Archiwum kwiecień 2009, strona 5


kwi 14 2009 Terence McKenna - Szamanizm Psychodeliczny...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
kwi 14 2009 Georg Iwanowicz Gurdżijew
Komentarze: 0

Dwudzieste stulecie zna niejednego wybitnego maga. Pod pewnymi względami jeden człowiek mógłby być wprost bratem bliźniakiem Aleistera Crowleya, choć ich zewnętrzne podobieństwo byłoby niewielkie. Georg Iwanowicz Gurdżijew. Podobnie jak Crowley, ten legendarny, urodzony w 1877 r. w Aleksandropolu na Zakaukaziu i zmarły w 1949 r. w Neuilly pod Paryżem człowiek, miał siłę sugestii nie mieszczącą się w żadnych tradycyjnych ramach. Rozpowszechniano też wieści o innych, nie mniej zdumiewających zdolnościach - choćby o tym, że Gurdżijew obywał się bez snu i chciał tę zdolność przekazać także swoim uczniom - nie są one jednak tak udokumentowane, jak niewiarygodna energia psychiczna tego dziwnego człowieka. Rom Landau pisze, że przy pierwszym spotkaniu z Gurdżijewem ogarnęła go psychiczna niemoc, która w nim niepowstrzymanie narastała. Nie mógł się nawet podnieść, wiedząc, że nogi ugną się pod nim i upadnie na podłogę. Jego znajoma pisarka przeżyła w jego obecności coś podobnego. Landau pisze: „Ta pani i ja siedzieliśmy blisko Gurdżijewa w pewnej restauracji. Kiedy na niego spojrzała, nie pozwolił jej już odwrócić wzroku. Spostrzegliśmy, że zaczął oddychać w całkiem specjalny sposób. Byłem przekonany, że stosuje teraz jedną z technik, których się nauczył na wschodzie. Po kilku sekundach zauważyłem, że moja znajoma zrobiła się blada jak ściana. Zanosiło się na to, że zemdleje. «Ten człowiek jest niesamowity» - szepnęła mi do ucha. - «Dzieje się coś straszliwego. On tak spojrzał na mnie, że jestem teraz seksualnie podniecona. To było bestialskie.»" Nasuwa się skojarzenie z poniżającymi zabawami Crowleya. Jednak również przypadek Gurdżijewa ma nie tylko jedną stronę. Francuz Rene Zuber, uczeń Gurdżijewa, opisuje następującymi słowami dzień powszedni w otoczeniu mistrza: „Kiedy przy stole pana Gurdżijewa zasiadały dzieci, niczym osoby dorosłe między swoimi rodzicami, było to dla nas ożywczym wydarzeniem. Nie wahały się długo przed zabieraniem głosu na równi z innymi. Mistrz zręczną i subtelnie sformułowaną zachętą sprawiał, że szybko i szczerze włączały się do zabawowej albo dialektycznej duchowej ekwilibrystyki, którą dla nich obmyślał - odpowiednio do ich wieku". A więc ta błyskotliwa osobowość ma dwa bieguny: z jednej strony hipnotyczna przemoc o seksualnym zabarwieniu, a z drugiej pełna zrozumienia umiejętność wczucia się w psychikę dziecka. Faktem jest jednak przemożna siła jego indywidualności. Szok pierwszego spotkania z tym człowiekiem, który - jak twierdzi Philippe Lavastine - z racji swej surowości w budzeniu świadomości (i swych wielkich wąsów) przypominał Bodhidharma, założyciela buddyzmu zen, dla niektórych po prostu był zbyt silny. Uciekali oni przed doświadczeniem, które mogło kryć w sobie ryzyko zakwestionowania wszystkich ich dotychczasowych wyobrażeń; takie wyznania czynili czasami później. Przeważnie jednak ludzie w ten sposób odstraszeni mieli po wsze czasy dość Gurdżijewa i przyczyniali się do przedstawiania jego satanicznych rysów. W każdym razie z Gurdżijewem wiąże się dostatecznie wiele tajemnic i sprzeczności, aby unaocznić trudność oceny człowieka rozporządzającego rozszerzoną świadomością. Przynajmniej to ostatnie nie ulega tu kwestii. Mimo że Gurdżijewowi wyśmienicie się udało okryć zasłoną tajemnicy szczegóły swego doprawdy burzliwego życia, to jednak