Archiwum marzec 2009, strona 3


Clipy 
mar 21 2009 Animusic - Aqua Harp
Komentarze: 0

hjdbienek : :
Nauka 
mar 21 2009 What The Bleep ?! Down The Rabbit Hole 10/14...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
mar 21 2009 Jak zostać radiestetą
Komentarze: 0

Wróciliśmy więc do pytania, w jaki sposób można zostać radiestetą albo po prostu osobą o zdolnościach różdżkarskich, która jest świadoma tego faktu i umie go wykorzystać. Łatwiejsza jest sytuacja w przypadku zdolności silnie rozwiniętych. Osoby szczególnie uzdolnione mogą powodować wychylenie różdżki bez przygotowania i treningu. Prawie wszyscy słynni profesjonalni różdżkarze donoszą, że ich inicjacja nastąpiła w momencie, gdy wzięli różdżkę do rąk, wszystko jedno z jakiej okazji. Jak grom z jasnego nieba spadała na nich świadomość własnych zdolności, które nierzadko dorównywały (albo przewyższały) zdolnościom tego różdżkarza, który wręczył im instrument. Może nawet dochodzić do dramatycznych reakcji; niekiedy różdżka w obcych rękach dosłownie staje dęba albo się wyrywa. Te czasem przerażające fenomeny są tylko przejawem wzajemnego oddziaływania sił między narzędziem a osobą wrażliwą, która dotąd nie wiedziała o swoich predyspozycjach. Jak znaczne bywają te siły, ukazuje fakt, że niekiedy różdżki reagują tak gwałtownie, iż obracają się albo nawet łamią. Stale się zdarza, że u niektórych różdżkarzy można obserwować ten efekt. Oczywiście, nie każdy może mieć nadzieję na takie przeżycia. To nic nie szkodzi, także mniejsze uzdolnienia można rozbudzić, doskonalić, a wreszcie wznieść się na wyżyny prawdziwego kunsztu. Jeśli tylko wiemy, jak to zrobić. Pierwszym krokiem powinno być nabranie zaufania do własnych ukrytych zdolności. Jeśli raz nabierzemy przekonania, że się nam udaje, to wszystkie dalsze kroki przyjdą dwakroć łatwiej. Od czego jednak zacząć? Istnieje proste ćwiczenie, dzięki któremu można odczuć wzajemne oddziaływanie między duchem a ciałem. Trzeba wziąć instrument radiestezyjny, przy czym dla celów tego testu najlepsze jest wahadełko; w tym przypadku jest absolutnie obojętne, czy będzie to rzeczywiste wahadełko, czy też obrączka, szyszka jodłowa albo jakikolwiek inny przedmiot zawieszony na sznurku. Kiedy tylko się uspokoi, zaczynamy się na nim koncentrować i mówić do niego w duchu, wydając mu polecenia, takie jak: „Wahadełko, kręć się w kierunku wskazówek zegara! Wahadełko, kołysz się od prawej ku lewej!" Nie jest ważne, jaka będzie treść polecenia. Po krótkim czasie wahadełko nas posłucha i zacznie wykonywać ruchy po okręgu albo wahania w obie strony, zależnie od wydanego polecenia. Ten test sprawdza się w stu procentach u każdego człowieka. Musi być tylko wykonany ściśle według opisu. Niesamowite, a więc tak łatwo można zostać radiestetą! Otóż jednak nie można. Ta prosta próba nie jest ani kluczem do tajemnej mocy wahadełka, ani do misteriów różdżkarstwa. Tajemnicze oddziaływanie na materię nieożywioną okazuje się bowiem reakcją czysto psychosomatyczną. Ten efekt, możliwy do zademonstrowania w każdym czasie i miejscu, jest nawet stale wykorzystywany jako argument przeciwko radiestezji. Dowodzi bowiem tylko tego, że ciało musi mimo woli słuchać rozkazów ducha, nawet jeśli nie ma takiego zamiaru (albo o tym nie wie). Istotnie nie możemy ignorować takich rozkazów. Polecenia dla wahadełka w