Archiwum marzec 2009, strona 6


Clipy 
mar 11 2009 Andre Rieu (Love Theme From Romeo & Juliet)...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
mar 11 2009 Richard Dawkins - Wykład w Berkeley (napisy...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
mar 11 2009 Synchroniczność
Komentarze: 0

Pojęcie archetypów ma naturę psychologiczną. Zakłada ono, że w każdym z nas - w wyniku ewolucji naszego gatunku - istnieją pewne z góry określone struktury (archetypy), powodujące, że w danej sytuacji Eskimos będzie postępował tak samo jak Hindus czy manager z Wall Street i że zbudzą się w nich obu te same skojarzenia. Można powiedzieć, że są to podstawowe dyspozycje człowieka. Nie mają one bezpośredniego związku z astrologią (pomijając ten aspekt, że być może są odpowiedzialne za jednolitość symboliki wszystkich epok i kontynentów; jako przykłady można wymienić zodiak, religie astralne itd...). O wiele ważniejsza rola przypada synchroniczności. Jej zasadniczą treść można w uproszczeniu określić słowami: Istnieje związek między zjawiskami podobnymi do siebie. Wydaje się, że brzmi to zagadkowo i niezbyt naukowo; ta ocena byłaby jednak równie niesprawiedliwa, co przedwczesna. Jung zakłada istnienie głębokiej zasady porządkującej, na której opiera się rzeczywistość; zasada ta, wyzwolona z ograniczeń przestrzeni i czasu, stwarza ową wieczną i nieskończoną jedność kosmosu, której tak zawzięcie poszukują fizycy kwantowi naszych dni. Zdarzenia, które zbywamy określeniem „dziwne przypadki" i odkładamy ad acta, mogłyby stanowić poszlaki przemawiające na korzyść tej fantastycznej teorii. Któż z nas nie słyszał o takich zdarzeniach? Mówimy wtedy często o „prawie serii", co nie oznacza niczego innego, niż znajdowanie pseudoracjonalnej nazwy dla spraw niewytłumaczalnych. Służy to chyba łatwiejszemu zapominaniu o takich osobliwościach jak np. następująca: Słyszymy przez radio jakieś nazwisko, a potem chcemy przez telefon porozmawiać z przyjacielem. Wykręcamy jednak niewłaściwy numer i uzyskujemy omyłkowo połączenie z osobą, która nazywa się tak samo jak nieznajomy wymieniony w radiowych wiadomościach. Podobnych przypadków jest bez liku; są i takie, które dotyczą słynnych osobistości. Do dziś na przykład pozostaje zagadką, co mogło skłonić Napoleona Bonapartego w dzieciństwie do napisania w szkolnym zeszycie złowróżbnych słów: „Mała Wyspa św. Heleny". Jeszcze dziwniejszy wydaje się inny epizod z życia cesarza Francuzów. U szczytu kariery Napoleon przejeżdżał konno z eskortą oddziału wojska przez okupowaną Austrię. Zachwycony sielankowym krajobrazem niedaleko Baden koło Wiednia, spontanicznie powiedział do towarzyszącego mu marszałka Berthier: „To musiałoby być wspaniałe zakończyć życie w tym miejscu, w Dolinie św. Heleny" . Napoleon miał na myśli - nie wiedząc, gdzie akurat się znajduje - opiewaną przez poetów dolinę św. Heleny, przez którą przepływa rzeka Schwechat. Jej nazwa pochodzi od małego kościoła pod wezwaniem św. Heleny. A więc jednak! Czyż to nie zaskakujące? W porównaniu z tak brzemiennymi w następstwa historycznymi synchronicznościami codzienne przypadki tego rodzaju wydają się banalne, choćby były nie wiedzieć jak niezwykłe. Na przykład „sprawa budyniu rodzynkowego", przypadek z pokaźnego zbioru wprost naszpikowanego synchronicznością, który zgromadził austriacki biolog Paul Kammerer, prowadzący badania statystyczne na przełomie wieków. Największe wrażenie wywarła na nim historia o budyniu rodzynkowym, który przez wiele dziesiątek lat prześladował pewnego Francuza nazwiskiem Dechamps. W dzieciństwie Dechamps został poczęstowany przez niejakiego pana de Fortgibu w Orleanie porcją budyniu rodzynkowego. Dziesięć lat później Dechamps, siedząc w pewnej restauracji w Paryżu, postanowił zamówić budyń rodzynkowy. Okazało się to jednak niemożliwe, ponieważ, jak mu powiedziano, cały budyń był przeznaczony dla pana de Fortgibu. Wiele lat później Dechamps został zaproszony na przyjęcie, gdzie jadł budyń rodzynkowy. Jedząc go, powiedział do przyjaciół, że brakuje tu tylko pana de Fortgibu. W tym momencie otworzyły się drzwi i wszedł bardzo już stary, stojący nad grobem człowiek. Był to pan de Fortgibu, znany Dechampsowi z dzieciństwa; nie był zaproszony na przyjęcie i zjawił się nieoczekiwanie wśród biesiadującego towarzystwa, gdyż podano mu niewłaściwy adres. Wobec takich „wiązek wydarzeń" również Kammerer wysuwał koncepcję istnienia powiązań nie przyczynowych, składających się na harmonię, na której opiera się natura. Albert Einstein uważał wnioski Kammerera za „oryginalne i wcale nie absurdalne". Tak więc wróciliśmy do badaczy tajemniczych