wiadomo, że na początku naszego stulecia pojechał do Tybetu, po tym jak w 1896 r. został ranny w powstaniu greckich patriotów na Krecie przeciwko panowaniu tureckiemu. Na jego dzieciństwie i młodości odcisnęły swe piętno burzliwe wydarzenia i otoczenie, w którym przewijali się Turkmeni, Tatarzy, Ormianie, Irańczycy, Grecy i Rosjanie. Około dwudziestu lat wędrował przez środkową Azję, nawiedzając ezoterycznych nauczycieli, mędrców i tajne towarzystwa w poszukiwaniu sensu istnienia. Niewątpliwie w trakcie tych poszukiwań nabył zdolności, które trudno określić inaczej niż jako magiczne; równie niewątpliwe jest to, że Gurdżijew zalicza się do świetnego kręgu najbardziej zagadkowych osobistości w dziejach. Może być stawiany na równi z Cagliostrem albo hrabią de Saint-Germain, o których jeszcze wspomnimy. Gurdżijew był magiem i filozofem, hipnotyzerem i mistrzem ezoterycznym, pisarzem i artystą, charyzmatykiem i demonem - a prawdopodobnie na tym jeszcze nie koniec. Już tylko ta okoliczność, że Gurdżijew myślał po persku, opowiadał dowcipy po rosyjsku, a zdarzenia relacjonował po angielsku, wystarczała, aby większość ludzi wprawić w szalony zamęt. A nierzadko w panikę. Sam jego dorobek literacki jest fascynujący. Został on spisany w okresie międzywojennym, jednak za życia Gurdżijewa był prezentowany wyłącznie w czasie odczytów wygłaszanych przed ekskluzywną publicznością, i dziś istnieje jedynie w przekładach, ponieważ oryginalne rękopisy w języku rosyjskim i ormiańskim nigdy nie doczekały się publikacji. Krytyk Frederic Moreau pisze: „Dzieło Gurdżijewa trudno zaliczyć do określonej kategorii, moralnej, filozoficznej albo literackiej, ono obejmuje wszystkie te trzy dziedziny. W sumie jest to dzieło jedyne w swoim rodzaju, coś na kształt monstrum filozoficznego". Trudno byłoby lepiej ująć ten dylemat, z którym się wciąż stykamy przy ocenie magów, okultystów i nadludzi; wróćmy jednak do faktów. Powróciwszy na zachód, Gurdżijew założył w Fontainebleau pod Paryżem Instytut Harmonijnego Rozwoju Człowieka, na temat którego krążyły sprzeczne opinie. Wielu się nim zachwycało, ukończywszy kursy Gurdżijewa jako nowi ludzie; inni jednak stali się wrakami. Ten fenomen można obserwować także w naszych czasach u ludzi podejmujących „próby odnalezienia samego siebie" i temu podobne. Wszystko chyba zależy od tego, kto czego próbuje. Wraz ze swoim współpracownikiem, przyrodnikiem, dziennikarzem i pisarzem Piotrem Demianowiczem Uspieńskim, Gurdżijew w każdym razie dostarczał dzięki swej szkole tematu do rozmów, który zachował świeżość do dziś. W 1920 r. był w Niemczech, gdzie łączono go z Towarzystwem Thule Karla Haushofera, osławionym przez późniejsze członkostwo w nim Hitlera, Himmlera, Goringa i ideologa partii hitlerowskiej Alfreda Rosenberga. O co jednak trudno obwiniać Gurdżijewa, nawet gdyby istniał ów domniemany związek. Nauki Gurdżijewa łączyły w sobie grecko-prawosławny reżim klasztorny, sufizm, kosmologię kabalistyczną, myśl neoplatońską, mistykę liczb, buddyzm, psychologię i wiele innych elementów, które trzeba by było wyodrębnić (o ile to w ogóle możliwe). Praktyczna strona jego działalności polegała na ćwiczeniach psychologicznych w formie rytmicznych tańców i rytuałów ruchowych. Ten przypuszczalnie prastary, choć robiący wrażenie ultranowoczesnego system - bardzo skuteczny - ma również w naszych czasach wielu zwolenników, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii. Gurdżijew sam określał swój system nie jako mozaikę, ale niepodzielną całość. Skojarzenia ideowe z