Archiwum kwiecień 2009, strona 6


kwi 11 2009 Każda dziedzina ma swoje cudowne dzieci.
Komentarze: 1

Muzyka: Mozart stworzył wiele nieśmiertelnych dzieł, zanim jeszcze posiadł umiejętność czytania, Haendel w wieku jedenastu lat, a Haydn sześciu. Beethoven i Chopin występowali publicznie mając osiem lat, a Bach w tym wieku studiował partytury. Dziewięcioletni Mendelssohn i Liszt dawali koncerty, a „zapóźniony w rozwoju" Schubert miał aż dwanaście lat, kiedy stanął - w krótkich spodenkach - na podium koncertowym. Literatura: W latach pięćdziesiątych naszego stulecia sensacją stał się pewien tomik poezji, który się ukazał w paryskim wydawnictwie. Krytycy prześcigali się w pochwałach, opiewali bujne bogactwo języka, głęboką muzykalność wiersza i trafność plastycznego wyrazu. Kolejną sensacją było to, że autorka tomu, Minou Drouet, miała siedem lat. Torquato Tasso nauczył się łaciny mając lat trzy, a wiersze o kunsztownej formie pisał w wieku dziesięciu. Dziewięcioletni Dante napisał swój słynny sonet do Beatrice, a Victor Hugo w wieku trzynastu lat tragedię. Tyle samo lat miał Puszkin, kiedy pisał swoje pierwsze wiersze. Rimbaud w wieku dziewiętnastu lat miał już za sobą rozkwit swojej twórczości. Nauka: Słynny matematyk niemiecki Gauss i francuski fizyk Ampere w wieku trzech lat umieli wykonywać najbardziej skomplikowane obliczenia, mimo nieznajomości cyfr czy zgoła tabliczki mnożenia. Francuski matematyk i filozof Blaise Pascal w wieku lat dwunastu przedstawiał zdumiewające prace matematyczne, skończywszy szesnaście był autorem rewolucyjnego eseju o matematyce, a mając osiemnaście wynalazł maszynę do liczenia. Trzyletni Norbert Wiener władał doskonale trzema językami, w wieku lat dwunastu zdał maturę, mając szesnaście otrzymał doktorat, a przed dwudziestymi urodzinami został docentem na Harvard University. Einstein (musiała i na niego przyjść kolej) i Robert Oppenheimer już w wieku jedenastu lat byli wybitnymi matematykami i fizykami. Angielski przyrodnik Francis Galton, siostrzeniec Darwina, w wieku czterech lat pisał do swojej siostry Adeli: „Umiem przeczytać angielską książkę. Umiem wyliczyć wszystkie łacińskie przymiotniki, rzeczowniki i czasowniki strony czynnej i znam na pamięć 52 wiersze łacińskie. Umiem trochę czytać po francusku i znam się na zegarze". Jeszcze większe wrażenie robi fakt, że autorem obszernej historii powszechnej był siedmioletni Thomas Barington Macaulay, późniejszy historyk brytyjski (dzieło to jest wysoko oceniane jeszcze i dzisiaj). Wyliczenie to można kontynuować bez końca. Lepiej będzie zakończyć ten wątek, wystarczy nam stwierdzenie ogólne, że w niejednym z nas tkwi godny uwagi potencjał. No dobrze, powie ktoś, być może potencjały takie są uwarunkowane ewolucyjnie i w toku filogenezy uległy stłumieniu, np. przez naszą technologię, która w coraz większym stopniu zastępuje zdolności narzędziami. Jednak nie jest to słuszne, bo drzemią w nas i takie talenty, których w trakcie naszego uczłowieczania chyba nigdy nie mieliśmy okazji zastosować. Jaki mogło bowiem mieć sens przejawianie zdolności typowych dla komputera czy zegara kwarcowego w ponurej epoce prehistorycznej? Pięcioletni Beniamin Blyth zapytał swojego ojca o godzinę, a po kilku minutach od otrzymania odpowiedzi rzekł: „W takim razie jestem już na świecie 158 milionów sekund" . Ojcu Beniamina ta „dziecięca paplanina" nie dawała spokoju, wziął więc do ręki ołówek i kawałek papieru. Po dłuższym obliczeniu poprawił swojego syna mówiąc: „Pomyliłeś się o 127000 sekund". „Nie, nie pomyliłem się - odpowiedział chłopiec - to ty zapomniałeś o dwóch latach przestępnych". Tak było w istocie. Z filogenetycznego punktu widzenia jeszcze mniej przydatne są nadzwyczajne zdolności w matematyce. W tej abstrakcyjnie teoretycznej dziedzinie szczególna rola przypada liczbom pierwszym. W życiu przeciętnego człowieka tak nie jest, a mimo to ciągle pojawiają się osoby, których mózgi mają tajne ośrodki pozwalające im wykonywać igraszki z