Archiwum kwiecień 2009, strona 2


kwi 25 2009 Sens bytu
Komentarze: 0

„Szukaj gry, w którą warto jest grać" - tak brzmiała odpowiedź wyroczni na pytanie o sens bytu. Życie oferuje dość takich gier. Pisma hinduistyczne zawierają informacje o grze kosmicznej, o transformacji lila i nitya, o tańcu boga-niszczyciela Sziwy, który stale rozbija jedność początków na wielowątkowość świata przez stosowanie siły trzech guna. Hermann Hesse przedstawia grę gier – „Grę szklanych paciorków", będącą syntezą wszystkich elementów doświadczenia ludzkiego. Matematyczni myśliciele mogą widzieć „swoją drogę" wytyczoną w pracach Johanna von Neumanna albo Norberta Wienera - ale równie dobrze u Godela, Eschera czy Bacha. Zainteresowani psychologią mogą znaleźć swoje olśnienie u doktora Erica Bernesa, autora pozycji Spiele der Erwachsenen. Droga jest, jak wiadomo, czymś wtórnym; jest ona także, co również wiadomo, celem. Jak on wygląda, to zasadnicza zagadka. Zamiar odsłonięcia go przypomina przysłowiową próbę wlania morza do czary. Co dziwne, takie paradoksy dręczą stale „trzeźwych" naukowców, nie zaś „irracjonalnych" ezoteryków. Człowiek racjonalny wymaga jednoznacznych wyjaśnień, i na tym koniec. Karol Marks apodyktycznie stwierdził, że historia wszystkich znanych społeczeństw była w przeszłości i jest w teraźniejszości areną walki klasowej. Naturalnie nie jest to fałszywe stwierdzenie, ale tylko częściowo słuszne. De facto każdy rozwój jest rezultatem skomplikowanego splotu czynników. W innym razie można by bowiem z równym powodzeniem zidentyfikować jako jedyny motor napędowy dziejów ludzkości postęp medycyny, szerzenie się epidemii, doskonalenie sztuki budowy dróg i mostów, poprawę komunikacji, upowszechnienie higieny, rozwój środków transportu czy cokolwiek innego. Przy pewnej wyobraźni za tajemne przyczyny wszystkiego można by uznać nawet muzykę, stomatologię czy uszlachetnienie naszej odzieży. „Tak nie można", zawoła racjonalista i zacznie się zastanawiać, czy w poszukiwaniu jednego zębatego koła, które wszystko napędza, nie można się aby zagalopować. Ezoteryk w ogóle nie zaczyna poszukiwań, ponieważ wie, że takiego jednego koła nie ma. Istnieje wiele kół zębatych większej rzeczywistości, która wprawdzie nie jest „kosmicznym zegarem", ale nie jest także chaosem. To, co niezrozumiałe, nie jest bezsensowne, a to, co pełne sprzeczności, nie jest niemożliwe. Takie pojmowanie świata pozwala być w o wiele większym stopniu w zgodzie z rzeczywistością niż paradygmaty „wszystko albo nic" bezdusznej technokracji, która przemocą przekształca to, co jej jest nie w smak, i nie chce zrozumieć, że istnieją sprawy niepojęte. Wszystko to wprawdzie nie naświetliło klasycznej filozofii karmy, ale nie to było naszym zamiarem. W gruncie rzeczy nie potrzebuje ona objaśnienia. Każdy ma chyba ogólne, a prawdopodobnie także osobiste pojęcie, co może oznaczać karma dla nas wszystkich - i dla niego samego. Chodziło nam tylko i wyłącznie o stwierdzenie, że harmonijne pojmowanie świata nie jest możliwe bez przeznaczenia. Taka wizja świata pozwala żyć w zgodzie z naturą i z sobą samym, więcej, może ona nawet patronować praktycznym a niezwykłym rozwiązaniom. Japoński inżynier Ryiiichi Tomita - wybitny naukowiec i utalentowany artysta sławny w świecie - skonstruował mały trójkołowy pojazd ze śmigłem, który nazwał „trójkołowcem pokonującym wiatr". Ku zdumieniu naukowców i laików aparacik ten o własnej sile poruszał się pod