najnowszymi odkryciami przyrodoznawstwa, o których już wspominaliśmy, ponieważ odzwierciedla się w nich podstawowa idea ezoteryczna całości uniwersalnej, są dopuszczalne, jeśli wręcz nie oczywiste. W każdym razie zajmowanie się życiem G.I. Gurdżijewa podobnie jak jego wieloaspektową spuścizną literacko-filozoficzno-kosmologiczną pokazuje, że ze skomplikowanego, wielowarstwowego źródła można wprawdzie wydobyć różne sprawy, jednak zawsze tylko takie, które są znane nam samym. Tak więc znowu jesteśmy przy problematyce obiektywnej oceny. Mimo wszystko aura Gurdżijewa i jego tytaniczna, na swoje czasy ledwo zrozumiała wiedza przyciągały osobistości tej rangi co Aldous Huxley, J. G. Bennet (fizyk, uczeń Einsteina), Arthur Koestler albo A. G. Orage (słynny angielski krytyk literacki). Zasadnicza teza Gurdżijewa, jakoby istoty ludzkie były „śpiącymi maszynami", kryje w sobie prawdopodobnie głębsze przemyślenie, niż można przypuszczać w pierwszej chwili. Istotnie, twierdzenie ezoteryczno-mistyczne, że nasza świadomość na jawie nie jest niczym innym niż permanentnym stanem transu, z którego tylko nieliczni kiedykolwiek się budzą, pokrywa się z wnioskami badań nad mózgiem, rozumieniem psychologii i neurofizjologii. Z którejkolwiek strony będziemy rozpatrywać tego dziwnego człowieka i jego nie mniej dziwne dzieło - i jedno, i drugie wymyka się skatalogowaniu. Można łatwo zbyć Gurdżijewa jako szarlatana, jednak nie byłoby to słuszne. Zbyt wiele dowodów świadczy o jego nadzwyczajności. Podobnie można powiedzieć o jego działalności literackiej i scholastycznej. Pozostaje właściwie tylko takie wyjście, aby uznać wprawdzie jego ezoteryczne zdolności, ale zarazem napiętnować jego samego za ich nadużycie. Wyjście takie jest jednak możliwe tylko wówczas, gdy pilnie baczymy, by nie zsunęły się nam klapki z oczu i aby nasz kąt widzenia pozostał ograniczony. Następujący epizod zademonstruje, że Gurdżijew nie wykorzystywał swoich talentów wyłącznie do tego, by telepatycznie pobudzać seksualne receptory atrakcyjnych autorek, co widocznie stało się wtedy w restauracji (jeśli nawet być może nie było to aż tak zamierzone, jak to odczuwała znana ze skrajnej wrażliwości na takie bodźce młoda kobieta). Przeżycie Amerykanina Fritza Petersa w związku z Gurdżijewem w 1945 r. w Paryżu należy do innej kategorii. Do tego chodziło tu o proces świadomy, zamierzony, celowy i niemożliwy do błędnego zinterpretowania. Peters, zdemobilizowany żołnierz, przyszedł do słynnego emigranta rosyjskiego, którego znał z dawnych czasów, i o którego zdumiewającej karierze oczywiście wiedział, aby prosić go o pomoc. Amerykanin nie mógł przezwyciężyć grozy i psychicznego ciężaru przeżyć frontowych. Czuł się pusty, wypalony, skończony. Bliski wewnętrznego załamania odwiedził Gurdżijewa i poprosił o aspirynę, jednak jej nie otrzymał. Gurdżijew zabrał się do parzenia kawy na oczach całkowicie roztrzęsionego żołnierza, który opadł na fotel w kuchni. Potem odwrócił się i skierował wzrok na Petersa, w którym dokonała się zdumiewająca przemiana. Jak gdyby został włączony do niewidzialnego gniazdka, poczuł przypływ energii, której nigdy nie uważałby za możliwą. Zmęczenie opadło z niego jak płaszcz, przestał się czuć wyjałowiony, przygnębiony i zrozpaczony. Po kilku minutach był całkowicie nowym człowiekiem, wypełnionym radością życia i wewnętrzną siłą, jakiej jeszcze nigdy nie zaznał, nawet w swoich najszczęśliwszych chwilach. Odtąd Peters zaklinał się na wszystkie świętości, że jego dawny przyjaciel z czasów młodości posiada