liczbami pierwszymi z łatwością, jakiej mogą im pozazdrościć nawet matematycy i komputery. Kanadyjczyk Zerah Colburn umiał natychmiast powiedzieć, czy liczba dziesięcio- i więcej cyfrowa jest liczbą pierwszą, czy nie; znał także inne sztuczki w rachunkach. Psychiatra Oliver Sachs informuje o bliźniętach z Nowego Jorku, które przebywając w szpitalu skracały sobie czas przelicytowując się dwudziestopięciocyfrowymi liczbami pierwszymi. Jest to jeszcze bardziej niemożliwe, o ile niemożliwość w ogóle można stopniować. Po co, u licha, takie zdolności były kiedykolwiek potrzebne Homo sapiens? Zdarzają się jeszcze dziwniejsze zdolności. Wspominaliśmy już, że Rosjanka Julia Worobiewa widzi promienie rentgenowskie. Nie powiedzieliśmy jednak, jak do tego doszło i co jeszcze potrafi. Radziecka gazeta „Izwiestia" opisywała jej przypadek w czerwcu 1987 r. Rosjanka ta w marcu 1978 r. doznała porażenia prądem o napięciu 380 V i została zawieziona do kostnicy jako martwa. Po dwóch dniach obudziła się tam ku ogólnemu zdumieniu. To jeszcze nie był koniec niespodzianek. Przez następne sześć miesięcy Julia nie przespała ani minuty, po czym na wiele dni zapadła w długi i głęboki sen. Kiedy się obudziła, miała niepojęte zdolności. Robiąc zakupy odkryła, że jej wzrok przenika ludzi jak aparat rentgenowski. Zademonstrowała tę zdolność pełnemu niedowierzania reporterowi „Izwiestii", mówiąc mu, co zjadł na obiad, po przyjrzeniu się jego żołądkowi. Wystarczy stanąć przed nią, aby w ciągu kilku sekund dowiedzieć się, jakie tkwią w człowieku choroby, często nie znane jemu samemu. Zdolność widzenia promieni ultrafioletowych jest tylko jednym z wielu aspektów nagle ujawnionych paranormalnych zdolności niezwykłej Rosjanki. Niczym superman z komiksów umie ona przenikać wzrokiem materię stałą. Według „Izwiestii" potrafiła nawet dokładnie opisać strukturę gleby przykrytej warstwą asfaltu. Nikt nie znajduje tu żadnego wyjaśnienia. Bezsporne jest tylko to, że przed porażeniem prądem Julia Worobiewa przez dziesiątki lat prowadziła całkiem zwyczajne życie. Jak się zdaje, istnieją w nas liczne utajone programy (przyjmijmy taką nazwę), które mogą w określonych warunkach ulec aktywizacji. Jakie to są programy i jak różnorodne mogą być ich działania, tego nie wiemy. Biologia wie od dawna, że one istnieją; wyrażano jednak pogląd, że można je zrozumieć filogenetycznie. Do tej koncepcji pasuje np. płaz aksolotl, w którym utajony jest program genetyczny, mogący przekształcić tego płaza w zwierzę lądowe - właściwie nie istniejące w rzeczywistości - skoro zwierzęciu zaaplikuje się hormon tarczycy. Jeśli program, o którym mowa, zostanie uaktywniony, to płazowi zaczynają rosnąć nogi, zanikają jego skrzela i płetwa ogonowa. I oto stoi przed nami „nowy" aksolotl, gotów do życia na lądzie stałym. Nie ma w tym nic tajemniczego, jest to tylko jeszcze jeden przykład świadczący, że natura w grze o przetrwanie stawia na wiele kart, a jeszcze więcej chowa w rękawie. O ile nawet najbardziej humanitarne i demokratyczne narody nie mają zbyt wielu zahamowań, gdy chodzi o eksperymenty na zwierzętach, o tyle jednak doświadczenia na ludziach nie mogą wykraczać poza ściśle określone granice. Wskutek tego zdumiewające cechy wydobywają w nas na światło dzienne przeważnie nie planowane zdarzenia. Jeśli cechy te mieszczą się w ramach możliwych do przyjęcia, to przechodzi się nad nimi do porządku. Tak więc istnieje więcej legend na temat możliwego wysokiego urodzenia tajemniczego Kaspara Hausera - o którym już słyszeliśmy, że widział promienie podczerwone - niż na temat jego nadludzkich czy też nieludzkich talentów. Jak wiadomo, ten zagadkowy młody człowiek pojawił się w 1828 r. w Norymberdze dosłownie znikąd. Miał krwawiące stopy i nie umiał niczego powiedzieć o swoim pochodzeniu. Do dzisiaj pewne jest tylko jedno, że od urodzenia trzymano go w ciemnym pomieszczeniu. Wskutek tak nie typowego otoczenia miał zdolność widzenia w ciemności, zdolność, która ma wiele aspektów.