wiatr. Zastanówmy się: nie miał silnika i wykorzystywał siłę wiatru do lotu w przeciwnym kierunku. Zapewne każdy technik, któremu zlecono by wymyślenie takiego przyrządu, odmówiłby, wołając spontanicznie: „To absolutnie niemożliwe". A mimo to bezsilnikowy trójkołowiec Tomity pokonuje wiatr. Czy Tomita odpowiada naszym wyobrażeniom człowieka ezoterycznego, trudno powiedzieć. Z pewnością jest on jednak jedną z rzadkich osobistości, które mają stronę i naukową, i ezoteryczną, w dodatku, jak się zdaje, na równych prawach. Nie inaczej manifestuje się ezoteryczne rozumienie świata. No dobrze, czy my jednak mimo wszystko nie odbiegliśmy od tematu? Co mają wspólnego teoria gier, rozważania historyczne i nie napędzane pojazdy drwiące sobie z wiatru z naszym przeznaczeniem? Wszystko i nic. Nic, jeśli przyjmiemy założenie, że przez pojęcie „przeznaczenia" rozumiemy instrukcję obsługi; wszystko zaś, jeśli będziemy je interpretować jako niewidzialny motor wszelkiego bytu, jako szablon mikro- i makrokosmosu, jako porządek w przeciwieństwie do chaosu. Mówiąc bardziej konkretnie, każdy z osobna może zignorować „strumień losu" albo uznać jego istnienie. W tym pierwszym przypadku będzie on nas unosił mimo naszej desperackiej szamotaniny. W drugim można „płynąc" określić kierunek. Jaki, to nie jest z góry przesądzone, wszystkie jednak implikują w sposób konieczny istnienie jednej siły decydującej o wszystkim. Einstein ani przez chwilę nie mógł się pogodzić z chaosem wczesnej fizyki kwantowej. Nigdy nie odwołał swojego słynnego zdania „Bóg nie gra w kości". Być może dziś by powiedział: „Bóg wprawdzie gra w kości, ale ustanawia też reguły". Dualizm falowo-korpuskularny (zachowanie się fal jak cząstek i cząstek jak fal w zależności od przeprowadzanego eksperymentu) doprowadził fizyków dosłownie do obłędu; w końcu w Kopenhadze zgodzili się oni na sformułowanie: „Czymkolwiek to jest, nie możemy tego poznać. Zależnie od naszego podejścia ukazuje się w taki albo inny sposób. To wszystko". No właśnie. Także przeznaczenia nie możemy zdemaskować, ale możemy się do niego zbliżyć na nasz osobisty sposób. Podstawowy warunek wymaga tylko, aby je przyjąć jako maksymę, zasadę kosmiczną, filozofię życia, pociechę i nadzieję, jako wielkość abstrakcyjną czy cokolwiek bądź. Wszystko inne jest sprawą tak osobistą jak nasza karma, nasze własne przeznaczenie. Jane Roberts, słynna medialna rozmówczyni tajemniczego, ale zasługującego ze wszech miar na poważne traktowanie wielowymiarowego Seta, rozumie nasze kosmiczne przeznaczenie jako budowę osobowości wokół zarodków astralnych - zwanych aspektami - jeśli nawet pojęcie karmy ani podobne w materiałach Seta prawie nie występuje. Kalifornijski fizyk i specjalista w dziedzinie technologii laserowej Samuel Bousky traktuje symboliczną Kabałę jako metafizyczny system zapisu danych, w którym jest utrwalona podstawowa zasada stworzenia. Wszystkie inne kierunki są równie fascynujące i uzasadnione. My jednak zadowolimy się wnioskiem, że wszechświat nie może być pozbawiony przeznaczenia (przynajmniej nasz), ponieważ w chaosie nie mogłoby istnieć nic, co na temat chaosu snułoby rozmyślania. Ten jeden niezaprzeczalny fakt jest już mocną poszlaką - jeśli nie dowodem - na rzecz pierwiastka karmicznego egzystencji. Sama karma jest „sprawą prywatną". Teraz brakuje nam jeszcze tylko przejścia do praktyki. Od ezoterycznego pojmowania świata do bardziej spełnionego życia dzięki takiemu pojmowaniu.