rzeczywistości są kierowane do ręki, która je trzyma. Bez naszego świadomego udziału ramię i ręka zaczynają wykonywać mikro ruchy, na skutek których wahadełko się waha albo kręci w koło. Ćwiczenie to jest często wykonywane przed rozpoczęciem treningu autogenicznego. Ma ono dać trenującym pewność, że ich ciało jest posłuszne rozkazom ducha, że możliwe jest sugerowanie ciepła, ciężkości itd. Sceptycy nierzadko wskazują na ten czysto fizjologiczny mechanizm, aby zdemaskować radiestezję jako - łagodnie mówiąc - oszukiwanie samego siebie. W pierwszej chwili odczuwa się skłonność do zaakceptowania tej argumentacji. Jeśli więc w ostatecznym rezultacie sam radiesteta powoduje wychylenia różdżki albo kręcenie się wahadełka (jeśli nawet nie robi tego świadomie), to co właściwie zostaje z wiedzy ezoterycznej? Niemało. Można bowiem argumentację tę także odwrócić. Wtedy tylko np. różdżka zamienia się z różdżkarzem na miejsca, co oznacza, że człowiek jest anteną, a różdżka wychylającą się wskazówką - i już znowu wszystko do siebie pasuje. Duch człowieka rejestruje ów niewidoczny strumień informacji, zawierający także dane o lokalizacji podziemnych żył wodnych, ukrytych przedmiotów i wielu innych sprawach, i wywołuje skurcze mięśni, za których sprawą wahadełko zaczyna się poruszać, a różdżka staje dęba. Człowiek kanalizuje zatem wiedzę kosmiczną, nad której naturą i uniwersalnym działaniem już się trochę zastanawialiśmy. To on odbiera, reaguje, a także dokonuje ostatecznej interpretacji. Ma tu swój udział intuicja. Człowiek odbiera, nieświadomie sygnalizuje ten fakt, zdaje sobie sprawę, że nadeszła informacja, i następnie może ją świadomie wyrazić. Tak mogłoby to przebiegać i chyba tak właśnie jest. Duch radiestety jest otwarty na morze informacji, w którym my wszyscy brodzimy z nieczułymi zmysłami. Niekiedy coś udaje się nam zauważyć, jednak „zdrowy rozsądek", który jest produktem naszej kultury, każe nam przejść nad tym do porządku dziennego. I tak brniemy dalej... Możemy jednak otworzyć naszego ducha. Opisane doświadczenie z wahadełkiem to był początek; wiemy, że za pośrednictwem wahadełka albo różdżki można wzmocnić i uwidocznić bardzo słabe, niezauważalne odczucia, przenikające nasze ciało i ducha, które bez takiej pomocy przeszłyby nie zauważone. Na tej samej zasadzie przyrządy pomiarowe podnoszą za pomocą wychylających się wskazówek lub jakichkolwiek innych wskaźników na poziom naszej świadomości takie zjawiska jak magnetyzm, radioaktywność, promieniowanie podczerwone i wiele innych. Tak więc wróciliśmy do kwestii natury informacji, które w ten sposób mogą zostać zarejestrowane (może powinno się raczej mówić o inspiracjach). Wielokrotnie wspominana nadludzka wrażliwość takich radiestetów jak Mullins albo de Boer na wpływy, których obecność jest wykrywana jedynie przez wielkie przyrządy pomiarowe, może skłaniać do błędnego wniosku, że tu tkwi wyjaśnienie. Jednak sprawa nie jest aż tak prosta. Wahania ziemskiego pola magnetycznego, jakie są zdolni rejestrować owi supergwiazdorzy wśród radiestetów, raczej nie zawierają informacji na temat ilości wody, którą można wydobyć z danej głębokości, mierzonej w litrach na godzinę. A już zupełnie nie wyjaśnia to takich dokonań jak wykrywanie wahadełkiem cieków wodnych, podziemnych ruin itd. na mapie. Bo i tak się zdarza, o czym jeszcze będzie