hjdbienek : :
Clipy 
kwi 10 2009 Benny Goodman Trio (China Boy and Sheik of...
Komentarze: 1

hjdbienek : :
kwi 10 2009 Ziemianie - Earthlings (napisy PL) Część...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
kwi 10 2009 Potencjał ludzkich zdolności
Komentarze: 0

Psychika siedzi za sterami, a ciało przechodzi samo siebie. Decydującą rolę odgrywają w takich przypadkach warunki progowe, które mogą aktywizować takie wewnętrzne mechanizmy. W pewnym kamieniołomie w Ameryce Łacińskiej gruz skalny był wsypywany do przepaści za pomocą przenośnika taśmowego. Na przenośniku tym uciął sobie w czasie przerwy drzemkę pewien robotnik; kiedy wstrząsy go obudziły, był już tylko kilka metrów od końca przenośnika, który sam się włączył - już nad przepaścią. Z godną podziwu przytomnością umysłu nieszczęśnik ów zaczął biec w kierunku przeciwnym do ruchu taśmy, wołając jednocześnie głośno o pomoc. Po kilku minutach zauważono jego równie groteskową co śmiertelnie niebezpieczną sytuację i wyłączono silnik napędowy. Późniejsze obliczenia wykazały, że robotnik, którego sportowa wydolność była co najwyżejprzeciętna, pobił światowe rekordy wszech czasów w sprincie. Przykład ten pokazuje, że niezwykłe dokonania nie muszą być dziełem ułamków sekund, ale że mogą trwać przez pewien czas - w tym przypadku kilka minut. Nie powodują one również na dalszą metę wypalenia organizmu, jak się błędnie uważa. Aby uruchomić interakcję między ciałem a duchem, która może zdziałać pozornie niemożliwe rzeczy, nie musi koniecznie istnieć rzeczywisty stan zagrożenia. Całkowicie wystarcza, jeśli uwierzymy w realność sytuacji. Robotnicy zatrudnieni przez wielki koncern chemiczny byli na szkoleniach wciąż ostrzegani przed kwasem magazynowanym w określonych kotłach i napominani do zachowywania wszelkich środków ostrożności. Pewnego razu wskutek awarii zawartość jednego z kotłów prysnęła na pewnego robotnika, który trafił do szpitala z objawami ciężkiego oparzenia kwasem. Tyle tylko, że w momencie wypadku w kotle zamiast kwasu była jedynie letnia woda, bo akurat przeprowadzano jego mycie (ranny nie wiedział o tym). Zawodzi tutaj wszelka fizyczna interpretacja, gdyż skóra poszkodowanego zarejestrowała tylko letnią wodę. Jego podświadomość jednak krzyczała: „Kwas, kwas!" Z podobnymi mechanizmami mamy do czynienia codziennie, choć przeważnie nie w tak dramatycznej formie. Każdy zna okropny odgłos, który powstaje, kiedy kreda skrobie po tablicy. Wiemy też, co przy tym odczuwamy: dostajemy gęsiej skórki, przechodzą nas ciarki, wydaje się nam, że odpada nam szkliwo z zębów i dzieją się podobnie mało krzepiące rzeczy. Zapewne mniej uświadamiamy sobie, że większość ludzi reaguje w ten sposób - choć może nie tak silnie - już wtedy, gdy tylko jest mowa o skrobaniu kredą po tablicy. Im bardziej plastyczny jest opis, tym silniejsza reakcja. Jest całkiem prawdopodobne, że niektórzy czytelnicy odczuwają niemiłe wrażenia już nawet tylko czytając wydrukowany tu opis skrobania kredą po tablicy, które go przenikliwy odgłos wprawia w nieznośną wibrację zakończenia naszych nerwów. Jakkolwiek tajemnicze, niezbadane i skryte w mroku ewolucji są takie mechanizmy, nie jesteśmy na nie skazani. Nie dość na tym, można je z powodzeniem wykorzystywać ku naszemu pożytkowi. Co nie oznacza, że musimy je naprawdę rozumieć. Wspomniane już programowanie neurolingwistyczne (NLP) jest krokiem w tym kierunku - jeśli nawet świadomie mechanistycznym. Nie pragnie zresztą być niczym innym. Milton Erickson, jeden ze współtwórców NLP, demonstrował to stale w swojej długoletniej praktyce. Jeden przykład