umiejętność bezpośredniego przelewania energii z człowieka na człowieka. Przypominał sobie nawet, że w ciągu tych kilku minut w kuchni od Gurdżijewa wychodziło intensywne niebieskie światło. Jeśli nawet zmysły Amerykanina być może w tym punkcie spłatały mu psikusa, to sukces pozostaje niezaprzeczalny. Godne uwagi jest także działanie terapii na samego Gurdżijewa. Peters opisuje, że Rosjanin w czasie „przesyłania energii" stopniowo zapadał się w sobie, a pierwsze oznaki lekkiego zmęczenia narastały aż do zupełnego wyczerpania. Peters nigdy przedtem nie widział człowieka, który by robił wrażenie tak wyczerpanego, jak Gurdżijew na koniec tego zdumiewającego procesu. Amerykanin miał wrażenie, że ubytek sił u Gurdżijewa przebiegał równolegle do jego własnego ożywienia, i chyba tak też było w istocie. Kiedy proces ten się zakończył, Gurdżijew powiedział z trudem: „Teraz wszystko z panem w porządku. Proszę uważać na to, co pan je. Muszę iść." I wytoczył się z pokoju. Po kwadransie wrócił, znowu pełen energii. Robił wrażenie młodzieńcze, był żwawy, pełen sił i w dobrym humorze. Z uśmiechem powiedział: „Dobrze, że się spotkaliśmy." Fritz Peters nigdy nie mógł zapomnieć tego przeżycia i zawsze wyrażał przekonanie, że Gurdżijew jest nie tylko człowiekiem o zdolnościach magicznych, ale że używa ich dla dobra swoich bliźnich dosłownie „kosztem siebie". W tym przekonaniu nie był odosobniony, nie jest także i dzisiaj. Gurdżijew, który w owych czasach dobiegał już siedemdziesiątki, emanował wprawdzie wyniosłością starca, ale zarazem miał zwinność szermierza. Wielu z tych, którzy go wówczas znali, tak właśnie go opisuje. Tyle na temat tej znaczącej osobistości, odległej od codzienności, przeciętności i nie poddającej się ocenie. Aleister Crowley i Georg Iwanowicz Gurdżijew są (świadomie prowokująco dobranymi) wzorcowymi przykładami trudności w zaklasyfikowaniu wybitnych indywidualności posiadających jednoznacznie ezoteryczną wiedzę. Mimo że obaj żyli w naszym stuleciu, ich działalność jest znana i udokumentowana, a obaj też wiele publikowali, brak jest jednomyślnego poglądu na ich temat. To i tylko to jest sednem sprawy. Jeśli się zmusimy do największego obiektywizmu, jaki tylko jest możliwy, przezwyciężając już niemal siebie, to zapewne przyjdzie przyznać, że nasze kryteria pod jakimś względem zawsze będą niedostateczne. To, co według nas zasługuje na potępienie, nie musi być takie z innego punktu widzenia - i na odwrót. Zgodnie z teorią informacji część systemu ani nie może poznać całego systemu, ani się od niego odłączyć. „Prawdziwi" ezoterycy - do których chcemy zaliczyć wymienionych - znajdują się bez wątpienia poza naszym systemem, choć ten wniosek nie ma oznaczać ani zgody na nieograniczone stosowanie wszelkich możliwych sił, ani służyć obronie Crowleya, Gurdżijewa i innych. Nasze wystąpienie jest jedynie skierowane przeciwko skłonności do zaszufladkowania osób, o których wiemy coś konkretnego (albo coś, co za konkretne uważamy). Jeśli cofniemy się dalej od naszych czasów w przeszłość ezoteryki, to pokusa ta osłabnie, gdyż posiadane informacje nabiorą bardziej legendarnego charakteru. Wyłoni się jednak inna pokusa, by je wszystkie razem wygnać w krainę mitu. Jej także nie powinniśmy ulegać. Przedtem jednak przedstawimy jeszcze dwie osobistości ezoteryczne z pogranicza legendarnej przeszłości i trzeźwej teraźniejszości. Obu nie można odmówić aury misterium, tak samo jak Crowleyowi czy Gurdżijewowi, tyle że nie kojarzy się ich głównie z demonizmem seksualnym, jak wyżej wymienionych.