przypadków o światowej renomie. W pierwszym szeregu kroczy C.G. Jung. Szeroko znany jest „incydent ze skarabeuszem", który się wydarzył w czasie sesji terapeutycznej u CG. Junga z udziałem pewnej młodej kobiety. Opowiadała ona, że we śnie ukazał się jej taki chrząszcz (Cetonia aurata). Wtedy rozległo się stukanie do okna; kiedy psychiatra spojrzał w tamtym kierunku, przez okno wlatywał właśnie skarabeusz. Nie tak często przytaczane, ale znacznie dziwniejsze wydarzenie miało miejsce w trakcie dyskusji między Freudem a Jungiem w 1909 r. Freud negował właśnie z pasją postrzeganie pozazmysłowe, kiedy w jego biblioteczce nastąpiła eksplozja. „To był katalityczny fenomen eksterioryzacji" - powiedział Jung, na co Freud odrzekł: „Cóż za nonsens". Jung nie dawał się zbić z tropu. „Na dowód mojego twierdzenia przepowiadam, że za chwilę jeszcze raz rozlegnie się podobny łoskot" - oświadczył. Zaraz potem z biblioteczki Freuda zagrzmiała druga detonacja. Po tym wydarzeniu nie kontynuowano tematu (można o tym przeczytać w autobiografii Junga Wspomnienia, sny, myśli, spisanej przez Anielę Jaffe). Synchroniczność, prawo serii, jakkolwiek zechcemy to nazwać, stale powraca myśl o istnieniu ukrytych powiązań... Zwłaszcza urodzony w 1875 inżynier lotnictwa i pisarz J.W. Dunne starał się opracować koncepcję „seryjnego czasu", która w wielu punktach przypomina teorię Junga. Jest godne uwagi, że impulsem, który skłonił Dunne'a do pracy nad tą koncepcją, były jego własne przepowiednie, potwierdzone później przez wydarzenia (ostrzelanie nadmorskiego miasta Lowestoft w Anglii w czasie pierwszej wojny światowej, wybuch wulkanu Mont Pelee na Martynice itd.). Jak się zdaje, mamy tu do czynienia z jednym z tych przypadków, w których „mag" szuka wytłumaczenia dla swoich własnych zdolności. Wróćmy do tematu. Początkowo C.G. Jung starał się wraz z austriackim fizykiem Wolfgangiem Pauli (laureatem Nagrody Nobla i odkrywcą nazwanej od jego nazwiska zasady wykluczenia, która jest jednym z głównych filarów teorii kwantowej) opracować coś w rodzaju nowej zasady przyczynowości. Nie było to proste. Wreszcie wyłoniła się -zrazu niejasna – koncepcja „związku równoczesności i znaczenia". Koncepcja taka byłaby naturalnie w wysokim stopniu ezoteryczna, a ponadto pozwalałaby nawet na usprawiedliwienie symboliki astrologicznej przez analityczną psychologię (tu również znowu wchodziłyby w grę archetypy). Krótko mówiąc, astrologia mogłaby być - także - kolektywnym, historycznym rozpoznawaniem elementarnych struktur podstawowych we wszechświecie. Jak dotąd, można to jeszcze przyjąć. W końcu i psychologia nie jest nauką o zjawiskach wymiernych i łatwo dających się powtarzać. Rodzi się nieuchronnie pytanie, czy synchroniczność może również wytrzymać próbę w kategoriach nagiego przyrodoznawstwa, czy też musi pozostać koncepcją w mniejszym lub większym stopniu filozoficzną. Na pierwszy rzut oka spełnia ona tylko jedno kryterium nowoczesnej nauki, to mianowicie, które sformułował Niels Bohr: jest zwariowana. Kiedy Jung tworzył jej zarys, nie mógł się powoływać na żadne dowody - a jedynie na wspomniane osobliwości i sprzeczności. Postulowana przezeń zasada związków bezprzyczynowych, redukująca przestrzeń i czas do zera, wyjaśnia „prawo serii i przypadku" jak również prekognicję z punktu widzenia teorii poznania, nie czyni tego jednak matematycznie. Brakowało jeszcze kroku wychodzącego poza teorię. Jesteśmy skłonni zakładać, że nigdy nie uda się go zrobić, skoro wydaje się niepodważalne, że na przykład w przypadku przesyłania informacji w przeszłość (prekognicji) nie wchodzi w rachubę żaden mechanizm przyczynowy, a jednocześnie proces ten ze wszech miar należy do synchroniczności (i wiedzy ezoterycznej). Przed Einsteinem, Bohrem, Schrodingerem i innymi gigantami fizyki takie koncepcje pozostawały jedynie grą słów - nawet jeśli pochodziły z ust C.G. Junga. Teraz sprawa wygląda inaczej. Dzisiejsza matematyka zna bezprzyczynowe, bezczasowe równania, których autorami są tacy naukowcy jak David Bohm i John S. Bell, a które dostarczają matematycznego oparcia dla idei C.G. Junga (mimo że nie to było ich pierwotnym celem). Większość tych równań -które opisują całkowicie realne zachowanie się fal, cząstek elementarnych, atomów itd. - obowiązuje bowiem wszechświat na różnych płaszczyznach porządku: wszechświat C.G.Junga. Znany nam wszechświat, zawierający następstwo czasowe, przestrzeń, przyczynę i skutek,jest - jak się zdaje - tylko jednym z aspektów odkrytego teraz większego wszechświata. My tylko najpierw zauważyliśmy takie zjawiska jak przyczynowość i ograniczenie w przestrzeni. To wszystko.