jest szczególnie niezwykły. Informuje o nim psycholog Richard Bandler, entuzjasta metody Ericksona. Przypadek ten był zapewne najkrótszą terapią, jaką kiedykolwiek przeprowadzono. Działo się to w 1957 r. w pewnym szpitalu w Palo Alto (Kalifornia). Milton Erickson - wówczas już stary człowiek poruszający się o dwóch kulach - prowadził terapię przypadków skomplikowanych. Jak w poczekalni gabinetu lekarskiego wielu psychiatrów wraz z podopiecznymi czekało w szpitalnym hallu na swoją kolej. Lekarze wchodzili razem z pacjentami, Erickson wypowiadał kilka powierzchownych słów, wykonywał kilka gestów i na tym koniec. Potem psychiatrzy w rozmowie między sobą przeważnie dochodzili do wniosku, że okrzyczany terapeuta jest szarlatanem. Był to błędny sąd, gdyż specjaliści najwyraźniej nie mogli pojąć, co zrobił ten człowiek, który był specjalistą w jeszcze większym stopniu niż oni. Później orientowali się, że jednak coś się zdarzyło, choć nie było wiadomo co. W ludziach, którzy stanęli przed Ericksonem tylko raz, i to na krótką chwilę, zachodziły aż nazbyt zaskakujące zmiany. Wśród czekających był pewien siedemnastolatek, którego problemem była agresja, nierzadko znajdująca czynne ujście, od wandalizmu do przemocy. W towarzystwie swego terapeuty, pewnego młodego, idealistycznego, prostolinijnego psychologa, siedemnastolatek ów czekał godzinami w szpitalnym hallu. Widział, jak wracali leczeni przed nim - niektórzy przypominali lunatyków - i zastanawiał się, co się stanie z nim samym. Liczył się ze wszystkim, od hipnozy do elektrowstrząsów. Wreszcie nadeszła jego kolej. Psychiatra i jego pacjent weszli do pomieszczenia pełnego widzów. Na środku stał stół, a za nim siedział stary człowiek o kulach. Podeszli do Ericksona, który zapytał: „Dlaczego przyprowadził pan tu tego chłopca?" Psycholog objaśnił jego przypadek. Erickson spojrzał na swojego młodego kolegę i powiedział: „Proszę pójść na miejsce" . Potem skierował wzrok na pacjenta i zapytał: „Czy będziesz zaskoczony, jeśli twoje zachowanie zacznie się zmieniać już w przyszłym tygodniu?" Wściekły i zalękniony młodzieniec odpowiedział: „Będę bardzo zaskoczony!" Na to Erickson: „Możesz odejść". Zmieszany psycholog oddalił się razem ze swoim podopiecznym. Obaj sądzili, że „wielki człowiek" postanowił, iż nie będzie pracował z aspołecznym pacjentem. Zupełnie uszło ich uwagi, że w ciągu tych kilku minut odbyła się terapia. Jak się okazało, siedemnastoletni gniewny chłopiec, który wyrażał swoją frustrację aktami przemocy, już w następnym tygodniu zmienił się do głębi. Stał się nowym człowiekiem w najbardziej dosłownym rozumieniu. Psycholog, który opowiedział Bandlerowi ten epizod, przyznawał bez owijania w bawełnę, że nigdy nie zdołał pojąć, w jaki sposób Milton Erickson w niewiele więcej niż minutę zdołał zainicjować proces powrotu do zdrowia. Przy dobrej woli można by było widzieć tu przeciwwagę do równie skutecznych, ale mniej dobroczynnych zdolności takiego Franza Waltera albo Thimotheusa Castellana. Castellan, Walter i wiele innych „talentów naturalnych" nie przebyli drogi oświecenia, inicjacji, doskonalenia itd., jakakolwiek by ona była, ale całkiem po prostu to umieli. Korzystali więc bez skrupułów ze swej mocy. Na czym ta moc właściwie polega? Gdzie są granice naszych zdolności i jak można je osiągnąć? Jest na to pytanie kilka odpowiedzi. Żaden biolog, antropolog ani lekarz nie może zgodnie z prawdą twierdzić, że potencjał ludzkich zdolności jest zbadany. Poczynając już od cudownych dzieci, których istnienie przyjmujemy jako coś oczywistego, choć jest dostatecznie niezwykłe.

