności, wierności, lojalności (i całej reszty zbędnego balastu przeszkadzającego osiągnąć szczęście). Z tego punktu widzenia można w każdym razie zrozumieć zwrot ku sferom astralnym. Jednemu coraz trudniej jest zaprzeczyć, temu, że możemy się posługiwać wiedzą ezoteryczną dla naprawienia naszego życia czy znalezienia pociechy w morzu chaosu i szaleństwa albo też całkiem po prostu: uzyskania szerszej wizji świata. Zależy to - jak tyle innych spraw - od nas samych. Astrologia jest jedną z ezoterycznych dróg, które stoją otworem przed każdym z nas... Astrologia - nauka nie doceniona ...tylko światła z nieba oświecają czysto i bez skazy. Maximen und Reflexionen. Goethe

hjdbienek : :
Clipy 
mar 02 2009 La Bomba - King Africa
Komentarze: 0

hjdbienek : :
mar 02 2009 bogowie new age [cz6]
Komentarze: 0

hjdbienek : :
mar 02 2009 Gdzie i jak szukać
Komentarze: 0

Alchemicy byli omylni tak samo jak inni ludzie. Bardzo trafne jest powiedzenie, że kto szuka wiedzy, ten często błądzi. Nie traci ono aktualności nawet w odniesieniu do wspomaganych przez komputery badaczy naszych czasów (wystarczy choćby wspomnieć o krążących obecnie modelach kosmologicznych, które nie mogą być słuszne wszystkie naraz); i oczywiście, w o wiele większej mierze w odniesieniu do poszukiwaczy wiedzy w przeszłości. Interesujący jest być może fakt, że mało znana w naszych szerokościach geograficznych stara alchemia chińska, za której najsłynniejszego przedstawiciela uważany jest Ko Hung (ok. 283 - 343 po Chr.), pociągnęła za sobą o wiele więcej ofiar śmiertelnych niż alchemia zachodnia. Przyczyną wyższej umieralności chińskich alchemików i ich protektorów było ich ściśle świeckie pojmowanie nieśmiertelności. Z azjatycką wytrwałością i konsekwencją próbowali oni bowiem przyswajać sobie nieśmiertelność pijąc, połykając lub wdychając różne substancje, gdy tymczasem ich zachodni koledzy mieli na względzie przede wszystkim duchowe wywyższenie i taki rodzaj nieśmiertelności, której ciało nie musi absorbować z tak bezkompromisowym radykalizmem. W związku z tym w kręgach alchemików chińskich częste były zatrucia arsenem, ołowiem, rtęcią i innymi substancjami, których następstwa zazwyczaj znoszono z dalekowschodnim stoicyzmem albo uważano za oznakę skutecznego działania danego środka. Na porządku dziennym były zwłaszcza przypadki zatrucia cynobrem, niemal zawsze idące w parze z zapaleniami i czyrakami. Także ulubiony „czarny sok ołowiany" (prawdopodobnie gorąca zawiesina grafitu) pociągał za sobą liczne ofiary. Przekazy zawierają niezliczone przepisy na chemiczno-alchemiczne zabójcze eliksiry nieśmiertelności: gotowanie saletry i soli kamiennej w wodzie, mieszaniny rdzy żelaza z miedzią, podgrzewanie rtęci z lazurytem i malachitem albo siarki, realgaru (siarczku arsenu), saletry i miodu, sporządzanie wysoce wybuchowej mieszaniny przypominającej proch strzelniczy itd. W konsekwentnym zatruwaniu samego siebie przez alchemików taoistycznych historycy upatrują przyczynę upadku alchemii chińskiej, która między V a IX w. była w rozkwicie. W gruncie rzeczy wszystko to jest bardzo zagmatwane. Dopiero co uznawaliśmy alchemię za skarbnicę zaginionej wiedzy, a teraz znowu wszystko stanęło na głowie. Nawet Daleki Wschód, powszechnie uważany za kolebkę nieżyciowych filozofii, okazuje się być regionem samobójców-trucicieli, zorientowanych na sprawy tego świata. Czy znaczy to, że powróciliśmy w naszych rozważaniach do punktu wyjścia? Nie, skądże znowu. Dla zrównoważenia tego, co wyżej powiedziano, można by przywołać niewytłumaczalną skuteczność medycyny azjatyckiej albo niesamowitą dalekowzroczność liczącej sobie 5000 lat chińskiej księgi wyroczni I-Cing. Ale jeszcze nie chcemy poruszać tego tematu - w tym miejscu. Tu mieliśmy pokazać tylko kolejną, egzotyczną stronę zwodniczej rzeczywistości. I jeszcze jedno zaskakujące stwierdzenie: Kto by się spodziewał, że nawet w dziedzinach interdyscyplinarnych istnieje zasób tak zwanej „pewnej wiedzy", którą można zachwiać... Owa