hjdbienek : :
Clipy 
kwi 13 2009 Brave Hearts by Brulé
Komentarze: 0

hjdbienek : :
kwi 13 2009 Ziemianie - Earthlings (napisy PL) Część...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
kwi 13 2009 Aleister Crowley
Komentarze: 0

Zacznijmy odnajbardziej chyba demonicznego ze wszystkich ezoteryków i okultystów. Aleister Crowley. Miał ogromną władzę nad ludźmi, a jego słynne spojrzenie bazyliszka umiało każdego poskromić. Poglądowy opis jego możliwości dał literacki agent Crowleya, Louis Wilkinson, w rozmowie z doradcą do spraw urządzania wnętrz w domu w Gloucestershire, gdzie Aleister Crowley mieszkał przez długie lata. Wilkinson wątpił w magiczno-okultystyczne siły Crowleya, swojego wspólnika od interesów, na co doradca odpowiedział: Inaczej by pan mówił, gdyby pan przeżył to co ja. Po obiedzie poszliśmy do pomieszczenia na pierwszym piętrze. Był tam Crowley, siedział w kucki przy ogniu. Poza nim i mną znajdowało się w tym pomieszczeniu jeszcze dwóch mężczyzn. Crowley zaczął mówić i wtedy to się zdarzyło. Jeden z mężczyzn zemdlał i upadł, a jego głowa znalazła się kilka centymetrów od ognia. Drugi podskoczył, po czym zaczął chodzić na czworakach i obwąchiwać fotele. Szczekał przy tym, wył jak pies i drapał do drzwi. Nagle pierwszy mężczyzna obudził się, wstał i wyskoczył bez słowa przez okno. Kiedy wrócił, jego ubranie było podarte, a twarz uwalana krwią. Ja sam nie mogłem się poruszyć. Kiedy przyszedłem do siebie, Crowley był już w łóżku. Sam Crowley nie taił swojej władzy nad ludźmi, chętnie ją demonstrował - do jego ulubionych zabaw należało zamienianie sceptyków w psy - i zdecydowanie zaprzeczał, jakoby miał być zwykłym hipnotyzerem. To, co praktykował, sam nazywał „Magick", była to nauka i sztuka wywoływania zmian według własnej woli. Wszystko to sprawia, że raczej nie przypomina on kogoś, kto kroczy drogą wewnętrznego oświecenia i wszechogarniającej mądrości. Renomowany „Sunday Express" uznał go pośmiertnie za najbardziej zepsutego człowieka stulecia, podczas gdy „Sunday Times" dostrzegł w nim „Picassa okultyzmu". Był uważany za jedno z ukrytych źródeł satanicznych machinacji w III Rzeszy jak też za wcielenie bestii Apokalipsy, którą według żydowskiej Kabały symbolizuje tajemnicza liczba 666 (sam Crowley nazywał się często „Bestią"). Trzy szóstki przyporządkowuje się także antychrystowi, który dopiero ma się narodzić. Pasują do tego obrazu takie fakty jak ten, że Adolf Hitler stale cytował książkę Aleistera Crowleya Liber legis, czy otwarcie przezeń głoszone credo, że jedynym sensem życia jest przyjemność, podobnie jak jego seksualna rozpusta, która budziłaby sensację nawet w porównaniu z rzymskimi orgiami albo zwyczajami na dworze Lukrecji Borgii. Tak prezentuje się „Bestia" na pierwszy rzut oka. Chciałoby się powiedzieć, że istotnie po bestialsku. Być może ten chyba najbardziej znany mag dwóch stuleci (żył w latach 1875-1947) był w istocie taki, na jakiego wyglądał: hedonistyczny, opętany żądzą władzy, podły i bez skrupułów. Być może jego osobowość jest po prostu niezrozumiała, ponieważ przenosimy nasze pojęcia dobra i zła w dziedzinę, w której także i one ulegają zmianie. W każdym razie Aleister Crowley stanowi dobry, jeśli nawet świadomie prowokujący przykład, jakie trudności towarzyszą ocenie kogoś, kto jest inny. Jeśli naświetlić ze wszystkich stron jego bogate w wydarzenia życie, to opinia nie znającego miary satanisty, który na swoich sztandarach wypisał seks i praktykował pogardę dla ludzi, zaczyna się chwiać. Waltharius widzi w Crowleyu (znanym także jako mistrz Therion) mistycznego nauczyciela teraźniejszości, a dr Birven ocenia, że dzieła Crowleya na temat magii reprezentują wysoki poziom i oryginalność i zdradzają rozległe wiadomości naukowe. Nie mógł się więc Aleister (właściwie Edward Alexander) Crowley poświęcać jedynie doskonaleniu swych seksualnych wynaturzeń. Istotnie, stale się natrafia na przejawy mniej cielesnych działań „Bestii", mimo że nie były tak głośne. W 1905 r. Aleister Crowley starał się