hjdbienek : :
Clipy 
kwi 09 2009 BOLERO-RAVEL
Komentarze: 0

hjdbienek : :
kwi 09 2009 Ziemianie - Earthlings (napisy PL) Część...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
kwi 09 2009 Magowie , okultyści , nadludzie
Komentarze: 0

W 1934 r. aresztowano pewną kobietę pod zarzutem usiłowania zabójstwa swojego męża. Po całej serii dziwnych wypadków małżonek omal nie padł ofiarą ostatniego z nich - linka hamulcowa w jego motocyklu nagle pękła i o włos uniknął śmierci. Wtedy zdecydował się złożyć doniesienie przeciwko żonie. Przesłuchanie przeprowadzone przez policyjnego psychiatrę doktora Ludwiga Mayera wydobyło na światło dzienne nie tylko fakt, że młoda kobieta podjęła wcześniej pięć prób morderstwa, ale także coś innego. Coś niesamowitego... Zamachy te - i nie tylko te - dokonały się wbrew woli obwinionej. Wprawdzie przestępcy chętnie powołują się na działanie pod wpływem jakiegoś wielkiego nieznajomego, ale w tym przypadku on naprawdę istniał. Młoda kobieta spotkała go w podróży pociągiem do lekarza. Wszczęła wtedy rozmowę ze współpasażerem. Choć nie odpowiadał jej zbytnio, a jego towarzystwo ją denerwowało, rozmawiała z nim, ponieważ przedstawił się jako uzdrawiacz i homeopata. Nagle nieznajomy lekko dotknął jej ręki i kobieta zatraciła swoją indywidualność. Poczuła, że kręci jej się w głowie i jest bezsilna, podlega całkowicie woli nieznajomego. On pociągał za sznurki, a ona była tylko marionetką. Jak automat poszła za nim do pokoju w Heidelbergu. Tam dotknął jej czoła, po czym zapadła w stan uśpienia. Wiedziała wprawdzie, że obcy wykorzystuje ją seksualnie, ale opór był niemożliwy. Władza tego mężczyzny - którego później zidentyfikowano jako przestępcę Franza Waltera - nie ograniczała się do bezpośredniego kontaktu. Kiedy już zaspokoił swoje cielesne żądze, pozwolił nieszczęsnej odejść - ale nie zwrócił jej wolności. Od tej pory także na odległość kobieta była zdominowana przez demoniczną wolę Waltera. Najpierw oddała mu 3000 marek ze swoich oszczędności (co w 1934 r. stanowiło niebagatelną sumę), a następnie była przymuszana do uprawiania prostytucji. Szczytowym przejawem władzy przestępcy nad nią były próby morderstwa, które młoda kobieta musiała podejmować na mężu, mimo że go serdecznie kochała. Wszystkie te fakty zostały jednoznacznie ustalone przez władze, które wydały nakaz ścigania „duchowego" sprawcy morderstwa, Franza Waltera. Psychiatra policyjny dr Mayer, który opisał ten przypadek w książce Verbrechen unter Hypnose, był szczególnie zafascynowany okolicznością, że kobieta rozpaczliwie walczyła z narzuconą sobie obcą wolą. Nienawidziła tego wszystkiego, co Walter wyczyniał z jej ciałem w swoim pokoju, ale nie była w stanie odtrącić go ani przedsięwziąć czegokolwiek innego. Nie mniejszy wstręt odczuwała wobec swoich licznych klientów, ale i im nie mogła wzbraniać siebie. Kilkakrotnie tak w niej narósł bunt, że była bliska zerwania duchowych pęt. Jedno jedyne „władcze słowo" Waltera wystarczyło jednak, aby przywrócić absolutną kontrolę nad ofiarą. Wyjątkowy przypadek? Bynajmniej. Postaci takich jak Walter jest wiele w historii. Dnia 31 marca 1865 r. do drzwi pewnego domu we wsi Sollies-Farliede we Francji zapukał obdarty żebrak, jeszcze bardziej odrażający przez swoją krzywą nogę. Prosił o coś do jedzenia i nocleg. Rodzina zamieszkująca ten dom - robotnik rolny z piętnastoletnim synem i dwudziestosześcioletnią córką - przyjęła gościa, którego powierzchowność budziła skrajny wstręt. Nazywał się Thimotheus Castellan i utrzymywał, że jest bezrobotnym drwalem. Kiedy następnego ranka ojciec i syn udali się do pracy, w domu pozostała córka Józefina z obcym, który mimo swego niezbyt wypielęgnowanego wyglądu wydawał się jednak nieszkodliwy. Aż do południa nic się nie wydarzyło. W czasie posiłku Castellan wyciągnął nieoczekiwanie rękę i poruszył palcami, jakby dając jakiś znak. Wtedy dziewczyna znalazła się w jego mocy. Żebrak zaniósł ją do bocznej izby, aby uczynić z nią to samo, co dziesiątki lat później miało być także palącym pragnieniem Franza Waltera w Heidelbergu. Józefina