Komentarze: 0
Istnieją takie nauki ezoteryczne, na temat których „poważni" badacze są przynajmniej gotowi podjąć dyskusję. Należy do nich alchemia, której z tego względu poświęciliśmy uwagę w rozdziale wstępnym. Astrologia raczej nie może liczyć na taką przychylność. Ilekroć staje się ona tematem rozmowy, dyskusję natychmiast tłumi się w zarodku przy użyciu takich argumentów, jak: „Czy może istnieć tylko dwanaście typów ludzi i ich losów?", „W jaki sposób jakaś planeta może oddziaływać na los jednostki?", „Słońce nie jest planetą" itd. Podobne reakcje nabrały już niemal cech odruchu warunkowego i wskutek tego np. między astronomami a astrologami prawie nigdy nie dochodzi do wymiany poglądów. Ten stan rzeczy ma różnorodne przyczyny. Barierą jest z pewnością bardzo niewielkie zainteresowanie astrologów mechaniką nieba i z kolei równie skromne zainteresowanie astronomów mechanizmami losu. W ten sposób doszło do usztywnienia stanowisk, odkąd istniejąca w czasach starożytnych jedność astronomii i astrologii skończyła się i wyodrębniły się obecnie istniejące dyscypliny. Dziś astrologia w większym lub mniejszym stopniu jest sprawą wiary, gdy nikt nie chce - ani nie może - podawać w wątpliwość merytorycznej poprawności astronomii, a ostatnio także astrofizyki. Wprawdzie także astrofizyka w tej czy innej kwestii ma trudności z udzieleniem ścisłej odpowiedzi (np. co do kwazarów, czarnych dziur, gęstości materii we wszechświecie, natury grawitacji itd.), jednak nie obniża to jej rangi jako nauki ścisłej. I to całkowicie słusznie. Astrologia jest tu niewątpliwie w gorszej sytuacji. Na arenie matematyki i praw natury astrologia ustępuje swemu naukowemu przeciwnikowi o kilka klas wagowych, co sprawia, że kiedy dochodzi do starć, często wędruje do narożnika. Właściwie dlaczego? Czy dlatego, że astrologia jest w swej najgłębszej istocie sztuką intuicji? Nie to jest rzeczywistą przyczyną świętej naukowej zaciekłości, z jaką stale przypuszcza się ataki na astrologów i ich zwolenników. Ostatecznie także w przypadku uznanych dyscyplin nauki intuicja odgrywa pewną rolę. Tak np. przygotowanie zawodowe dobrego lekarza pomaga mu w niektórych przypadkach intuicyjnie postawić diagnozę, po czym staje on przed zadaniem (interpretacyjnym) dokonania właściwego wyboru z palety możliwych metod terapeutycznych i medykamentów. Gdyby tak nie było, to wystarczyłoby mieć w domu jedynie „książkę lekarską" i moglibyśmy bez trudu leczyć się sami. Praktyka pokazuje uniwersalną doniosłość intuicji, wyczucia, czy jakkolwiek zechcemy to nazwać. Istnieją specjaliści stawiający tak często albo też tak rzadko trafne diagnozy, że nie można tego tłumaczyć tylko i wyłącznie posiadanym know-how. To samo dotyczy astrologów, przy czym oczywiście w najmniejszej nawet mierze nie mamy zamiaru stawiać astrologii i medycyny na jednej płaszczyźnie. Bynajmniej, chodziło nam tylko o próbę przedstawienia pewnej analogii, która - jak to zwykle bywa -bardzo kuleje. Cóż więc sprawiło, że astrologia stała się skałą przekonania wystającą z rozszalałego morza ataków? Ataki te byłyby usprawiedliwione i zrozumiałe, gdyby astrologia de facto rościła sobie takie pretensje, jak horoskopy zamieszczane w pismach. Tak jednak nie jest. Nic bowiem nie jest jej bardziej obce niż wskazywanie najkrótszej drogi do szczęścia w miłości, ostrzeganie przed otwartymi pokrywami studzienek kanalizacyjnych czy ogłaszanie, że poszczególne osoby podlegają bezpośredniemu wpływowi Jowisza, Plutona albo innego skupiska materii w gwiezdnych przestworzach. Astrologia funkcjonuje na zupełnie innej zasadzie. Trzeba się jednak zająć nią poważnie, aby ustrzec się błędów, które - przyznajmy - są trudne do uniknięcia. Czyni tak bardzo niewielu i nie jest to - również przyznajmy - wcale takie łatwe. O wiele łatwiejsze jest potępianie wszystkiego w czambuł. Jest oczywiste, że cały skomplikowany system nie daje się łatwo jednoznacznie określić. W końcu także np. całej kultury polskiej nie dałoby się scharakteryzować jedną definicją. W przypadku astrologii aż nazbyt często używa się jednej definicji: bujda. Czy to sprawiedliwe? Nie sądzę. Było zresztą też dostatecznie wielu wyśmiewanych naukowców. Zarówno wielki chemik francuski Lavoisier (1743-1794), którego słuszne wyjaśnienie procesów utleniania zostało uznane za urojenie, jak Robert Koch (1843-1910), którego słynny kolega, Rudolf Virchow, zwalczał do tego stopnia, że nie zawahał się zjeść chleba posmarowanego bakteriami wąglika, aby dowieść, że nie istnieją postulowane przez Kocha „małe zwierzęta" (bakterie) - wszyscy oni mogliby niejedno powiedzieć na temat przesądów. Nie chcemy przez to oczywiście sugerować, że astrologia znajduje się na progu, poza którym stanie się możliwe jej naukowe udowodnienie. Taka ambicja jest jej w gruncie rzeczy obca - i zapewne nie dałoby się jej naprawdę zrealizować. Już choćby z tego względu, że byłoby to przeciwne istocie astrologii. Nie jest ona bowiem ani paranauką, ani namiastką nauki, ale reprezentuje inny punkt widzenia - właśnie ezoteryczny. Niezależnie od tego można się nawet doszukać całkowicie naukowych argumentów na poparcie zasad astrologii. Jest znamienne, że szukają ich prawie wyłącznie naukowcy. Jednym z nich jest dr Percy Seymour - pokazowy przykład przeciwnika astrologii, który się przedzierzgnął w jej rzecznika. Dr Seymour jest Principal Lecturer in Astronomy na politechnice w Plymouth i dyrektorem William Day Planetarium. W 1984 r. trafił on na pierwsze strony prasy światowej dzięki swojej rekonstrukcji układu ciał niebieskich, widocznego nad Betlejem w noc narodzenia Chrystusa. W trakcie pracy w charakterze Senior Planetarium Lecturer w planetarium Greenwich, które powstało L. Old Royal Observatorium, rozwijał swoje idee o pochodzeniu astronomii i astrologii. Ten fizyk i astronom, który opracował ważną teorię pola magnetycznego Drogi Mlecznej, początkowo nie był entuzjastą „wróżenia z gwiazd". Wręcz przeciwnie. A jednak dzisiaj wygłasza ważne referaty - na kongresach astrologicznych. Jak do tego doszło?