zjednoczyć trzy pokrewne, ale konkurencyjne zakony: Złoty Świt (Golden Dawn), Srebrną Gwiazdę (Astrum Argentum) i jej angielską gałąź Silver Star, aby usunąć nieporozumienia, które zwłaszcza na Astrum Argentum ściągnęły niesławę. Rok później uzyskał w Chinach stopień mistrza świątyni, a w 1912 r. wraz z nadaniem 10 stopnia (najwyższy i najświętszy król) Zakonu Wschodniej Świątyni (Ordo Templi Orientis, OTO) powierzono mu reprezentację Zakonu na całą Brytanię (z Irlandią). Było to związane z nadaniem uświęconego (przez templariuszy) imienia Baphomet, którym Crowley odtąd podpisywał swoje listy. Na marginesie zaznaczmy, że Baphomet to także ważna figura alchemiczna. Ten sam Crowley, który zabawiał się skłaniając ludzi do naśladowania czworonogów, napisał wiele dzieł i traktatów, wygłaszał wykłady o filozoficznej głębi i reprezentował - choć nieco bardziej powściągliwie - pogląd, że każdy mężczyzna i każda kobieta jest gwiazdą, a najwyższym sensem naszego bytu jest przekroczenie przepaści. Prace Crowleya na temat jogi należą do dziś do kanonu, i to nie tylko u zwolenników „nauk satanicznych". Przeszło sześćdziesiąt lat po zetknięciu się z tymi pracami dr Israel Regardie pisał w przedmowie do książki Aleister Crowley Über Yoga: "...winniśmy respekt temu ujęciu, które zasługuje na to, by się nim delektować ze względu na jego wnikliwość i ćwiczyć według niego, choćby tylko przez jego nieograniczony racjonalizm. Jeszcze raz muszę powtórzyć, że nie znam żadnego autora nowożytnych czasów, który by podjął ten temat w tak niezwykły sposób". Również astrologia zawdzięcza mu równie oryginalne, jak gruntownie opracowane impulsy, które analogicznie do ukutego przez siebie terminu „Magick" połączył pod pojęciem „Astrologick". Kto się stara pogodzić ze sobą wszystkie obiegowe opinie na temat Aleistera Crowleya, ten odkrywa wiele sprzeczności. A przecież poruszyliśmy tu tylko nieliczne aspekty jego egzotycznej osobowości. Już po nich widać jednak, że nie jest tak łatwo zaklasyfikować posiadaczy ezoterycznej wiedzy i magicznych (właściwiej byłoby chyba powiedzieć paranormalnych) zdolności. Ponieważ „Bestia" rozwijała swoją działalność głównie w naszym stuleciu, można z jej przejawów ułożyć przynajmniej fragmentaryczne puzzle, ukazujące złożony obraz. Wiele elementów robi wrażenie nieładnych, zdeformowanych i zboczonych, inne są dziwne, a niektóre pozwalają przeczuwać Crowleya, który sprzeciwia się swojemu własnemu stereotypowi. Czy stanowią one poszlaki przemawiające na korzyść prowokacyjnego twierdzenia, że w gruncie rzeczy możemy ocenić tylko to, co dla nas jest znane i zrozumiałe? Niewykluczone. W każdym razie jednak potwierdzają znany od dawna fakt, że istoty ludzkie nie są jednowymiarowe - i że osobowość wielowarstwowa prezentuje się na pozór sprzecznie.

Clipy 
kwi 12 2009 Kabaret Dudek - Sęk
Komentarze: 0

hjdbienek : :
kwi 12 2009 Ziemianie - Earthlings (napisy PL) Część...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
kwi 12 2009 Ezoteryczne kontrowersje
Komentarze: 0

Nie ma nic zagadkowego w widzeniu rozgrzanych przedmiotów, które dla nas są niewidoczne w ciemności, na przykład pieca. Oko człowieka rejestruje tylko jedną oktawę spośród 64 zawartych w spektrum fal elektromagnetycznych. Zakres ten, zwany oknem optycznym, odpowiada zasadniczej części promieni słonecznych, przenikających przez atmosferę, warstwę ozonu (dopóki ją jeszcze mamy), magnetosferę itd. Z punktu widzenia ewolucji celowe jest uwrażliwienie danego gatunku na fale świetlne rozjaśniające jego otoczenie. Nie znaczy to jednak, że niemożliwe jest przestawienie się na inną długość fal, kiedy jeden osobnik z tego gatunku urodzi się i wyrośnie w innym otoczeniu. Tak można wyjaśnić zdolność widzenia promieni podczerwonych u Kaspara Hausera. To jednak nie tłumaczy, jak mógł on czytać książki w całkowitej ciemności. Dla tej umiejętności brak interpretacji filogenetycznej, tak samo jak dla sztuczek Julii Worobiewej czy żonglerki liczbami pierwszymi w wykonaniu wspomnianych wyżej