hjdbienek : :
Clipy 
mar 10 2009 Urszula - Malinowy Król - full
Komentarze: 0

hjdbienek : :
mar 10 2009 Richard Dawkins - Wykład w Berkeley (napisy...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
mar 10 2009 HOROSKOP URODZENIOWY (RADIKS) I SŁONECZNY...
Komentarze: 0

Po tym wprowadzeniu, omawiającym praktykę sporządzania horoskopów, zajmiemy się o wiele bardziej w gruncie rzeczy interesującym aspektem astrologii: jej duchem, filozofią, a więc „nauką samą w sobie". Musimy w tym celu przypomnieć sobie, jaka jest natura poznania ludzkiego. Jest ona równie wielowarstwowa, jak natura Homo sapiens, co wyraźnie odzwierciedla astrologia. Horoskopy nie są budowaniem zamków na lodzie, ale czymś bardzo skomplikowanym. Istnieją różne podejścia, punkty widzenia i metody interpretacji, które mogą prowadzić na manowce - nie trafiając w sedno idei astrologii. Sztuka stawiania horoskopów ma wiele twarzy i daje różnorodne możliwości analizy. Specjalizacja w tym zakresie przypomina nierzadko obecne rozbicie nauki na dyscypliny szczegółowe, których przedstawiciele nieraz prawie już nie mogą zrozumieć się nawzajem. Wie o tym wielu astrologów. Jeszcze więcej problemów ma przed sobą osoba nie wtajemniczona, która chce się zaznajomić, na razie wstępnie, z astrologią. Jeśli uwikła się wyłącznie w praktykę, to zazwyczaj będzie mieć przed sobą tylko ślepe uliczki. Znajdzie się w podobnej sytuacji, jak kosmonauci we wspomnianym opowiadaniu s-f Roberta Sheckleya Ask afoolish Question, którzy nie otrzymują odpowiedzi, ponieważ nie umieją „właściwie" zapytać (to znaczy nie znają już połowy odpowiedzi). Tytułem wprowadzenia zaznajomiliśmy się z podstawami praktyki. Teraz musimy się nauczyć „właściwie pytać", gdyż to jest istotą astrologii. Może nawet przy tym niejeden sceptyk odrzucający wiedzę ezoteryczną odczuje sceptycyzm wobec własnego sceptycyzmu, kiedy odkryje, że astrologia to coś o wiele więcej niż tylko skomplikowany system obliczeń, które - na pozór - niewiele mają wspólnego z faktami astronomicznymi. To podłoże astrologii, które stanowi jej istotę, jak dotychczas jedynie w niewielkim stopniu wydobyliśmy na światło dzienne. Nie ma w tym nic dziwnego, skoro przecież na początku chodziło o poznanie techniki. Natomiast teoria astrologii stanowi system wiedzy łączący, a raczej jednoczący w sobie pierwiastki duchowe i wymierne. Trzeba mieć tego świadomość, gdyż już tu między innymi rodzą się nieporozumienia, błędne interpretacje i otwarte ataki czasów nowożytnych. Jeśli zajmować się tylko „rzemiosłem" astrologii, to nieuchronnie przeoczy się to, co istotne. Co prawda, niełatwo jest się ustrzec od niebezpieczeństwa uwikłania się w sprawy powierzchowne. Choć astrologia ma to samo pochodzenie co astronomia, to jednak nie jest archaiczną mechaniką nieba. Jest wyrazem ludzkiej tęsknoty za zrozumieniem, co się kryje za dostępną obserwacji rzeczywistością (która, jak dziś wiemy, i tak nie może być uważana za istniejącą). Jest to jednocześnie tęsknota za sensem wszystkiego, za powiązaniem wydarzeń kosmicznych z osobistymi, za podporządkowaniem chaosu zasadzie. W gruncie rzeczy już od zarania starożytności zaczęło się rozszczepienie obrazu świata na monolityczne dziś kompleksy tego, co „uchwytne" i „nieuchwytne". Ironią losu jest, że właśnie w naszych czasach kompleksy te zaczynają pękać, a w swoim obecnie dostrzegalnym jądrze ujawniają zaskakująco cechy drugiego kompleksu. Można by niemal wysunąć prowokacyjną tezę o dualizmie (natura jin i jang) ludzkiego poznania w ogóle, spekulując - jeszcze bardziej prowokacyjnie - czy ten dualizm z kolei nie jest prawem natury. Pozostańmy jednak przy temacie, który