mowa. Tego już nie można po prostu przypisać magnetyzmowi ziemskiemu. Nie mamy też takiego zamiaru. Wspomniana nadwrażliwość na zjawiska, na które wcale nie reaguje normalny współczesny człowiek, jest tylko uderzającym sygnałem, że osoby te właśnie cechuje szczegóne wyczulenie na czynniki wymierne, a także niewymierne. Wśród czynników niewymiernych musi znajdować się i ten, który czyni z radiestezji - a konkretnie z radiestetów - tubę, czy raczej lejek dla informacji „z zewnątrz". Informacji nieuchwytnej dla żadnej aparatury, bo w przeciwnym razie już od dawna musiałyby istnieć komputery na wahadełko i programy na różdżkę. Kuszące byłoby zagłębienie się w rozważaniach, dlaczego różdżkarze specjalizują się w całkiem specyficznych, ograniczonych dziedzinach (woda, metal i inne), gdy tymczasem mistrzowie wahadełka mogą odfiltrować z wiedzy kosmicznej niemal każdą żądaną informację. Wykroczylibyśmy tym jednak poza ramy dopuszczalnej spekulacji. Mogłaby to wyjaśnić specyfika rezonansu, ale tak samo decydującą rolę mogą odgrywać indywidualne predyspozycje człowieka, i to już w pierwszym momencie, kiedy chwyta za różdżkę albo wahadełko. Możliwości istnieje wiele, żadna nie jest bardziej logiczna od pozostałych, a przy tym jest całkiem możliwe, że w rzeczywistości wszystko wygląda jeszcze inaczej. Dlatego podsumujmy: radiesteci są „najzwyczajniej w świecie" nadwrażliwi. Selektywny odbiór informacji, dokładne trafianie w ten „wydział" oświecenia, w którym są przechowywane szukane odpowiedzi, występuje także - w co aż trudno uwierzyć - w badaniach naukowych. Wspomniany już dr Zaboj V. Harvalik ku swemu zdumieniu stwierdził, że Wilhelm de Boer, z zawodu siodlarz, mógł namierzać różne radiostacje niczym dwunożny radiopelengator. Wystarczyło, aby dr Harvalik wskazał stację, którą de Boer ma zlokalizować, a ten ostatni wykonywał polecenie, obracając się w różne strony z różdżką w ręku. Liczne eksperymenty tego rodzaju postawiły świat nauki przed niezaprzeczalną wybiórczością zdolności radiestetycznych. Doświadczenia praktyczne potwierdziły tylko to, co osoby wrażliwe zawsze stwierdzały, że w istocie mają wybór, co chcą zarejestrować. Różdżkarz może zaprogramować swój instrument na wykrywanie złóż rudy przy pomijaniu żył wodnych, i na odwrót. Teoria, jakoby specjalne różdżki reagowały na specjalne promieniowanie (wody, metalu itd.), nie bierze pod uwagę faktu, że większość różdżkarzy wykorzystuje ten sam sprzęt do różnych celów. Hipoteza oparta na promieniowaniu, która już się stała niemal konwencjonalnym wyjaśnieniem, wcale nie tłumaczy faktu, że radiesteci mogą nieomylnie znajdować pojedyncze przedmioty wszelakiego rodzaju pod przykryciem na przykład z sukna. Lekarze, biolodzy i inni naukowcy niekiedy podnoszą zarzut, że taka wybiórczość nie jest bardziej nadludzka niż nasza normalna zdolność uczestniczenia w określonej rozmowie w gwarnym pomieszczeniu mimo dobiegających innych hałasów. Jest to bez wątpienia słuszne, tylko że tego gwaru rozmów i tych towarzyszących hałasów, z których radiesteta odfiltrowuje interesującą go „rozmowę", nie słyszy nikt poza nim samym. Nie rejestruje ich również żadna aparatura, a tylko jego wahadełko lub różdżka. Tej całkiem specyficznej informacji, o którą chodzi w danym przypadku, nie można uzyskać w sposób konwencjonalny. Tylko radiestezja to umożliwia.