rozleglejsza wiedza, która ma nam zapewnić w ostatecznym rezultacie instrumentarium dla większej wizji świata, przedstawia się nie jako monolityczny blok o prostym porządku, ale jako puzzle. Odpowiednio do tego powinno się traktować pojedyncze elementy jako cząstki, składające się z kolei z innych cząstek (takie koncepcje pozwalają niemal poczuć bliskość nowoczesnych teorii naukowych naszych dni). Nauki ezoteryczne przypominają rosyjskie matrioszki, „baby w babie", są bowiem pełne niespodzianek. Niektóre są zrozumiałe, inne okazują się być ślepymi uliczkami, a jeszcze inne można jedynie niewyraźnie przeczuwać pod zasłoną tajemnicy. Nie inaczej przedstawia się sprawa z nowoczesną fizyką. Weźmy np. teorię stanu trwałego wszechświata, odrzucającą jego ekspansję, albo mechanikę kwantową. Oba te modele fizyczne opierają się na podstawie matematycznej, a jednak jeden z nich (teoria stanu trwałego) opisuje rzeczywistość nieprawidłowo, gdy tymczasem drugi (mechanika kwantowa) opisuje ją prawidłowo (taki przynajmniej obowiązuje dziś pogląd). Do niedawna oba modele zaliczano do poważnych teorii, tak było do chwili, gdy kosmiczne promieniowanie tła zadało śmiertelny cios teorii stanu trwałego wszechświata Freda Hoyle'a. Wyobraźmy sobie teraz istotę pozaziemską, dla której ludzka fizyka jest absolutną zagadką. Jak oceniłaby ta istota dwie powyższe teorie - słuszną i fałszywą? Prawdopodobnie tak samo, jak fizyk naszych czasów ocenia zaszyfrowane teksty alchemiczne. Ten, trzeba przyznać, równie trywialny co demagogiczny przykład ilustruje jednak podstawowy problem, który się streszcza następująco: aby zrozumieć wyjaśnienie, trzeba już znać jego połowę. Na tej zasadzie opierają się liczne łamigłówki, zagadki, paradoksy itd. Temat ten przewija się też w niejednej powieści science fiction (zwłaszcza Ask afoolish Question Roberta Sheckleya). Czy to oznacza, że wiedza tajemna musi nią pozostać na zawsze, ponieważ, aby ją odsłonić, musiałoby się ją znać wcześniej? Oczywiście, że nie. Istnieją przecież także całe góry fachowych publikacji na temat odkryć XX wieku, które specjaliście mówią wszystko, ale laikowi nic. Dotyczy to w równej mierze informacji o strukturze antybiotyku co instrukcji dotyczącej fachowego usuwania zęba mądrości. Ledwie się zdobędzie znajomość rzeczy, to zaraz wiedza specjalistyczna nabiera sensu, staje się zrozumiała i możliwa do przyswojenia. Jednym słowem: wiedza fachowa dla laika nawet po kilkakrotnym przestudiowaniu pozostaje równie tajemnicza jak pierwszego dnia. Po prostu nie objaśnia się sama. Analogia jest oczywista: ten, kto np. będzie szukał w dziełach poświęconych alchemii podstaw tej wiedzy, ten się zawiedzie. Z równym powodzeniem można szukać wyjaśnienia praw Mendla w pracy poświęconej włączaniu odcinków DNA do jakichś chromosomów albo słynnego równania Einsteina E = mc2 w podręczniku budowy reaktorów, mimo że bez znajomości tego równania nie można skonstruować ani reaktora, ani bomby atomowej. Naprawdę mogli i mogą pracować z ezoteryczną wiedzą jedynie ci, którzy już ją mają. Nie powinno nas to zrażać, gdyż w końcu każdy może stać się specjalistą także w dziedzinie wiedzy ezoterycznej, której poszczególne gałęzie zostaną przedstawione w następnych rozdziałach. Zanim do tego przejdziemy, musimy jeszcze poznać podstawową prawdę. Może ona być tylko taka: wszystko ma dwie strony, a przeważnie więcej. Kto ma czelność negować stronę fantastyczną rzeczywistości, ten de facto zdradza oderwanie od niej. Traci też możliwość przeżycia przygody, jaką stwarza poszukiwanie większej rzeczywistości, która zwłaszcza w dziedzinach wiedzy ezoterycznej stale wyraźnie daje znać o sobie, jeśli poszukiwacze są na nią otwarci - aczkolwiek nie pozbawieni krytycyzmu. ' Tylko gdzie i jak jej szukać? Gdzie znaleźć początek nici przewodniej przewijającej się przez całą wiedzę ezoteryczną, jeśli taka nić istnieje? Wiedza ta przedstawia połyskujący, wielostronny i pogmatwany obraz. Czy istnieje coś, co ją łączy?

hjdbienek : :