jest wystarczająco złożony. Jeśli cofniemy się do początków, to okaże się, że wczesna astronomia zrodziła kalendarz, rachubę czasu, klasyczną astronomię, a wreszcie astrofizykę. Natomiast wczesna astrologia rozwijała się w kierunku magii kabalistycznej i dzisiejszej astrologii osobowości, która w ostatecznej konsekwencji nie jest zbyt odległa od akceptowanej psychologii indywidualnej. Przykładem mogą być osobliwości takie jak znany kalendarz Majów... No proszę, z tym się wcale nie liczyliśmy. Najwidoczniej psychologia - nieważne, z jakiego powodu -została starannie oczyszczona z elementów magiczno-ezoterycznych. Rzadko się zdarza, aby psychologowie choćby tylko wspominali ten fakt. Wyjątkiem jest C.G. Jung, autor ważnych wypowiedzi na temat mistyki, astrologii i wiedzy ezoterycznej, a nawet teorii, harmonijnie łączącej astrologię z egzotycznymi obserwacjami naukowymi. Poza tym wiedza okultystyczna postąpiła słusznie ukrywając się przed oczami opinii publicznej, w zgodzie ze swoim mianem (occultus = ukryty). Jakie kary grożą za posiadanie niepożądanej wiedzy, o tym mogłyby coś powiedzieć „znachorki", gdyby ich nie prześladowano przez całe stulecia i w końcu nie wytępiono do ostatka. Tak więc dawna wiedza ezoteryczna padła ofiarą cenzury racjonalizmu, który się połączył w dziwacznym przymierzu ze ślepym fanatyzmem. Wolno jej było „trzymać strzemię" nauce, ale nie należeć do niej... Tak np. alchemia jest bezpośrednim protoplastą chemii, fizyki, produkcji przemysłowej i atomistyki. Alchemiczne metody laboratoryjne i teorie pierwiastków zostały skwapliwie przejęte i powstało z nich to, co dziś rozumiemy przez nowoczesne przyrodoznawstwo. Próżno by jednak szukać w tak zwanym nowoczesnym myśleniu tych elementów, które są wspólne alchemii i astrologii. Chodzi tu o siłę życiową, duchowo-witalne pochodzenie pierwiastków, możliwość transformacji duchowo-ezoterycznej, ciała (energetyczne) astralne i podobne koncepcje sfery ponadmaterialnej. Inna sprawa, że takie właśnie wyobrażenia można dziś bez nadmiernego trudu wyprowadzić z nowej fizyki, czy wręcz znaleźć wśród jej twierdzeń. Nie inaczej było w przypadku dawnej medycyny i botaniki. Ich duchowo-witalne treści lekceważono jako prymitywną magię, a ich fundamentalny całościowy punkt widzenia (także na ciało ludzkie) uważano za nienaukowy. Treści czysto mechaniczne zostały włączone do naukowej medycyny i farmacji i doprowadziły do sytuacji zdrowotnej, która w naszych czasach zaczyna budzić pierwsze wątpliwości. Nie dość na tym - coraz silniej odczuwana jest potrzeba nowego (a w rzeczywistości starego) spojrzenia całościowego. Człowiek, jak się sądzi, jest czymś więcej niż tylko sumą części, i nie powinno się go traktować jak starego samochodu, w którym aż do ostatniej chwili po prostu montuje się części zamienne. U progu trzeciego tysiąclecia obserwujemy zdumiewającą falę ponownych odkryć prastarych nauk. Nazywa się je nowymi i sławi jako zwrot w myśleniu naukowym, jego nowy wzlot. De facto oznacza to jedynie, że przeszłość doścignęła teraźniejszość. Mówi się o parapsychologii, aby przynajmniej jakoś zdefiniować fenomeny należące dawniej do archaicznych umiejętności i rytuałów. Za ich pomocą sprowadzano „cudowne wyleczenia", odsłaniano przyszłość, zaklinano deszcz i robiono wiele innych rzeczy, które dziś wygnano do getta okultyzmu. Duch człowieka i dzisiaj jest zdolny do takich dokonań - jednak przynajmniej powinno się to inaczej nazwać. Nie da się wykluczyć, że także astrologia w niezbyt odległej przyszłości dołączy do grona nauk (czego zwiastuny można już odkryć). Równie prawdopodobne jest co prawda, że wówczas „dziecku nada