hjdbienek : :
Clipy 
kwi 25 2009 Katie Melua, Eva Cassidy - What A Wonderful...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
Clipy 
kwi 23 2009 Native American indian World & Peace
Komentarze: 0

hjdbienek : :
kwi 23 2009 Little Buddha (Mały Budda) (1/13) (napisy...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
kwi 23 2009 Wszystko jest przeznaczeniem - przeznaczenie...
Komentarze: 0

Wpewnej starej sufickiej przypowieści - można by ją też nazwać bez respektu anegdotą - został przedstawiony problem ostatecznego ustalenia przyczyny i skutku: Nasrudin wybrał się na konną przejażdżkę i po drodze zauważył grupę jakichś jeźdźców. Ponieważ sądził, że to rozbójnicy, popędził konia i ruszył galopem w inną stronę. Podejrzani jeźdźcy byli w rzeczywistości przyjaciółmi Nasrudina i jego ucieczka ich zastanowiła. Sądząc, że może potrzebuje pomocy, ruszyli w ślad za nim. Nasrudin, zauważywszy pogoń, wpadł w popłoch, pognał konno na cmentarz, przeskoczył jego mur i ukrył się za jednym z nagrobków. Kiedy ścigający dotarli do muru cmentarza, spytali przykucniętego za nagrobkiem przyjaciela: „Czemu się kryjesz, Nasrudinie, i co ty tu w ogóle robisz?" „To bardziej skomplikowane, niż sądzicie - odpowiada Nasrudin przyjaciołom. Ja tu jestem z waszego, a wy z mojego powodu". Ta zwięzła historyjka pokazuje dobitnie, jak trudno jest ustalić, co jest przyczyną czego i jaki obrót wezmą wydarzenia - jednym słowem: o co w ogóle chodzi. Według sufitów, mistyków islamu, których nauka być może wywodzi się od zoroastryzmu Persów pozostałych w kraju, kiedy muzułmanie podbili ich kraj, istnieje tylko „droga" (tariqa). Duch człowieka jest emanacją pierwiastka boskiego i dąży do ponownego zjednoczenia ze swoim (boskim) pochodzeniem. Taki punkt widzenia, w zasadzie właściwy także azjatyckim naukom, nie pyta o przeznaczenie bytu, ale je zakłada. Pułapki przyczynowości, z którymi od tysięcy lat walczą filozofowie zachodu, a od dziesiątków lat fizycy, tracą znaczenie. U nas idea oddania się nieosobowej wszechobejmującej woli stwórczej nie ma wykształconej tradycji, chcąc nie chcąc trzeba to przyznać. Ani w filozofii, ani religii czy ezoteryce (a już najmniej w naukach przyrodniczych). Mamy we krwi indywidualizm, a tym samym również potrzebę nie tylko zaakceptowania naszego własnego przeznaczenia, ale i zrozumienia go w jakiś sposób. Nie mogło to się udać bez trudności. Wyszły one na jaw - i nadal dają znać o sobie - w postaci dylematu między determinizmem (fatalizmem) a wolnością woli (chaosem). Przepaść między obu tymi koncepcjami jest z pozoru nie do pokonania, co się manifestuje we wszystkich dziedzinach życia, choćbyśmy sobie tego nie uświadamiali. Dość pomyśleć o prawie karnym, które początkowo zakładało absolutną wolność woli człowieka i nakładało odpowiednio drakońskie