zachowała pełną świadomość, jednak była całkowicie bezwolna, kiedy ją gwałcono bez stosowania fizycznej przemocy. Nawet gdy do drzwi zapukał sąsiad, nie była zdolna wzywać pomocy ani wydać z siebie głosu. Choć żyła dotąd szczęśliwie z ojcem i bratem, jeszcze tego samego dnia opuściła gospodarstwo w towarzystwie Castellana. Ten włóczył się z nią, kazał jej publicznie pokazywać sztuczki, sterując nią zdalnie ruchami rąk dosłownie jak nakręcaną lalką, i bez żadnych ograniczeń folgował swym seksualnym żądzom. Kiedy przypadkiem zdołała wydobyć się spod jego paraliżującego wpływu, uwagę żebraka bowiem odwrócili myśliwi, jego działanie trwało jeszcze przez kilka tygodni. Co wynika z takich zdarzeń? Po pierwsze, że istnieje ogromny, uśpiony potencjał ducha ludzkiego. Mamy ochotę a priori go potępić, gdyż takie przypadki jak dwa wyżej przedstawione nie zawierają wielu pozytywnych aspektów. Jedyny wniosek, jaki się nasuwa, jest taki, że niemożliwa do wyplenienia legenda opiera się na glinianych nogach, nikt bowiem nie może być drogą sugestii zmuszony do robienia czegoś, co sprzeciwia się jego naturze, moralności albo wewnętrznej postawie. To jednak już od dawna wiedzą psychologowie, psychiatrzy i neurologowie. Czy więc zdolności, które można określić - zależnie od stanowiska - jako ezoteryczne albo paranormalne, są złe ze swej istoty, przynajmniej jeśli są wrodzone? Nie są. Przypadki takie jak wymienione wyżej wcale tego nie dowodzą, bo w gruncie rzeczy są wyjątkami. W normalnym przypadku, jeśli można w tym kontekście mówić o normalności, każdy z nas może otworzyć skrytki swojego ducha i rozbudzić uśpione zdolności. Można ich oczywiście także nadużywać. Tylko że w normalnym przypadku takie rozbudzenie nie jest możliwe z dnia na dzień, wymaga rozwagi, dyscypliny, panowania nad sobą i wielu innych cech charakteru, które zazwyczaj nie idą w parze ze zdefektowaną, łaknącą władzy osobowością. Do tego dochodzi jeszcze ten wzgląd, że droga do uzyskania nadzwyczajnych zdolności zmienia tego, kto nią cierpliwie kroczy, na lepsze. Oczywiście i w tej dziedzinie zdarzają się wyjątki potwierdzające regułę i może się zdarzyć, że siłą napędową do przetrwania wszystkiego będzie opętańcza żądza władzy, jednak raczej nie jest to normą. W odniesieniu do technik ezoteryczno-paranormalnych zachowuje aktualność odpowiedź słynnego trenera karate na pytanie, czy nie obawia się, że wśród jego uczniów znajdzie się osobnik agresywny, który potem - zdobywszy czarny pas - będzie jeszcze groźniejszy dla otoczenia. Trener powiedział: „Osobnicy agresywni nie są dostatecznie zdyscyplinowani, aby dopracować się czarnego pasa". Niebezpiecznie może być tylko wtedy, gdy ktoś przychodzi na świat ze zdolnościami, na zdobycie których inni muszą latami pracować ćwicząc, medytując, trenując itd. Bez takiej szkoły charakteru danej osobie może brakować niezbędnych hamulców. Osoby z nieodległej przeszłości, jak Franz Walter albo Thimotheus Castellan, ilustrują to niebezpieczeństwo równie jak osobistości historyczne, które otrzymały w kołysce „magnetyczne siły". Tak więc nie możemy dłużej uchylać się od odpowiedzi na trudne pytanie, co właściwie należy rozumieć przez zdolności ezoteryczno-paranormalne, i to aż do ostatniej konsekwencji. Odpowiemy prowokacyjnie: to wszystko, czym dysponujemy w głębi samych siebie. Jakkolwiek zaskakujące bywają nasze niektóre szczytowe dokonania cielesne albo duchowe, i tak są one niczym w porównaniu z potencjałem jeszcze utajonym. Stwierdzenie, że duch człowieka jest w stanie dokonywać rzeczy niewiarygodnych, od powodowania fenomenów paranormalnych aż do zwalczania nieuleczalnych chorób, jest już niemal banalne. Podobnie znany jest fakt, że nasze ciało w sytuacjach ekstremalnych może mobilizować siły, które trzeba nazwać nadludzkimi. Ciało i duch stanowią bowiem nierozerwalną jedność. Ktokolwiek sądzi, że przedstawiony przez media całego świata wyczyn pewnej matki, która jedną ręką uniosła ciężarówkę, aby uwolnić spod niej swoje dziecko, daje się wyjaśnić skokowym wzrostem poziomu adrenaliny, ten jest w błędzie.