hjdbienek : :
mar 20 2009 Terence McKenna - Jak myśleć i rozumieć...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
Nauka 
mar 20 2009 What The Bleep ?! Down The Rabbit Hole 9/14...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
mar 20 2009 John Mullins
Komentarze: 0

Mimo woli nasuwa się skojarzenie ze „zjawiskami ubocznymi", często towarzyszącymi eksperymentom parapsychologicznym. Być może w tym kontekście należy umieścić prawdziwe orgie zginających się widelców, zegarów zmieniających swój bieg i innych osobliwości, które regularnie występują w niezliczonych gospodarstwach domowych, ilekroć w telewizji występował Izraelczyk Uri Geller. Być może jego zdolności stawały się w czasie występu rodzajem katalizatora aktywizującego pokrewne siły. Mniejsza o to. W większości przypadków zapewne nie wystarcza po prostu znaleźć się tylko w pobliżu, kiedy wychyla się różdżka albo kręci wahadełko. Różdżkarze często demonstrują własną siłę, każąc laikowi wziąć różdżkę i iść obok. Normalnie nic się wtedy nie dzieje. Jeśli różdżkarz jeszcze raz przemierza tę samą drogę, osobiście trzymając różdżkę (czy jakikolwiek inny instrument stosowany przy tej okazji), to ona z reguły się wychyla. Godne uwagi jest jednak następujące zjawisko: gdy różdżkę trzymają razem radiesteta i laik, każdy za jeden koniec, to różdżka zwykle się wychyla. Mówiąc wprost, wynika z tego, że do sukcesu wystarcza już niewielka pomoc. Decydujące znaczenie ma co prawda własna wiara w powodzenie. Przekonującym przykładem jest historia dynastii Mullinsów. Brytyjczyk John Mullins urodził się w 1838 r. w Colerne, wiosce w pobliżu Chippenham w hrabstwie Wiltshire. Wyuczył się rzemiosła murarskiego i wydawało się, że sądzone mu jest typowe życie murarza. Talent różdżkarski odkrył u siebie w wieku 21 lat, jednak skoncentrował się na nim w pełni dopiero mając 44 lata. Przez następne dwanaście lat do swej śmierci stał się najsłynniejszym odkrywcą złóż wody w całej Anglii, a być może i Europie. Często odnosił sukcesy w takich przypadkach, w których całe zespoły ekspertów musiały dać za wygraną. Tak np. zlokalizował kilka żył wodnych w dobrach generała Mildmaya Willsona w Raunceby w Yorkshire, po czym generał przepędził geologów, którzy stracili wiele czasu i wydali mnóstwo pieniędzy swego mocodawcy nie osiągnąwszy żadnych rezultatów. Mullinsowi niewiele było potrzeba pod tym względem. Generał Willson polecał go potem innym właścicielom ziemskim, stale powtarzając: „Nigdy nie słyszałem, aby Mullins kiedykolwiek się pomylił". Mimo to wielu zleceniodawców Mullinsa obawiało się jakiejś formy oszustwa i podejmowało najbardziej przemyślne środki ostrożności. Ukrywano przed Mullinsem wszelkie informacje (nawet najprostsze), wystawiano go na próbę przez wprowadzanie w błąd i na każdym kroku starano się go przyłapać. Nie przeszkadzało to temu pulchnemu, dobrodusznemu byłemu murarzowi i w żadnej mierze nie pogarszało jego wyników. Mullins niewiele rozumiał z danych geologicznych, dokładnych map, wyników badań itd. Zdawał się na swoją różdżkę czy też swój talent, a kiedy podawał dokładniejsze dane, robił to czysto intuicyjnie. Co prawda niekiedy były one daleko bardziej precyzyjne niż wszelkie ekspertyzy geologiczne. Widać to na przykładzie najsłynniejszego i najszczegółowiej udokumentowanego przypadku Mullinsa, niezwykle gruntownie przebadanego i