się inne imię", aby mogło być prawowite. Właściwie to smutne... Pradawne nauki stanowiły zwarty kompleks. Nie było między nimi bratobójczego rozdźwięku. Wiedza ezoteryczna obejmowała wszystko: człowieka i zwierzę, roślinę i minerał, gwiazdy i ziarenka pyłu, leczenie i magię, mechanikę i spirytualizm itd. Techniki i wiadomości, określane dziś jako największe triumfy ludzkiej zdolności poznania i sztuki inżynieryjnej, byłyby dla ezoteryka z dawnych epok jedynie wiązką zjawisk towarzyszących, produktami ubocznymi na drodze do prawdziwego poznania. Takimi drogami były właśnie wtedy dawna fizyka, chemia, astronomia itd. Dzisiaj produkty odpadowe grają pierwsze skrzypce w globalnej orkiestrze zagłady, co aż nadto wyraźnie słychać. Panuje rozbicie, chaos, zagubienie w szczegółach. Wiedza ludzkości jest ogromna - ale niestety nie można jej ani ogarnąć, ani sensownie zastosować. Jest to ponura scheda po średniowieczu i renesansie, kiedy zniszczono harmonię między człowiekiem a kosmosem, „korona stworzenia" zaś przystąpiła do czynienia sobie ziemi poddanej. I to skutecznie. Przynajmniej zapanowała odtąd jasność, oczyszczono pole. Teraz mogli nadejść mechanistyczni prawodawcy amoralnego wszechświata, człowiek był na to gotów. W przeszłości zorientowany na sprawy tamtego świata, a dziś nihilistyczny, od dawna już nie uznający żadnych etycznych ani innych ograniczeń dla niepohamowanego maszynowego myślenia. Duchowo-witalny sposób myślenia zszedł ze sceny. Był okultystyczny, a więc podejrzany. Niejedno mogliby o tym powiedzieć tacy ludzie jak Rudolf Steiner - który miał ludzkości wiele do zaoferowania, i, co znamienne, od początku był atakowany. Jest interesujące, że astrologia uniknęła polowań na czarownice i innych czystek. Choć także i ona musiała w okresie renesansu wnieść swój wkład w ówczesnego ducha czasu, to jednak mimo wszystko istnieje wciąż jeszcze w swojej starej, archaicznej postaci. Jest to pozycja wyjątkowa. Astrologia wytrwale i cierpliwie od tysięcy lat głosi jedność przestrzeni, czasu i osobowości i jakimś sposobem zdołała ocalić to przesłanie ponad wszelkimi burzami dziejów. Jej korzenie sięgają prawdopodobnie do epoki kamiennej, do okresu 10 000 - 12000 lat temu. Przejęta przez cywilizacje Bliskiego Wschodu i Greków, mogła przetrwać w średniowiecznej Europie jako kosmologia aleksandryjsko-ptolemejska, łącząca miejscowe mitologie gwiezdne z ogólną wiedzą hermetyczno-gnostyczną. Dla przetrwania astrologii miało z pewnością także znaczenie upowszechnienie znajomości zodiaku, konstelacji gwiezdnych i różnorodnych form przepowiadania przyszłości z gwiazd. Spotyka się je w starożytnej cywilizacji chińskiej, egipskiej i południowoamerykańskiej. Jak się wydaje, wyobrażenie, że gwiazdy odzwierciedlają wydarzenia na Ziemi, ma moc archetypu. Pytanie, jakim sposobem gwiazdy mogą być odzwierciedleniem indywidualnych losów, wydaje się równie bezsensowne, jak pytanie o stan wszechświata przed prawybuchem; tak jednak nie jest. O ile kosmologowie i astrofizycy na pewno jeszcze długo będą sobie łamać zęby na opisie wszechświata przed chwilą zero, o tyle myśl „Jak w górze, tak na dole" nie wymyka się żadnej interpretacji, także naukowej. Wspomnianemu już szwajcarskiemu psychologowi CG. Jungowi, który się zajmował wieloma tematami „niepsychologicznymi", jak mitologia, parapsychologia, astrologia itd. i dokonał pionierskich odkryć, zawdzięczamy między innymi koncepcję archetypów i teorię synchroniczności. Ta ostatnia odgrywa ważną rolę w objaśnianiu oddziaływań astrologicznych, a ponadto nieoczekiwanie znalazła wsparcie w szeregach fizyków (między innymi ze strony Alberta Einsteina).