kary za jego czyny, gdy dzisiaj dołączył się element determinizmu, sprawiający, że w coraz mniejszym stopniu odpowiedzialnością za zbrodnię obarcza się sprawcę, a nawet, co wręcz groteskowe, coraz bardziej przypisuje się ją ofierze (hasło: „wiktymologia"). Podobne tendencje rozwojowe wielu współczesnych ludzi, ze względu na wpojone im wewnętrzne postawy, uznaje za zjawisko sprzeczne z naturą, które umacnia w nich wrażenie, że żyją w świecie pozbawionym sensu. Albo też w epoce pozbawionej sensu, do którego to wniosku tak wielu dochodzi. Trudno uznać za zadowalające obowiązujące dziś równanie: więcej wiedzy, komfortu, dobrobytu = mniej wartości, sensu, sprawiedliwości. Sporadycznie udawało się przerzucić mosty między tymi tak z pozoru niemożliwymi do pogodzenia przeciwieństwami. Filozof Franz Austeda uważa postulat wolności woli za bezsensowny, ponieważ takie pojęcia jak odpowiedzialność, wina, obowiązek czy kara stają się możliwe do przyjęcia dopiero przy założeniu determinizmu. Wygląda to na sprzeczność, ale Austeda precyzuje swój tok myśli: „Jedynie przez determinizm, przeznaczenie, również wola nabiera charakteru zgodnego z prawami i przestaje się manifestować w sposób pozbawiony reguł i przypadkowy. Swobodne decydowanie - w sensie «bezprzyczynowe» - nie byłoby określane przeze mnie, nie zależałoby od mojej osobowości, moich życzeń. Takiej wolności chyba nikt by nie pragnął". Większość zapewne się z tym zgodzi. Pragniemy wolności i sensu. Kim jednak jesteśmy? Jeśli przyjrzymy się sobie z takim obiektywizmem, na jaki nas tylko stać, to wkrótce odkryjemy, że nie istnieje jedno Ja. Człowiek ma inną osobowość przy pracy, inną w zaciszu domowego ogniska, w walce płci związku partnerskiego, na urlopie, za kierownicą czy przed telewizorem. W gruncie rzeczy osobowości jest bez liku. Każdy rozmówca, partner seksualny czy jakikolwiek inny ma odmienny obraz jednego i tego samego człowieka. Jest to codziennym zjawiskiem; ulubiony chwyt komediowy polega na tym, że dwie osoby mówiąc o trzeciej nagle zaczynają się zastanawiać, czy faktycznie mają na myśli tę samą osobę. Niekiedy ten porządek ulega zakłóceniu i robimy rzeczy dziwne. Potem zazwyczaj się tłumaczymy: „To nie byłem ja... Sam nie wiem, co we mnie wstąpiło...", czy podobnie. W rzeczywistości wszystko to jest po prostu kwestią płaszczyzny świadomości, na której się znajdujemy w danym momencie. Zazwyczaj wszystkie te płaszczyzny mają odniesienie do naszej osobowości, są ukierunkowane na ego, jak mówi psychologia. Możemy jednak wznieść się ponad nie albo zanurzyć pod nim. Jest to jednym z celów wiedzy ezoterycznej, jeśli nie celem zasadniczym. Można dążyć do niego wieloma drogami, wschodnimi czy zachodnimi, przez medytację, zagłębianie się w sobie, okultystyczny spirytualizm albo czysty racjonalizm.