sprawdzonego przez Williama Barretta z Society for Psychical Research. Towarzystwo to jest bardzo poważnym stowarzyszeniem, założonym w 1882 r. pod przewodnictwem profesora Henry'ego Sidgwicka z Cambridge w celu naukowego badania fenomenów paranormalnych. Organizacja ta istnieje wciąż jeszcze, a jej rzetelność nie ulega wątpliwości. W gronie jej przewodniczących byli trzej laureaci Nagrody Nobla, jeden premier Anglii, osiemnastu profesorów, jedenastu członków Royal Society i liczne słynne osobistości, jak na przykład Arthur Koestler. Ponieważ stowarzyszenie to od początku postawiło sobie za cel demaskowanie oszustów i weryfikację tego, co autentyczne, nie były mu obce problemy często trudnego dowodzenia fenomenów parapsychologicznych i ezoterycznych i każda nowa sprawa powiększała zasób jego doświadczeń. Eksperci stowarzyszenia asystowali występom jasnowidzów, mediów i cudotwórców i uczestniczyli w seansach spirytystycznych. Society for Psychical Research zdołało zdemaskować wielką liczbę szarlatanów mimo nawet najbardziej skomplikowanego wyposażenia i wyrafinowanych oszukańczych manewrów. Co prawda, w przypadku Johna Mullinsa nie było co demaskować. Praca, jaką wykonał dla pewnej firmy w Waterford w Irlandii, ratując to przedsiębiorstwo w 1888 r., należała do autentycznych faktów, co Society w pełni potwierdziła. Z początku w firmie z Waterford nikt nie myślał o zaangażowaniu Johna Mullinsa. O wskazanie zasobów wodnych zwrócono się do fachowców; był wśród nich G.H. Kinahan, geolog senior stowarzyszenia ekspertów geologicznych Irlandii i autor licznych należących do literatury przedmiotu monografii i traktatów. Wykonano trzy odwierty; kiedy koszty sięgnęły kilku tysięcy funtów szterlingów i nie udało się wydobyć na powierzchnię ani kropli wody, wśród kierownictwa firmy zapanowało zdenerwowanie. Ktoś sobie przypomniał o różdżkarzu Mullinsie i wtedy postanowiono dla przezwyciężenia rozpaczliwej sytuacji sięgnąć po nadzwyczajne środki. Posłano po Johna Mullinsa. Radiesteta już kilka minut po przybyciu wskazał miejsce, gdzie „można wydobyć co najmniej 6800 litrów wody na godzinę z głębokości około 24 metrów". Wiercenie przeprowadzone w tym miejscu ujawniło istnienie żyły wodnej na głębokości 23,7 m. Wydajność odwiertu wynosiła 7600 litrów na godzinę. Raport geologiczny G.H. Kinahana (sporządzony po odkryciu żyły) podaje, że jest to jedna z zaledwie dwóch żył wodnych w całej okolicy. Jej przypadkowe odkrycie było wielce nieprawdopodobne. Tę drugą żyłę Mullins znalazł już wcześniej. Dla nas szczególnie interesująca w historii Mullinsa jest okoliczność, że początkowo był przekonany, iż tylko on w całej rodzinie ma ten dar. Obaj jego synowie również sądzili, że ich ojciec jest „wybrany". A jednak i w nich zaczęły się budzić te same zdolności, kiedy rok w rok wędrowali po kraju z ojcem Johnem. Wreszcie ich talenty ujawniły się w całej pełni i po śmierci Mullinsa synowie mogli kontynuować jego działalność niczym rodzinne przedsiębiorstwo. I przedtem już przez pewien czas pracowali razem. Bilans dokonań firmy „Mullins i s-ka", a później „Mullins - Synowie" jest doprawdy imponujący: odkryto przeszło 5000 źródeł, umożliwiono zaopatrzenie w wodę 700 domów, browarów, fabryk, farm itd. Niewiele firm „nieezoterycznych" może się poszczycić takim nieprzerwanym pasmem sukcesów odnoszonych przez przeszło 30 lat.