hjdbienek : :
Clipy 
kwi 08 2009 Louis Armstrong
Komentarze: 0

hjdbienek : :
kwi 08 2009 Ziemianie - Earthlings (napisy PL) Część...
Komentarze: 0

hjdbienek : :
kwi 08 2009 Wróżbiarstwo
Komentarze: 0

Wróżby mniej wyrafinowanych kulturalnie (można by też powiedzieć, zdegenerowanych) Germanów były odpowiednio radykalne: wróżono z wnętrzności składanych w ofierze zwierząt i ludzi. Tłumaczono jednak również głosy zwierząt i wróżono z rozsypanych runów. W średniowieczu w Europie przez bardzo długi czas panował istny szał zaklęć czarnoksięskich, w osobliwej harmonii łączący pogańską wiarę w demony i polowania na czarownice. Rządy sprawowały dobre i złe duchy, a najbardziej światli ludzie epoki oddawali się wszelkim znanym praktykom magicznym. W XVIII w. wróżbiarstwo podobno niemal znikło z powierzchni ziemi. Ten wniosek niektórych historiografów może okazać się przedwczesny, gdyż liczba okultystycznych publikacji w czasach oświecenia raczej rosła zamiast maleć. „Element nieezoteryczny" epoki stanowiła natomiast być może idąca z tym w parze skłonność do racjonalizowania wszystkiego (z tego okresu pochodzą pierwsze „naukowe" objaśnienia wampirów i innych strzyg). Prawdziwy regres wróżbiarstwa można stwierdzić właściwie tylko w XIX w., a i wówczas jedynie w kręgu wyższych sfer i sytego mieszczaństwa. Prosty lud i wieśniacy również w tym stuleciu byli zaprzysięgłymi zwolennikami swoich tradycyjnych wróżb. Co prawda chodziło głównie o wróżby miłosne albo małżeńskie. W wieku XX, w którym pierwszy człowiek stanął na Księżycu, ogień gwiazd jest posłuszny naszej woli, a substancja genetyczna człowieka daje się kształtować jak glina, liczba wróżbiarzy jest większa niż we wszystkich kulturach antycznych razem wziętych. W użyciu są stare i nowe wróżby. Wciąż jeszcze ludzie wróżą z ręki i żyłek na liściach roślin, tłumaczą zjawiska przyrody i formy „przypadkowe", patrzą w lustro albo kryształowe kule, interpretują sny albo imiona, wróżą z kart albo z drgnień mięśni. Wachlarz możliwości jest szeroki. Pojawiły się formy nowoczesne, jak np. wróżby motorowe. Szczególny przypadek stanowi kontynent afrykański. Afryka jest klasyczną krainą wróżbiarstwa. Ludzie tamtejsi w pewnych regionach wciąż jeszcze do pewnego stopnia żyją w zgodzie z naturą, a większość tradycji afrykańskich opiera się nadal na religiach animistycznych, przypisujących duszę całej przyrodzie. Wróżby były w Afryce od niepamiętnych czasów uznawane - i wykorzystywane - jako najbardziej przydatny instrument do walki z przestępczością. Rozróżnia się ściśle wróżby intuicyjne - kiedy np. szaman węchem wykrywa złoczyńcę - i dedukcyjne. Te ostatnie posługują się precyzyjną techniką w celu wykrycia zbrodni. Obie formy korzystają w jakiś sposób ze zdolności ducha ludzkiego, jednak ta druga czyni to w bardziej zrytualizowanej postaci, wskutek czego w większym stopniu należy do naszych obecnych rozważań. Na Czarnym Lądzie wróży się z gałązek, drewna, noży, garnków, trucizn, korzeni, zwierząt, tarki, kart i setek innych przedmiotów. Jakkolwiek niektóre wróżby mogą się wydawać dziwaczne, każda z nich ma znaczenie dla jakiegoś ludu - i „funkcjonuje" na jego użytek. Tak np. sudańskie plemię Azande dzień w dzień nawet dla rozstrzygnięcia najbardziej banalnych kwestii praktykuje wróżby z trucizn, które polegają całkiem po prostu na sprawdzaniu, czy dana osoba przeżyje dawkę substancji podobnej do strychniny, czy nie. Choć pod wpływem białych powoli przechodzą oni do wykorzystywania w charakterze sprawdzianu kur zamiast ludzi, nie zmienia to ich bezwarunkowej wiary w skuteczność benge (tak nazywa się ta wróżba z trucizn). Nie mając do dyspozycji dostatku trucizny i kur, mężczyzna w tej społeczności prawie się nie liczy. Jednak również ubogi Azande nie ma powodu