hjdbienek : :
Clipy 
mar 09 2009 Dion & Streisand
Komentarze: 0

hjdbienek : :
mar 09 2009 Richard Dawkins - Wykład w Berkeley (napisy...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
mar 09 2009 Sporządzenie horoskopu
Komentarze: 0

Jak ustalić decydujący dla sporządzenia horoskopu - moment narodzin? Czy poszukiwaną chwilę określa pojawienie się główki, pierwszy krzyk, odcięcie pępowiny czy jeszcze coś innego? Mimo że ustalenie tego momentu z dokładnością co do sekundy nie jest potrzebne dla celów astrologii, to nie chcemy uchylać się od podjęcia tej kwestii. Pierwszy krzyk nie oznacza choć wywołuje głębokie wzruszenie u młodych rodziców - początku życia, ale jedynie nabranie po raz pierwszy powietrza, a tym samym „uruchomienie" płuc. Towarzyszy on zresztą wydechowi, a więc już wcześniej płuca musiało poza łonem matki wypełnić powietrze. Jeszcze mniej argumentów można przytoczyć na korzyść uznania za moment narodzin odcięcie pępowiny. W rzeczywistości przecina się bowiem tkankę, która już nie funkcjonuje, i która żywiła noworodka w łonie matki (łącząc go z łożyskiem). Nie, to nie może być ta chwila. Nie ma też konieczności wyczekiwania ze stoperem w ręku na ukazanie się pierwszej części ciała dziecka - którą nie musi wcale być głowa. W normalnym przypadku niezbędne czynności pomagające przyjść na nasz świat nowemu mieszkańcowi Ziemi trwają tylko kilka minut. Z tego powodu horoskopy sporządza się na podstawie danych wyrażonych w minutach. Nasuwa się teraz pytanie, co przyjąć jako właściwy czas do ustalenia lokalnych współrzędnych urodzenia. Mimo że konieczne przeliczenia - dawniej przeprowadzane ręcznie - wykonują dziś zwykłe kalkulatory kieszonkowe, być może interesująca będzie krótka informacja na temat systemu stref czasowych przyjętego w naszych czasach. Ten typowy produkt nowoczesnej cywilizacji musi być doprowadzony do zgodności z dawnymi praktykami astrologicznymi, albo też odwrotnie. Nie jest to jednak bardzo trudne i dziś całkowicie nas w tym wyręcza nasz przyjaciel komputer, który błyskawicznie wykona niezbędne przeliczenie czasu strefowego na czas miejscowy, aby można się było posuwać dalej w sporządzaniu horoskopu. W średniowieczu nikt nie musiał się zmagać z problemem stref czasowych. Istniał wówczas tylko jeden jedyny czas miejscowy, mierzony w momencie kulminacji (najwyższego położenia Słońca w południe). „Prawdziwy" dzień słoneczny był po prostu odstępem czasu między jedną kulminacją a następną. Dzięki temu prawdziwemu czasowi słonecznemu każdy astrolog mógł natychmiast przystąpić do sporządzania horoskopu. Obliczenia przeprowadzano dopiero później. Z nastaniem rewolucji przemysłowej świat się otworzył, zaczęła powstawać infrastruktura, drogi komunikacyjne i kanały informacyjne, a „prawdziwy dzień słoneczny" zakończył swoją służbę. Wójtowi na wsi nawet jeszcze w XIX w. mógł wystarczać lokalny czas słoneczny. Problemy pojawiały się wtedy, gdy chciał z innym wójtem - mieszkającym daleko - porozmawiać na temat czasu zegarowego i musiał stwierdzić występowanie znacznych różnic. Najpierw uregulowania tego stanu rzeczy, niemożliwego do utrzymania na dalszą metę, zaczęły się domagać koleje. Tak narodził się czas kolejowy. W Europie tym się na razie zadowolono. Kiedy na dworcu głównym biła dwunasta w południe, to ta sama godzina obowiązywała również na wszystkich stacjach podrzędnych. Kto się kierował zegarem na wieży kościoła we wsi, ten po prostu spóźniał się na pociąg, jego pech. Koleje powstawały jednak także w Nowym Świecie, jak nazywano Amerykę, zwłaszcza na kontynencie północnoamerykańskim. Tam odległości są znacznie większe niż w Starym Świecie, Europie. Również ustalające czas dworce główne, położone to na wybrzeżu zachodnim, to znowu na wschodnim, dzieliły od siebie ogromne dystanse. W węzłach, gdzie krzyżowały się trasy ogromnej sieci kolejowej USA, dochodziło do prawdziwych przeskoków w czasie, jakie mógłby wymyślić autor powieści science fiction. Tak dalej być nie mogło, powstał więc czas strefowy. Obowiązuje on do dzisiaj. Jest praktyczny