hjdbienek : :
Clipy 
mar 19 2009 Fauré plays Fauré Pavane, op 50
Komentarze: 1

hjdbienek : :
Nauka 
mar 19 2009 What The Bleep ?! Down The Rabbit Hole 8/14...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
mar 19 2009 Radiestezja
Komentarze: 0

Astrolog rysuje horoskop, zyskując przez to możliwość zrozumienia tego, co nie wypowiedziane, ale istniejące. Zasada ta jeszcze wyraźniej i jeszcze bardziej bezpośrednio ujawnia się w przypadku innych technik, gdzie funkcja wyrazicielska dochodzi do głosu bardziej wprost, a instrumentarium jest mniej skomplikowane. Uzyskanie połączenia z ową wiedzą kosmiczną przenikającą makro- i mikrokosmos wymaga, być może, bardziej elementarnych środków pomocniczych niż ten, jaki np. stanowi horoskop. Wiedza tkwiąca we wszechświecie bezpośrednio przemówi do osoby uzdolnionej i/lub wykształconej. Jak to powiedział Einstein na temat swojej własnej intuicji? „W moim przypadku niektóre z tych elementów mają także naturę mięśniową". Czas teraz na przedstawienie jeszcze nie wymienionych z nazwy technik ezoterycznych służących do bezpośredniego kanalizowania informacji docierających spoza naszego ciała. Radiestezja: wahadełko i różdżka. Wojna w Wietnamie pod niejednym względem stanowiła fenomen. Dzięki ogromnemu zaangażowaniu materiałowemu USA, militarnemu gigantowi udało się wprawdzie przejściowo pozbawić liści drzewa w delcie Mekongu i na innych terenach południowowschodniej Azji, bombardowaniami obrócić w perzynę Wietnam Północny i Kambodżę i rozsławić na całym świecie mało dotąd znaną, galaretowatą mieszaninę naftenów i soli kwasu palmitynowego pod nazwą napalmu, ale to już wyczerpuje listę „sukcesów". Siedem milionów ton bomb (dwa i pół razy więcej niż w całej drugiej wojnie światowej) i 300 miliardów dolarów wydanych na wojnę nie zdołały rzucić na kolana słabo uzbrojonych przeciwników w czarnych piżamach. Szok wietnamski wywołał u Amerykanów odzywający się do dziś uraz i doprowadził do zniesienia powszechnego obowiązku wojskowego w Stanach Zjednoczonych. Po ostatecznym zaprzestaniu działań bojowych obie strony ogłosiły swoje zwycięstwo, co do tej pory było na porządku dziennym tylko przy okazji zawodów sportowych, kampanii wyborczych albo podobnych zdarzeń. Później USA zgodziły się na wersję, że wprawdzie nie było to zwycięstwo, ale i nie klęska. Jest prawdopodobne, że wiodąca potęga Zachodu musiałaby się pogodzić ze swoim pierwszym nie-zwycięstwem także i wtedy, gdyby naukowcy z ministerstwa obrony USA byli bardziej otwarci na sprawy radiestezji. Tak jednak nie było, kiedy Pentagon otrzymał interesującą propozycję. Jej pochodzenie było co prawda dość egzotyczne: Louis Matacia, geodeta i różdżkarz z Wirginii, zaproponował oficerom marynarki wykrywanie podziemnych jaskiń, magazynów broni, min, tuneli itd. metodami radiestezji. Osoby, do których się zwrócił z tą propozycją, nie były nieprzychylnie nastawione, ponieważ podziemny świat Vietkongu przysparzał wielu trosk siłom zbrojnym USA. I słusznie, jak się później miało jeszcze dobitniej okazać. W każdym razie aktualne położenie sprawiało, że nawet absurdalne idee znajdowały posłuch. Louis Matacia został zawieziony do bazy wojskowej, gdzie szkolono młodych marines do akcji w