hjdbienek : :
Clipy 
kwi 22 2009 Ewa Bem - Deszcz
Komentarze: 0

hjdbienek : :
kwi 22 2009 Mistrz 6/6
Komentarze: 0

hjdbienek : :
kwi 22 2009 Życie nie kończy się nigdy - i ma sens
Komentarze: 0

Niemiecki psychiatra dr Schrenck-Notzing i słynny angielski fizyk, przez pewien czas przewodniczący Royal Society, sir William Crookes, ogłosili po wieloletnich badaniach swoje absolutne przekonanie, że materializacje się odbywają, choć zapewne należą do białych kruków (albo czarnych owiec, zależnie od punktu widzenia). Kto kroczy drogą ezoteryki, nie odmawiając „normalnej" nauce racji bytu, temu poszlaki świadczące o nieśmiertelności ducha czy też duszy nie staną kością w gardle. W jego pojmowaniu świata jest na to miejsce. Dla kogoś takiego jest nawet możliwe „rzeczowe" rozpatrzenie tego problemu, przez co należy rozumieć nie tyle dociekania na temat ustroju społecznego na tamtym świecie czy gęstości materii duchowej, ale całkiem po prostu rozszerzenie duchowej bazy operacyjnej. Nie oznacza to co prawda zniesienia wszelkich granic i ograniczeń. Na przykład lekarz i badacz reinkarnacji dr Carl A. Wickland usilnie ostrzegał przed niebezpieczeństwem wiary w powtórne narodziny. Jego płomienny apel przeciwko temu „niebezpiecznemu zabobonowi" niewiele ma jednak wspólnego z odrzuceniem, na jakie napotyka zazwyczaj reinkarnacja w „kołach oświeconych". Wprost przeciwnie, dr Wickland jest zdania, że wewnętrzne przeświadczenie, iż i tak jeszcze raz się urodzimy, mogłoby niepotrzebnie utrudnić ten właśnie proces. To oryginalny punkt widzenia, który osądzić może zapewne każdy tylko na swój własny użytek. Dla tych, którzy z natury zawzięcie czepiają się materii - a tym samym swojej własnej nieuniknionej zagłady w dalszej lub bliższej przyszłości - takie myślowe zabawy są co prawda niedostępne. Jest to godne ubolewania, żyjemy bowiem w osobliwym społeczeństwie, które robi wszystko, co tylko można wymyślić, aby proces narodzin przebiegał jak najbardziej perfekcyjnie; za to zejście z tego świata zostało uznane za akt godny napiętnowania, którego każdy powinien dokonywać w swoim zakresie tak dyskretnie, jak to tylko możliwe, co mu jeszcze utrudnia chytrze wymyślona „maszyneria podtrzymywania życia". Doprawdy potrzebna jest szersza wizja świata. Taka wizja świata, w której przypadki podobne do przytoczonych nie muszą być oszustwem ani manipulacją środkami masowego przekazu, która pozwala zaprzestać starań o racjonalne wytłumaczenie zapewne najbardziej znanego i najczęściej badanego przypadku reinkarnacji Bridey Murphy-Ruth Simmons, i która dopuszcza wieczne życie dla wyznawców wszystkich kierunków wiary. Wizja świata zakorzeniona nie „tylko" w głowach ezoteryków i okultystów. Wernher von Braun, słynny ojciec astronautyki amerykańskiej, stwierdził lapidarnie: „Wszystko, czego mnie dotąd nauczyła i nadal uczy nauka, umacnia moją wiarę w dalsze trwanie naszej duchowej egzystencji po śmierci". John C. Eccles, laureat Nagrody Nobla i badacz mózgu, powiedział: „Fałszywe jest dogmatyczne stwierdzenie, że ze śmiercią mózgu wszystko się kończy, także jaźń , wszystkie nasze głębsze, emocjonalne, subtelniejsze przeżycia nie muszą ulegać zatracie z tą chwilą, gdyż, jak sądzę, są one zapisane w świadomości, a nie w mózgu". Hoimar von Ditfurth sformułował to być może w sposób najszerszy i najbardziej uniwersalny: „Z tego punktu widzenia ewolucja osiągnie swój naturalny koniec w momencie, w którym kosmos połączy się z zaświatami". Gdzie jednak w takim razie, zadajemy sobie pytanie, jest granica między „naukowym" a „ezoterycznym" pojmowaniem świata? W naszych głowach, gdzieżby indziej? Kiedy kanonik Mikołaj Kopernik w 1512 r. odkrył, że centrum Układu Słonecznego - a tym samym ówczesnego kosmosu - stanowi Słońce, a nie Ziemia (człowiek), pojawiło się pierwsze pęknięcie na podziale, dotąd wynoszącym nas ponad resztę