dla podróżnych, w telekomunikacji, gospodarce światowej i ze względu na wiele innych składników cywilizacji - nie tak idealny natomiast dla astrologów. Muszą oni - w Europie - zmagać się z czasem wschodnioeuropejskim, środkowoeuropejskim i zachodnioeuropejskim, zwanym także czasem uniwersalnym Greenwich (GMT), ponieważ południk zerowy przebiega przez Greenwich, miejscowość w Anglii. Czas uniwersalny stanowi czas odniesienia dla wszystkich innych stref czasowych. Na pierwszy rzut oka wydaje się to zawiłe, ale na szczęście tak nie jest, gdyż, co trzeba jeszcze raz podkreślić, jedyny czas ważny dla sporządzenia horoskopu to czas miejscowy. Jak wspomnieliśmy, jego obliczenie nie nastręcza problemów (urodzeni w Zgorzelcu na Łużycach mają nawet odrobinę łatwiejsze zadanie, bo tam czas miejscowy pokrywa się z czasem środkowoeuropejskim). Skoro w XX w. Europa nie jest już identyczna z całym światem, dodajmy, że do sporządzenia horoskopu dla urodzonego w USA konieczne są jeszcze inne instrumenty, a mianowicie: Tabela amerykańskich stopni szerokości. Zestawienie długości i szerokości geograficznej dla wszystkich miejscowości w USA. Dane o przesunięciach czasowych w USA (włącznie z czasami letnimi). Efemeryda na dany rok. Tabela proporcjonalnych logarytmów. I wszystko to jest konieczne tylko po to, by przeliczyć czas strefowy na miejscowy i móc w ogóle zacząć właściwą pracę? Niestety tak, ale to jeszcze nie powód do zniechęcenia. Po pierwsze, w rzeczywistości nie jest to tak trudne, jak się z pozoru wydaje, dość szybko bowiem nabywa się wprawy w tych rachunkach, a po drugie z pomocą spieszy nowoczesna technika. W dzisiejszych czasach można kupić bardzo tanio kieszonkowe kalkulatory do sporządzania horoskopów, które dosłownie za naciśnięciem guzika wypluwają wszystkie parametry gotowe do wpisania w odpowiednim formularzu. Zwracaliśmy już na nie uwagę, mimo to warto prześledzić drogę prowadzącą do uzyskania żądanych wyników. Dzięki temu nie tylko poznaje się ducha astrologii, ale także nabiera wyczucia astrologicznej charakterystyki danej osoby, która się manifestuje już w danych podstawowych. Wkrótce stanie się to jasne, w miarę jak stopniowo będziemy się posuwać naprzód. A teraz czas na podanie konkretnego przykładu. Jeśli ktoś się urodził o piątej godzinie rano w Wiedniu, to obowiązywał go czas środkowoeuropejski, a więc odpowiadała temu godzina czwarta rano czasu uniwersalnego, co bez wielkiego trudu można ustalić na podstawie danych w tabeli. No i co z tego? Przecież astrologowi nie jest potrzebny ani czas środkowoeuropejski, ani uniwersalny, a tylko czas miejscowy, jak za „dawnych dobrych lat" średniowiecza, kiedy nie było stref czasowych. W tej sprawie nabiera tu znaczenia dystans czasowy względem Greenwich. Nasze tabele podają, że dla Wiednia wynosi on jedną godzinę i pięć minut. Tak więc nic już nie przeszkadza w obliczeniu czasu miejscowego: Piąta godzina rano czasu środkowoeuropejskiego = czwarta godzina rano czasu uniwersalnego, po dodaniu czasowego dystansu dla Wiednia (1 godzina 5 minut) otrzymujemy czas miejscowy: godzina piąta minut pięć rano. Jeśli ktoś sądzi, że teraz może już przejść od ważnej kwestii czasu urodzenia do nie mniej ważnego miejsca urodzenia, ten jest w błędzie. Trzeba jeszcze pokonać szczebel pośredni: przeliczyć czas miejscowy (który jest „prawdziwym czasem słonecznym") na tak zwany czas gwiazdowy. Tu okaże się pomocne skorzystanie z tabel efemeryd. Czas gwiazdowy dla odpowiedniej daty jest tu podany albo na dwunastą w południe albo na dwunastą o północy, co przeważnie zaznaczono już na okładce danej efemerydy. Ponadto przy pewnej wprawie sami się zorientujemy w razie pomyłki. Nietrudno się chyba domyślić, że w przypadku horoskopu południowego Słońca raczej nie należy szukać pod horyzontem. Trzeba teraz dodać znaleziony w efemerydach czas gwiazdowy do obliczonego już czasu miejscowego. Wykonujemy więc następujące działanie: Czas gwiazdowy + Korekta czasu gwiazdowego + Czas miejscowy = Gwiazdowy czas chwili urodzenia = środek nieba, czyli MC