bliźniąt. Nie ma dla nich również dziś, ani nie było wówczas, wyjaśnienia przyrodniczego. Mimo to zagadką Kaspara Hausera jest i pozostaje przede wszystkim możliwość jego pochodzenia z wielkoksiążęcej dynastii Baden. W obszernym memorandum, które opracował kryminolog i prawnik Paul Johann Anselm von Feuerbach jako raport dla królowej Bawarii, Karoliny, aż się roi od możliwych koligacji, małżeństw morganatycznych, zatuszowanych błędów, otwartych testamentów i zamkniętych tchawic niewygodnych świadków. Istna lawina publikacji o przypadku Kaspara Hausera, trwająca do dziś, zawiera podobne dociekania. Natomiast właściwy, zdumiewający aspekt tej sprawy, którym są nabyte zdolności paranormalne Kaspara Hausera, bywa wzmiankowany co najwyżej jako dziwaczna okoliczność uboczna. Jeśli w ogóle wspomina się o czymś innym niż spiski arystokratyczne, to o tym, że Kaspar Hauser nie widział przedmiotów w normalnej perspektywie, typowej dla wzroku człowieka, ale dwuwymiarowo, co było zrozumiałym skutkiem jego jaskiniowego bytowania. Mniej zrozumiałymi nie chciano się zajmować. My też nie będziemy dłużej tego robić, gdyż i bez tego wystarczająco uzasadnione jest następujące stwierdzenie: drzemie w nas ogromny, różnorodny i wykraczający poza ewolucję potencjał, który może być zaktywizowany na najróżniejsze sposoby albo występować w postaci talentu. Możemy więc przestać się zajmować naturalnymi talentami hipnotycznymi, nadzwyczajnymi zdolnościami powstałymi w wyniku zewnętrznych oddziaływań, żonglerami liczb i innymi kaprysami przypadku i skierować uwagę na właściwe sedno sprawy: świadome rozbudzanie sił ezoteryczno-paranormalnych oraz osoby, którym - jak się wydaje - udało się to w toku dziejów ludzkości. W tym względzie co prawda obraz nie jest jednolity. Zakres możliwych zdolności, które należałoby rozbudzić, jest wprost nieskończony i nikt, kto sam nie jest „rozbudzony", nie może na pewno powiedzieć, po czym można rozpoznać kogoś znajdującego się na wyższej płaszczyźnie - aby pozostać przy terminologii ezoterycznej. A już zupełnie nie jest w stanie tego zrobić, gdy dana osoba stara się ukryć swoje wtajemniczenie. Problematyka ta jest stałym tematem literatury science fiction i nawet znany autor książek z tej dziedziny, A.E. van Vogt, który najbardziej konsekwentnie się z nią zmagał, miał świadomość niemożliwości trafnego zobrazowania. Jego kolega John W. Campbell jr., słynny wydawca Astounding Science Fiction, pisał w związku z tym w 1941 r.: „Nikt nie idzie do lekarza, aby ogłosić swoje całkowite zdrowie, ani do psychiatry, aby zademonstrować mu psychiczne zrównoważenie, brak kompleksów, spokój wewnętrzny i całkowitą kontrolę nad własnym życiem". Niełatwo jest wytropić ewentualnych „mistrzów Ziemi". Kto rzeczywiście dostał się w wyższe sfery, ten prawdopodobnie oprze się także pokusie zerwania z anonimowością. Pokusie, której ulegają „normalni" geniusze, jeśli chcemy ich tak nazywać. Albert Einstein, autor zarysu całkiem nowej wizji wszechświata i pionier nowych dróg w myśleniu, którymi nikt przed nim jeszcze nie kroczył (przynajmniej publicznie), przez całe życie spotykał się ze sprzeciwem, wrogością i jaskrawym brakiem zrozumienia. Pod koniec życia oświadczył zgorzkniały: „Gdybym mógł to przewidzieć, zostałbym hydraulikiem". Prawdopodobnie Einstein wyciągnął wnioski z tej późnej wiedzy, wiele bowiem przemawia za tym, że w ostatniej chwili postanowił nie publikować jednolitej teorii pola, wszechobejmującej zasady elementarnej, którą starano się odkryć przez dziesiątki lat, ale zabrał ją ze sobą do grobu. Inni być może od początku pozostali w cieniu albo wyłożyli tylko zakryte karty na stół historii. Może je zresztą i odkryli, tyle że nikt nie umiał tych kart „odczytać". Tak więc zetknęliśmy się z problemem odmienności w ogóle. Doprawdy niełatwo jest zrozumieć inną osobę, nawet wtedy, gdy jest do nas bardzo podobna. Dowodzą tego stałe niepowodzenia związków partnerskich, które łączy niebo, ale na ziemi stają się piekłem. Zrozumienie staje się całkowicie