do rozpaczy, bo może skorzystać z taniej wersji, wróżby z termitów, nazywanej dakpa. I nie tylko... W tym miejscu wydaje się wskazane przerwać wyliczanie. Ten wróżbiarski róg obfitości to oczywiście tylko wierzchołek góry lodowej. Opisami wróżb można by zapełnić (i już zapełniono) setki stron. Nie potrzebujemy tego robić. Zarysowana różnorodność miała tylko pokazać, do jakiego stopnia duch człowieka jest związany z wróżbiarstwem, a raczej, na ile jest ono jego naturą. Faktycznie każda rozrywka ma korzenie we wróżbiarstwie, jest próbą zgłębienia w formie zabawy planów opatrzności. Szachy były pierwotnie rytualną grą wróżbiarską, wszystkie gry w karty wywodzą się z archaicznych prawzorów, a wszelkiego rodzaju mierzenie siły nie jest niczym innym niż odmianą sądów bożych. Tak więc znowu podjęliśmy nić przewodnią. I-Cing i tarot miały jak najprecyzyjniej naświetlić pierwotnego, przenikającego wszystko „ducha wyroczni" ze wschodniego i zachodniego punktu widzenia, niczym dwie strony tego samego medalu. Taki dualizm dobrze pasuje do naszych rozważań. Naturalnie, powyższe przedstawienie tego tematu nie rości sobie pretensji do kompletności czy wręcz „absolutnej prawdy". Pominęliśmy z pewnością wiele szczegółów, inne zostały przedstawione w nieortodoksyjny sposób, a jeszcze inne poddano śmiałej interpretacji. Na to wszystko zgoda. Z pewnością naszą argumentację dałoby się przedstawić także na podstawie kabalistyki, numerologii, magii runów czy geomancji (która z dużą dozą pewności była patronką tarota). Byłby to jednak być może nie tak ścisły wywód, jak w przypadku tych dwóch fascynujących systemów wróżbiarskich z ich złożoną strukturą, synchronistycznym charakterem i wypracowanym językiem symboli. Są one, jak się zdaje, podstawowymi filarami i najjaśniej manifestuje się w nich „zasada". Ani wcześniejsze, ani współczesne, ani późniejsze systemy wyroczni nie są tak obszerne, dogłębne, precyzyjne i konkretne - jeśli postępować z nimi umiejętnie. Tego postępowania można się nauczyć. Można je także traktować jako rozbudzanie i trening utajonych zdolności duchowych o różnorodnym charakterze. Techniki ezoteryczne mogą najwidoczniej wydobyć na światło dzienne ukryty w nas potencjał. Każda metoda to inny aspekt, zawsze w zgodzie ze specyfiką danego człowieka, który ją wybrał, tym się zapewne kierując. Astrologia czy radiestezja, I-Cing czy tarot, każdy system jest środkiem pomocniczym do nadania kształtu „sile w nas". Przez nią możemy zyskać harmonię ze wszystkim, świadomie stosować tę harmonię i wzrastać duchowo. Już te siły, które dotąd ujawniliśmy, można bez wątpienia rozwijać, ćwiczyć i utrwalać. Tak więc rodzi się pytanie o wymiar tych naszych ukrytych zdolności - i o skutki ich rozbudzenia. Stajemy przy tym nieuchronnie przed problematyką dobra i zła, która jest bardziej złudna, niż można by sądzić w pierwszym momencie. Zasadniczo praktyki i techniki ezoteryczne oraz proces ich przyswajania związane są z procesem samooczyszczenia i dojrzewania (będziemy o tym mówić bardziej szczegółowo). Jak to jednak wygląda w przypadku „naturalnych talentów" i „czarnych magów"? Od razu z góry zaznaczymy, że trzeba zachować ostrożność w klasyfikowaniu, jeśli nawet w tym czy innym przypadku ocena wydaje się uprawniona. (Takie przypadki omówimy na wstępie.) Generalnie w dziedzinie ezoteryki powinno się raczej wyrzec myślenia tradycyjnymi kategoriami, gdyż niezależnie od tego, jakie stwarzają pozory „prawdziwi ezoterycy" i jak są oceniani przez swoich współczesnych i potomność, ich prawdziwej istoty prawie nie sposób w pełni zgłębić. Odnosi się to w równej mierze do czarowników, magów i boskich królów dawnych czasów, jak do słynnych osobistości okultystycznych z bliskiej przeszłości i teraźniejszości.

hjdbienek : :