Zaraz, zaraz,co to za nowe pojęcia i co trzeba korygować w czasie gwiazdowym? MC (Medium Coeli), czyli „środek nieba", to termin łaciński, oznaczający znak zodiaku, który w momencie narodzin znajdował się w najwyższym punkcie nad horyzontem, albo też dom X. (Naprzeciw niego znajduje się JC (Jmum Coeli), czyli „głębia nieba".) Co się tyczy korekty, to jest ona niezbędna ze względu na fakt, że czas gwiazdowy z powodu ruchu własnego naszej planety codziennie się zmienia o 3 minuty 56 sekund, co w ciągu roku urasta do pełnych 24 godzin, a więc całego dnia. W dalszej pracy korzystamy z tabel domów, które także podają MC. Czasem domy nazywa się także sektorami. Nie powinno to nas zbijać z tropu, gdyż oba określenia znaczą to samo, a więc wycinki kuli niebieskiej. Pojęcie domów pochodzi z czasów starożytnych, w których pierwotna mistyczna nauka o niebie zaczęła powoli przywdziewać szatę matematyczną. Teraz można już zabrać się do rysowania. Na formularzu horoskopu nanosi się poszczególne domy, numerując je cyframi rzymskimi od ascendentu z numerem I w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara (cyfry rzymskie są zastrzeżone dla domów, cyfry arabskie służą do zapisu wszystkich innych danych liczbowych). Tabele domów podają zawsze ascendent, dom dziesiąty i tak zwane domy pośrednie. Na podstawie tych danych wyjściowych można wykonywać dalsze działania. Aby co do minuty i sekundy ustalić położenie wierzchołków domów, mogą być konieczne obliczenia wartości pośrednich (interpolacje planet), czego jednak przeważnie nie trzeba robić. Nie musimy się zrażać takimi subtelnościami, bo w normalnym przypadku całkowicie wystarcza horoskop narysowany z dokładnością do 1 stopnia. Warto od razu nabrać przyzwyczajenia zaznaczania osi I - VII na czerwono, a IV - X na niebiesko. Po zaznaczeniu ascendentu bierzemy do ręki tablice efemeryd i nakreślamy pozycje poszczególnych planet. Jeśli chodzi o Księżyc, to jego pozycję należy odnieść do czasu uniwersalnego. Do tego obliczenia potrzebna jest tablica logarytmów, którą podają w zasadzie wszystkie efemerydy (wraz z instrukcją jej stosowania). Nie zapominamy o kieszonkowych kalkulatorach do sporządzania horoskopów i odpowiednich programach komputerowych. Na końcu zaznacza się poszczególne aspekty, mierząc odległości kątowe między planetami za pomocą kątomierza kołowego z podziałką 0° - 360°. I teraz powinniśmy mieć przed sobą bardzo, bardzo prosty podstawowy horoskop (jeśli udało nam się ustrzec od popełnienia zbyt wielkich błędów).Osoby nie obeznane z astrologią w tym punkcie z pewnością wysuną zarzut, że po wykonaniu tych instrukcji coś może i mają przed sobą, ale to na pewno nie jest gotowy horoskop. Trudno by też było tego oczekiwać. Nawet niezbędne narzędzia - efemerydy, tabele domów itd. -wymagają wysiłku, aby się w nie wgryźć. Ponadto nad wyraz przydatne, czy wręcz nieodzowne jest zapoznanie się z podstawowymi dziełami z zakresu astrologii, których treść naturalnie wykracza daleko poza podane tu informacje.Co właściwie daje, można dalej zapytać, ta zawiła dygresja na tematy astrologiczne? Osoby zainteresowane mogą odczuwać zdezorientowanie, a wtajemniczone znudzenie. Nie powinny jednak... Jest jasne, że astrologii nie da się omówić wyczerpująco w jednej jedynej książce - a tym bardziej w rozdziale książki - można ją jednak, i tu tkwi sedno sprawy, naświetlić z różnych stron. Można także zorientować (nie wtajemniczonego) generalnie w metodzie postępowania, aby horoskop mógł w ogóle powstać. Niezależnie od tego nie powinno tu też zabraknąć praktycznego przykładu podanego ze wszystkimi szczegółami (również takimi, które można było zasugerować tylko na marginesie). Krótko mówiąc, kompletnego horoskopu zawierającego (prawie) wszystkie parametry. Dla ułatwienia wezmę horoskop, co do którego mogę mieć absolutną pewność, że jego wyjściowe dane są prawidłowe - a mianowicie mój własny. Dalsze informacje zawarte są w objaśnieniach znaków astrologicznych.

hjdbienek : :
Clipy 
mar 08 2009 8 marca - Dzień Kobiet!
Komentarze: 0

hjdbienek : :