niemożliwe, gdy dana osoba wcale do nas nie jest podobna. W motywy postępowania niektórych ludzi nikt inny nie jest po prostu w stanie się wczuć. Nie bez racji powiada się: „Choćby ktoś był dla wszystkich nie wiedzieć jak zwariowany - on sam będzie się uważał za absolutnie normalnego". Również pod tym względem historia może służyć licznymi przykładami. Jeśli trudno jest już myśleć tak samo jak sąsiad, który może jest tylko trochę głupszy, trochę mądrzejszy albo kieruje się inną wizją życia, to jak możemy wyśledzić ludzi, którzy otworzyli tajemne furtki swojego ducha? Jak zrozumieć ich działania i motywy? Po prostu są pewne granice - przynajmniej dopóty, dopóki się ich samemu nie przekroczy. Zanim to nastąpi, obowiązuje nas inne porównanie: Gdyby kazać gorylowi opisać „nadgoryla", rozwodziłby się nad silniejszymi mięśniami, gęstszym owłosieniem, większymi zębami itd. Człowieka goryl by nie opisał, ponieważ to dla niego niemożliwe. I my zapewne stajemy przed podobnym problemem, kiedy mamy sięgnąć wyobraźnią w dziedziny znajdujące się poza naszym doświadczeniem, zdolnością wyobrażenia i kręgiem celów życia. Przekazy i nauki określają cel ostateczny: oświecenie, oczyszczenie, wyniesienie ku wartościom, które nie mają w sobie już nic niskiego. Taki jest też sens niemałej liczby rytuałów i wielu aktów wiary. Jak inaczej można na przykład zrozumieć instrukcje podające sposób czytania Tory, czyli Pięcioksięgu, przez Żydów? Teksty te trzeba odczytywać półgłosem w małym, ciasnym pomieszczeniu, dzięki czemu wierny uczy się pochylać i trzymać ramiona blisko ciała. Ręka trzymająca księgę nie może prawie wcale oddalać się od ręki, która przewraca kartki; przepisany jest także ruch, którym zwilża się śliną palce przy przewracaniu kartek. Trzeba palce prowadzić pionowo do ust, jak przy rozdzielaniu macy. Jedynie w taki sposób, przez nieprzerwane zachowywanie autodyscypliny i wierności, można krok po kroku wywalczyć dostęp do prawdy. Gdyby była ona dostępna bezpośrednio, to nie rozpoznałoby się jej wcale, gdyż poszukujący nie byłby gotowy na jej przyjęcie, oczyszczony przez długie poszukiwania i zadawanie pytań. Absolutnie decydujące znaczenie ma wytrwałość. Jeśli poszukujący straci kontakt z wyższą sferą, ponieważ chce sobie ułatwić zadanie, to świetlista brama zamknie się dla niego. Jedno jedyne słowo potraktowane niedbale albo zagubione może obrócić wniwecz wszystkie wysiłki. Takie myśli leżą u podstaw większości religii, mądrości, dyscyplin ezoterycznych i filozofii. Z pozoru wydaje się, że wszelkie nadużycia są tu wykluczone, jednak potem przychodzi na myśl - często bynajmniej nie mądre ani dobre - postępowanie niektórych osób, najwidoczniej posiadających ezoteryczną wiedzę (i moc). Pojawiają się wątpliwości. Gdzie tkwił błąd? Jak można było zdobyć wiedzę bez sumienia? Czyż procesy ezoteryczne nie oczyszczają każdego, kto przez nie przechodzi? Na te pytania jest tylko jedna odpowiedź: nie mają one sensu. Odzwierciedla się w nich punkt widzenia osoby, która nie przeżyła inicjacji. To, co nam się jawi jako godne potępienia, złe czy diaboliczne, może być z innego punktu widzenia (świadomie nie chcę go nazywać wyższym) bez znaczenia, a nawet mieć sens. Znowu napotykamy znany problem, że w tej dziedzinie neutralny, elementarny punkt odniesienia tak samo nie może istnieć, jak w przyrodoznawstwie, i że nie można oceniać według siebie kogoś, kto jest całkiem inny. Niech zatem przewinie się przed nami korowód kilku kontrowersyjnych osobistości, które niewątpliwie głęboko się zakorzeniły w ezoteryce i pozwalają przynajmniej przeczuwać nadzwyczajne siły. Czy to było ich zamiarem, jaki faktycznie zakres miały ich zdolności i co naprawdę działo się w ich wnętrzu, naturalnie musi na zawsze pozostać spekulacją. To jednak, co o nich wiemy, zasługuje na uwagę i jest pełne sprzeczności.

hjdbienek : :
Clipy 
kwi 11 2009 Grande Valse Brillante Ewa Demarczyk
Komentarze: 0

hjdbienek : :
kwi 11 2009 Ziemianie - Earthlings (napisy PL) Część...
Komentarze: 0

hjdbienek : :