Wietnamie. Na poligonie ćwiczebnym odtworzono także kompletną wioskę wietnamską z jej światem podziemnym: tunelami, skrytkami, magazynami broni i żywności, rozległymi pieczarami mogącymi pomieścić całe oddziały itd. Takie ogromne lisie nory o nie zbadanych odgałęzieniach były w Wietnamie na porządku dziennym. Śniły się one amerykańskim wojskowym w koszmarnych snach nie rzadziej niż gąszcz dżungli i czyhające w niej zasadzki. Louis Matacia zdołał od razu dokonać tego, co przekraczało możliwości najbardziej skomplikowanej aparatury poszukiwawczo-pomiarowej. Wykonał różdżkę, wyginając odpowiednio wieszak na ubrania, i po krótkim czasie zlokalizował wszystkie podziemne obiekty na poligonie. Nie uszła jego uwagi nawet najmniejsza skrytka. Zdumienie i podziw oficerów nie miały granic i propozycję różdżkarza przekazano wyższemu dowództwu. Natrafiła tam jednak na opór, którego zaciekłość była porównywalna z zaciekłością oporu Vietkongu. Naukowcy wojskowi i cywilni, do których zwrócono się o opinię, z rzadką jednomyślnością zajęli stanowisko negatywne. Coś takiego po prostu było niemożliwe. Ostatecznie zawyrokowano, że może tu chodzić jedynie o przypadek. Elegancko ominięto przykrą konieczność poinformowania o tym Louisa Matacii, komunikując mu w piśmie wystosowanym przez ministerstwo obrony, że stosowana przezeń technika nie byłaby mile przyjęta przez dowódców w terenie, ponieważ stwarza zbyt duże ryzyko fałszywych alarmów. W rzeczywistości oddział zaangażowany w walkę chętnie podjąłby to ryzyko, gdyż nieustanna groźba ataku zewsząd była skrajnie deprymująca. Wreszcie drogą przecieku wiadomości o tej sprawie przedostały się do południowowschodniej Azji i w rezultacie wiele wysyłanych w dżunglę patroli amerykańskich marines zabierało ze sobą oprócz swojej broni high-tech - i tak niewiele wartej w przypadku dostania się do wilczego dołu z zaostrzonymi prętami bambusowymi albo w zasadzkę - także różdżki. Łakomy kąsek dla prasy, która to należycie wykorzystała. Wynik wojny wietnamskiej na pewno nie uległby zmianie nawet wtedy, gdyby oficjalnie rozdano amerykańskim żołnierzom różdżki, ale być może nie musiałoby ich zginąć 45 928. Christopher Bird, pisarz, biolog i antropolog, występując w 1973 r. na I Międzynarodowym Kongresie Parapsychologii i Psychotroniki w Pradze, mówił o Matacii w kontekście fatalnego zaangażowania militarnego USA w południowo-wschodniej Azji, określając rolę tego różdżkarza jako charakterystyczną dla ambiwalentnego odbioru radiestezji w naszym świecie. Nie można wprawdzie negować radiestezji, ale to jeszcze nie powód, aby ją zaakceptować - tak właśnie wygląda praktyka. A przy tym odłogiem leżą niewątpliwie wielkie potencjały i wielu ludzi nie czyni użytku z własnych zdolności. Ten fakt potwierdzają liczne badania. Profesor Yves Rocard z Paryża prowadząc doświadczenia na szeroką skalę stwierdził, że około 70 procent badanych wykazuje zdolności do posługiwania się różdżką lub wahadełkiem. Już w 1963 r. ten francuski profesor fizyki (należący do paryskiej Ecole Normale, czołowej uczelni kraju) wzbudził sensację swoją książką Le signal du sourcier. Jego kolega z Waszyngtonu, profesor fizyki i doradca ministerstwa obrony USA, dr Zaboj V. Harvalik uważa wynik