stworzenia. Dzisiaj ten podział od dawna należy do przeszłości, co się przyznaje; jednak nie całkiem jeszcze zostały przyswojone logiczne konsekwencje tego faktu. Musiało minąć prawie pięćset lat, zanim fizyk i matematyk David Bohm, jeden z czołowych naukowców doby nowożytnej, w wywiadzie przeprowadzonym w Londynie przez zajmującego się sprawami nauki francuskiego dziennikarza Patrice van Eersel wygłosił następujące „potworności": Porządek zawarty implicite we wszechświecie jest bez wątpienia tym, co naszą świadomość porusza przede wszystkim, gdyż ona sama wydaje się fundamentalnie przynależna do tego porządku. Jednak nasza zmysłowa inteligencja staje natychmiast między nami a pierwotną rzeczywistością, aby ją nam przekazać w sposób wprawdzie zróżnicowany, ale zarazem jako coś obcego. To właśnie jest straszną iluzją zwykłego, „zdrowego rozsądku". Emocja jest z pewnością sposobem znalezienia dojścia do zawartego implicite porządku. Moim osobistym zdaniem jest dość grubą iluzją dostrzeganie w każdym człowieku niezależnej rzeczywistości. Na określonej płaszczyźnie my wszyscy pochodzimy od jednego i jedynego w swoim rodzaju bytu. Niestety, w najmniejszym nawet stopniu nie wydaje się, aby nasi współcześni wybierali drogę prowadzącą do zrozumienia tej oczywistej prawdy. Przez to nasza planeta znajduje się w realnym, wielkim niebezpieczeństwie. To fascynujące myśli, tylko - czy nie słyszeliśmy ich już z innego źródła? W szkołach mądrości Dalekiego Wschodu naucza się, że świat materialny jest tylko pozorem, grubo ciosanym tworem pełnym luk i nierówności, który mógł powstać - i trwać - tylko dzięki niedoskonałości i ograniczoności naszych zmysłów. Ta niedoskonałość ma jednak pewien sens. Wskazuje ona człowiekowi zadanie i cel jego życia: rozwijanie własnych zdolności spirytualnych dla osiągnięcia wyższego szczebla świadomości, stanu, w którym dochodzi do włączenia się w kosmiczną wszechświadomość. Śmierć jest jedynie krokiem na tej drodze przeznaczenia. Zachodnie filozofie są nieco bardziej elitarne. Np. teoria wędrówki dusz niezapomnianego Pitagorasa zawiera, mimo pokrewieństwa z myślą azjatycką, drobne różnice w stosunku do buddyjskiej filozofii reinkarnacji. Według pitagorejczyków istnieje hierarchia nieśmiertelności. Im bardziej świadomie i twórczo żył dany człowiek, tym więcej świadomości będzie miał po śmierci. Ten pogląd przetrwał tysiące lat i znajduje się na przykład wyrażony explicite u Goethego. Przeznaczenie i owszem, ale według indywidualnej hierarchii. Pitagoras, jak sam utrzymywał, pamiętał swoje wcześniejsze żywoty - miał być np. Euforbosem, kapłanem Apollina czy zgoła synem samego boga światła - co nie dziwiło jego zwolenników zważywszy wysoki szczebel świadomości mistrza. Różnice dzielące te koncepcje reinkarnacji odzwierciedlają różnice w mentalności wschodu i zachodu, wczoraj i dziś. Wschód przydaje ducha światu fizycznemu i zadowala się tym, że widzi w tym ostatnim jedynie pozór łudzący nasze zmysły, natomiast zachód w ponownych narodzinach i tamtym świecie odkrywa również wyzwanie do dociekań i pracy nad sobą. W gruncie rzeczy chodzi zapewne o dwie strony jednego i tego samego medalu, na którym wybite są słowa: „Życie nie kończy się nigdy - i ma sens". Przyrodnicze, racjonalne pojmowanie świata dostrzega na horyzoncie przebłyski planu kosmicznego i rzuca się do ataku w tym kierunku, jakby chcąc dosięgnąć złotego naczynia na końcu tęczy - ale tęcza jest zawsze daleko. Według ezoterycznego, spirytualnego pojmowania świata tęcza i złote naczynie stanowią jedną nierozerwalną całość. Nie ma bytu bez wieczności i nie ma wieczności bez przeznaczenia. Jego natura jest jednak wielką zagadką...

hjdbienek : :
Clipy 
kwi 21 2009 Smokie - Suzi Quatro & Chris Norman -...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
kwi 21 2009 Mistrz 5/6
Komentarze: 0

hjdbienek : :