Rocarda, wynoszący 70 procent, za zbyt niski. Eksperymenty Harvalika, trwające dziesiątki lat, ujawniły zdumiewający odsetek 90% uzdolnionych. Badania tych dwóch (i innych) naukowców opierały się na zastosowaniu najnowocześniejszej aparatury i przyrządów pomiarowych. Tak więc ich wyniki są pewne, jak to tylko jest możliwe przy obecnym stanie techniki. Pomijając ten krzepiący wniosek, że prawie każdy człowiek ma w sobie zadatki na różdżkarza (musi tylko spróbować), badania tego rodzaju stale wydobywają na światło dzienne zdumiewające szczegóły. Na przykład dr Harvalik odkrył, że w przypadku różdżkarza Wilhelma de Boera wypicie dwóch szklanek wody powodowało dziesięciokrotny wzrost jego wrażliwości, podczas gdy dobry posiłek zmniejszał ją 1000 razy (!). Profesor Rocard z kolei zdołał ustalić najmniejszą wartość zmiany ziemskiego pola magnetycznego 0,0003 gausa, jaką mogą jeszcze zarejestrować radiesteci. (Gaus jest jednostką indukcji magnetycznej, nazwaną tak na cześć wielkiego matematyka, fizyka i astronoma Carla Friedricha Gaussa. Każdy lepszy magnes sztabkowy osiąga sto razy wyższą wartość niż owe rejestrowane przez niektóre wrażliwe osoby 0,0003 gausa. Obowiązywał dotychczas pogląd, że taką wartość mogą wykrywać tylko najsilniejsze magnetometry, w żadnym razie jednak istota ludzka.) Już w 1947 r. profesor Soko Tromp, geolog holenderski, stwierdził eksperymentalnie, że radiesteci mogą wyczuwać zmiany pola magnetycznego z zawiązanymi oczami („Psychical Physics"). Dzięki jego koledze Yves Rocardowi mamy teraz także pojęcie, jak małe są rejestrowane zmiany pola. Badania doktora Harvalika dostarczyły dalszego potwierdzenia tych niewiarygodnych odkryć. Wilhelm de Boer -jedna z najznamienitszych badanych przez niego osób - był nawet w stanie zarejestrować zmianę ziemskiego pola magnetycznego wynoszącą 10-10 gausa, a więc równą zaledwie jednej miliardowej części natężenia tego pola. Nawet wśród radiestetów jest to niezwykle wysoka czułość. Dr Paul Fatt, kierownik Wydziału Neurofizjologii University College w Londynie, uważał te wyniki za wprost niewyobrażalne. Kiedy się z nimi zapoznał, musiał przyznać, że wytrzymują próbę krytyki, i stwierdził z rezygnacją na temat de Boera: „Jak taki człowiek w ogóle może żyć na naszej Ziemi?" Może, i najwyraźniej napór niezauważalnych dla nas informacji przysparza mu równie niewielu cierpień, co psu jego (dla nas mało pożądany) zmysł powonienia, milion razy bardziej wrażliwy niż u Homo sapiens. Jeśli ktoś, jak de Boer, urodził się z taką zdolnością, to zapewne przystosowuje się do życia z nią i nie przeszkadza mu ona. Jeśli zaś jest nabyta, to dana osoba uczy się przystosowania w czasie nabywania zdolności. Świadczy o tym wiele przypadków. Rodzi się zatem pytanie, jak można zostać „normalnym" radiestetą, niekoniecznie zaraz Wilhelmem de Boerem. Droga do tego celu wcale nie jest taka kręta i rzeczywiście stoi otworem przed każdym z nas. Nieustannie się zdarza, że osoby postronne, będące np. tylko widzami przy poszukiwaniach żył wodnych itd., zdają sobie nagle sprawę, że drzemią w nich te same siły co w różdżkarzu, którego obserwują przy pracy.

hjdbienek : :
Clipy 
mar 18 2009 Le café des 3 colombes
Komentarze: 0

hjdbienek : :